[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bramami, wjazdem załamującym się pod kątem prostym.
Zostawiliśmy samochody na parkingu nad Wisłą i wróciliśmy do klasztoru.
Niestety nie wpuszczono nas na dziedziniec, bo obiekt odwiedzały ważne
osobistości, podobno sam premier. Julek dowiedział się od benedyktyna pilnującego
bramy, że możemy przyjść zwiedzić klasztor po południu.
Wróciliśmy do naszych aut i patrząc na Wisłę zastanawialiśmy się, co powinniśmy
robić: czekać czy jechać do Krakowa.
- Zatrzymajmy się u kogoś w ogródku - proponował Julek. - Do Krakowa wrócimy
jutro.
- Pójdziesz? - zagadnęła Baśka.
- Pójdę - uśmiechnął się Julek.
Było jak za dawnych lat. On, z tym swoim anielskim uśmiechem, poszedł zdobyć
czyjeś zaufanie i załatwić nam nocleg. Czekając na jego powrót rozsiedliśmy się nad
brzegiem opalając się. Baśce pierwszej znudziło się lenistwo.
- Słuchajcie, a co my będziemy jedli na kolację? - zapytała. - Pójdę po jakieś zakupy.
Dziewczyny, idziecie?
Panie wstały i poszły szukać sklepu. Wróciły pół godziny pózniej, w towarzystwie
Julka.
- Znalazłeś coś? - Aukasz zagadnął zakonnika.
- Pewnie, zanocujemy w sadzie - Julek uśmiechnął się. Wsiedliśmy do aut.
Julek pilotował mnie do gospodarstwa prawie nad brzegiem Wisły. Trzyizbowa
chatka była pomalowana na pomarańczowy kolor. Gospodarzem był tu
sześćdziesięcioletni mężczyzna o zdrowej, opalonej cerze, z gęstymi siwymi włosami i
wąsami nieco okopconymi od fajki, którą lubił ssać, nawet kiedy nie była zapalona.
Był średniego wzrostu, silnie zbudowany. Przywitał nas ubrany w białą koszulę i
brązową kamizelkę. Na głowie miał słomkowy kapelusz.
- To pan Józef - Julek przedstawił nam dziadka. - To moi przyjaciele - wskazał na
nas.
- Spora i dosyć pstrokata gromadka - staruszek przyglądał nam się mrużąc oczy. - W
sadzie będzie wam dobrze, tylko wy pewnie przyzwyczajeni do luksusów, żeby woda i
toaleta były, co?
- Wiele lat razem wędrowaliśmy nie bacząc na niedostatki i niewygody -
odpowiedział Julek. - Teraz mamy takie spotkanie po latach, trochę turystyczne, trochę
wspominkowe.
64
- A ognisko będziecie chcieli rozpalać? Bo ja tam mam piękne grusze i...
- Mamy grilla - Aukasz uprzedził ewentualny zakaz. - Wiemy, co trzeba robić, żeby
przy okazji nie spalić panu całego sadu - zapewniał gospodarza.
- Dobrze - gospodarz kiwał głową. - Panie mogą się wykąpać w łazience, ale dla
panów już wody nie starczy.
- To nic - Julek lekceważąco machnął ręką. - Skoczymy do Wisły i po kłopocie.
- Tak? - pan Józef roześmiał się. - Powodzenia! Tak chichotał, że aż poczerwieniał na
twarzy. Taki rozbawiony poszedł do szopy, skąd po chwili dobiegł nas dzwięk piły
mechanicznej.
- Musimy zabrać tabory z samochodów i rozstawić namioty między drzewami -
dyrygował nami Julek.
W wehikule miałem dwa namioty: jeden szefa, duży, czteroosobowy i mniejszy, mój,
z którym zawsze wybierałem się na wycieczki. Swój namiot miał też Aukasz.
Panie ulokowaliśmy w płóciennej willi pana Tomasza, ja zamieszkałem z Julkiem, a
Aukasz z Krzyśkiem. Ustawiliśmy namioty około pięćdziesięciu metrów od domu pana
Józefa, między gruszami otoczonymi drucianą siatką. Zostawiliśmy bagaże i
postanowiliśmy pójść do klasztoru.
- Na wycieczkę? - zagadnął nas gospodarz widząc, jak całą gromadą wychodzimy.
- Tak - odpowiedzieliśmy.
- To dobrze - staruszek pokiwał głową.
