[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiem, Jedna z przechwałek forkasztelu głosiła, że żeglarz Floty, pijany,
z kobietą na kolanach pokona dowolnych trzech żołnierzy innej rasy, choćby
nawet byli trzezwi.
LecÄ…c ponad spokojnymi wodami pod wysokim, bezchmurnym nie-
bem Delp rozważał znaczenie takich przechwałek dla morale Floty
w konfrontacji z surową rzeczywistością, że Lannachowie walczyli jak sza-
tany. Drakhonowie zwyciężyli, jeszcze tym razem...
Nieopodal płynęła grupa szybkich łodzi, a na jednym maszcie przy-
branym girlandami powiewała bandera admirała. Na usilną prośbę Delpa
Theonax przybył sam, zamiast wołać go do siebie, co mogło oznaczać, że
chce pogrzebać stare waśnie. Rodonis nie chciała powiedzieć mężowi, co za-
szło między nią a Theonaxem, a Delp jej nie zmuszał; było jednak oczywiste,
że musiała jakoś wymusić ułaskawienie od następcy tronu. Jednak znacznie
bardziej prawdopodobne było, że nowy admirał przybył, by mieć baczenie
na tego niepewnego kapitana, który wszystko zepsuł, pogardliwie powierzo-
ne mu zadanie utrzymywania garnizonu w mieście obracając w wielkie zwy-
cięstwo. Zdarzało się czasami, że polowy dowódca cieszący się takim sza-
cunkiem rozwijał sztandar rebelii i sięgał po godność admirała.
Delp, który nie żywił poważania dla Theonaxa, ale szanował jego
urząd, czuł się dotknięty takimi posądzeniami.
Wylądował, jak mu kazano, na przeciwwadze łodzi i czekał, aż na po-
kładzie zabrzmi Róg Powitania. Trwało to dłużej niż było trzeba. Hamując
gniew Delp sfrunął na pokład łodzi i padł na twarz.
- Powstań - rzekł Theonax obojętnym tonem. - Gratulacje z powodu
zwycięstwa. Chciałeś ze mną rozmawiać? - ledwo powstrzymywał ziewanie. -
Możesz teraz.
Delp popatrzył na zgromadzonych wokół oficerów, wojowników
i żeglarzy. - Jeśli admirał pozwoli, chciałbym mówić z nim na osobności, tyl-
ko z udziałem najbardziej zaufanych oficerów. - powiedział.
- Ach tak? Uważasz, że to co masz do powiedzenia jest takie ważne? -
Theonax trącił młodego oficera stojącego obok i mrugnął porozumiewaw-
czo.
Delp rozpostarł skrzydła, przypomniał sobie, gdzie się znajduje,
i skinął głową. Trzymał głowę tak sztywno, aż bolało.
- Tak, panie, tak sądzę - wydobył z siebie.
- Dobrze - Theonax niespiesznie ruszył w stronę kajuty.
Była ona dość obszerna by pomieścić cztery osoby, lecz do wnętrza
weszli tylko oni dwaj oraz ów młody faworyt dworski, który ułożył się na
podłodze i znudzony zamknął oczy. - Czy admirał nie chce obecności dorad-
ców? - zapytał Delp.
Theonax uśmiechnął się. - A ty sam, kapitanie, czyż nie masz zamiaru
udzielać mi rad?
Delp w myśli policzył do dwudziestu, rozwarł zaciśnięte szczęki
i przemówił. - Jak sobie admirał życzy. Myślałem o naszej ogólnej strategii
i ta bitwa mnie trochę przeraziła...
- Nie wiedziałem, że ciebie może coś przerazić.
- Admirale, ja... nieważne! Zważ, panie, że wróg był bardzo bliski po-
konania nas. Zdobyli miasto. Przechwyciliśmy ich broń, która jest tak do-
bra, jak nasza, lub nawet lepsza, a w tym kilka urządzeń, o których nigdy nie
słyszałem... i ile tego było, zważywszy jak mało mieli czasu, by to wszystko
wykonać. Poza tym ta ich parszywa taktyka, walka na ziemi... nie jako dzia-
łanie chwilowe na przykład w czasie zdobywania tratwy, ale stanowiąca
główny składnik działań!
- Jednym powodem, dla którego przegrali - mówił dalej - była niedo-
stateczna koordynacja między siłami na ziemi i w powietrzu, a także niedo-
stateczna elastyczność. Powinni być przygotowani na momentalne odrzuce-
nie tarcz i przejście do walki w powietrzu w zorganizowanych eskadrach.
I uważam, że usuną ten błąd, jeśli damy im szansę.
Theonax przeciągnął paznokciami po sierści na ramieniu i przyjrzał
się im krytycznie. - Nie lubię defetyzmu - powiedział.
- Admirale, staram się uniknąć niedoceniania ich. To jasne, że swe
nowe pomysły otrzymali od Ziemian. Co jeszcze mogą od nich otrzymać?
- Hmmm. Tak. - Theonax uniósł głowę. Na chwilę w jego oczach poja-
wiła się niepewność. - To prawda. Co proponujesz?
- Są teraz w rozsypce - mówił Delp z rosnącym entuzjazmem. - Jestem
pewien, że niepowodzenie wpłynęło na nich demoralizująco. I oczywiście
utracili cały ten ich ciężki sprzęt. Jeśli uderzymy mocno, może już być po
wojnie. Musimy przede wszystkim zadać ciężkie straty ich całej armii. Będą
wtedy musieli ustąpić i oddać nam ten kraj, lub wyginą całkowicie jak owa-
dy, gdy nadejdzie ich czas narodzin.
- Tak - Theonax uśmiechnął się z zadowoleniem. - Jak owady. Jak
brudne, parszywe owady. Nie pozwolimy im odlecieć, kapitanie.
- Zasługują, aby dać im szansę - zaprotestował Delp.
- To sprawa wyższej polityki, kapitanie, i ja będę o tym decydował.
- Wybacz... panie - powiedział Delp. - Czy admirał - dodał po chwili -
ma zamiar oddać znaczną część naszych wojsk pod komendę... jakiegoś od-
powiedzialnego oficera z rozkazem wytropienia Lannachów?
- Nawet nie wiesz, gdzie siÄ™ teraz znajdujÄ…?
- Mogą być gdziekolwiek na wzgórzach, panie. Oczywiście, mamy jeń-
ców, których można zmusić, by wskazali nam drogę i udzielili informacji.
Wywiad twierdzi, że kwatera główna Lannachów jest w miejscu zwanym
Salmenbrok. Ale, oczywiście mogli też zniknąć gdziekolwiek, dosłownie za-
paść się pod ziemię. - Delp zadygotał. Jego świat składał się z pojedynczych
wysp i płaskiego horyzontu na morzu; zbocza gór napawały go przeraże-
niem. - Teren dostarcza mnóstwa okazji do ukrycia. Ta kampania nie będzie
Å‚atwa.
- Jak proponujesz ją przeprowadzić? - zapytał Theonax gderliwie. Nie
lubił, żeby przy okazji obchodów zwycięstwa i sutej uczty przypominać mu,
że przed nim jest jeszcze wiele ofiar, które miał ponieść w tej wojnie.
- Trzeba zmusić ich do wystąpienia w otwartej bitwie, panie. Chciał-
bym zabrać nasze główne siły oraz kilku miejscowych przewodników, któ-
rych zmuszę do udzielenia nam pomocy i ruszyć od miasta do miasta tam na
górze, systematycznie równając z ziemią cokolwiek napotkamy, paląc lasy
i zabijając zwierzynę. Nie dać im szansy do polowań z nagonką, z których
czerpią pożywienie dla kobiet i dzieci. Prędzej czy pózniej, raczej prędzej
będą musieli zebrać wszystkie siły i wyjść nam naprzeciw. Wtedy ich poko-
nam. - Rozumiem - skinął głową Theonax. - A jeśli oni ciebie pokonają? - do-
dał z uśmieszkiem.
- Niemożliwe.
- Napisane jest: Gwiazda Przewodnia świeci nie tylko jednemu naro-
dowi wybranemu.
- Admirał wie, że wojna zawsze niesie jakieś ryzyko. Lecz jestem prze-
konany, że mój plan jest mniej niebezpieczny niż oczekiwanie tu w dole, aż
Ziemianie wymyślą jakieś nowe diabelstwo.
Palec Theonaxa dzgnął Delpa. - Aha! Zapomniałeś, że wkrótce skończy
się im żywność? Możemy ich nie brać pod uwagę.
- Zastanawiam siÄ™...
- Cisza! - piskliwie krzyknÄ…Å‚ Theonax.
- Nie zapominaj - dodał po chwili - że te twoje olbrzymie siły ekspedy-
cyjne pozostawiÄ… FlotÄ™ bez odpowiedniej obrony. A bez Floty, bez tratw, je-
steśmy skończeni.
- Och, panie, nie obawiaj się ataku... - zaczął Delp z ożywieniem.
- Obawiać się?! - nadął się Theonax. - Kapitanie, sugestia, że admirał
nie jest... w pełni kompetentny jest zdradą stanu.
- Nie miałem na myśli...
- Nie będę wyciągał z tego konsekwencji - rzekł gładko Theonax. - Jed-
nakże albo upokorzysz się całkowicie, błagając o przebaczenie, albo precz
stÄ…d.
Delp uniósł się. Wargi jego rozchyliły się ukazując kły; instynkt rasowy
wywodzący się od drapieżnych przodków pociągał go do rozerwania gardzie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]