Poszliśmy i po półkilometrowym marszu wykonaliśmy odwrót, bo jak się okazało
ważna osobistość przyjmowała teraz równie ważnego gościa zza granicy i policjanci
nie pozwolili nam nawet zbliżyć do klasztornych murów.
- Co tak szybko? - dziwił się pan Józef widząc nas z powrotem. Tylko Julek był na
tyle spokojny, by opowiedzieć gospodarzowi o naszych perypetiach. My byliśmy
wściekli.
- Rozbijają się limuzynami za nasze, czyli podatników pieniądze, mają lekką pracę,
za którą nikt ich nie rozlicza i do tego zajmują sobie zabytek, jakby to był ogródek w
pubie z piwem - grzmiał Krzysiek.
Panie postanowiły utopić smutki pod prysznicem i poszły się wykąpać. Julek, kiedy
tylko koleżanki zniknęły nam z oczu, wyjął ze swojej torby podróżnej kąpielówki i
ręcznik.
- Idziemy się kąpać w Wiśle? - zaproponował.
- Nie mam kąpielówek! - protestował Aukasz.
- Na golasa! Jak za starych dobrych czasów! - ucieszył się Krzysiek.
On też wziął ręcznik. Szybko przebrałem się w kąpielówki i ścigając się pobiegliśmy
przez sad w kierunku brzegu Wisły. Julek był najszybszy, bo wystartował pierwszy.
Byłem drugi i biegłem tuż za przyjacielem. W porę zauważyłem niebezpieczeństwo,
przyhamowałem i podtrzymałem Julka, który chwiał się na krawędzi
sześciometrowego klifu. Aukasz i Krzysiek dołączyli do nas i wspólnie wypatrzyliśmy
zejście na piaszczystą łachę u naszych stóp. W tym miejscu był leniwy nurt, bo
znajdowaliśmy się po wewnętrznej stronie zakrętu rzeki.
Zrzuciliśmy ubrania, zostawiliśmy ręczniki i pobiegliśmy w kierunku Wisły. Dopiero
kiedy wbiegliśmy do wody, poczuliśmy, że coś jest nie tak. To nie był ściek, ale też i
65
nie była to ta sama Wisła, w której kąpaliśmy się kiedyś. Zaraz wyszliśmy obwąchując
swoje ramiona.
- Co teraz zrobimy? - niepokoił się Aukasz,
- Będziesz płakał, kiedy dostaniesz wysypki - Krzysiek próbował żartować. - Julek,
to był twój pomysł.
- W sadzie widziałem pompę - podpowiedział przyjaciel. Wspięliśmy się piaszczystą
ścieżką do sadu i w rogu znalezliśmy pompę. Nie byliśmy pewni, czy była sprawna, bo
odłaziły z niej wielkie płaty niebieskiej farby ukazując pokłady ukrytej pod nią
zielonej.
- Będę pompował - zaoferowałem się.
- O nie, ty jeden z nas byłeś komandosem - zaprotestował Krzysiek. - Na tobie
przetestujemy urzÄ…dzenie.
Aukasz i Krzysiek machali pół minuty, nim skrzypiąca pompa wydała z siebie
pierwszy haust brudnej wody. Potem leciała już krystalicznie czysta i kiedy tylko
zanurzyłem pod nią ręce poczułem też, że była równie zimna. Parskałem, trząsłem się,
pokryłem gęsią skórką, ale taka kąpiel była niezwykle orzezwiająca i zmyła brud z
rzeki. Koledzy powtarzali po mnie te same manewry, każdy aż wzdychał, kiedy poczuł
na sobie lodowate krople, ale potem byli szczęśliwi.
Koleżanki, które wróciły do namiotów pózniej niż my, nie potrafiły rozszyfrować
powodu naszego dobrego nastroju i tego, że sami zaczęliśmy robić kolację.
Krzysiek i Aukasz zajęli się grillem, ja przygotowaniem sałatek, a Julek gotowaniem
wody na maszynce gazowej. Dla niego wybraliśmy to zadanie, bo zajęty był czytaniem
jakiegoś tomiku wierszy i jak przed laty próbował nas zainteresować poezją. Kiełbaski
i kaszanka pachniały na tyle kusząco, że przyszedł do nas pan Józef. Kto wie, może
chciał sprawdzić, czy nie spalimy mu sadu, a może po prostu chciał z kimś
porozmawiać? Zaprosiliśmy go na koc rozłożony na trawie.
- Jak kąpiel w Wiśle? - zapytał Julka.
- To było przeżycie mrożące krew w żyłach, ale potem hartowaliśmy nasze żelazne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •