[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podejrzliwie.
Zwiatek znów doskoczył do okienka i poprosił o bilet do Gdyni.
Kasjerka wysunęła przez okienko głowę i przyjrzała się mu z bliska krótko-
wzrocznymi oczyma.
Dzieciom nie sprzedajemy biletów nad morze i w góry powiedziała.
Dlaczego?
Takie jest zarządzenie. W zeszłym roku dwu malców wybrało się bez wie-
dzy rodziców do Gdyni, w zimie znów cała czwórka z nartami uciekła nam do
Zakopanego. Dlatego nie sprzedajemy dzieciom.
Ale ja nie dla siebie, ja dla jednego pana tłumaczył zaczerwieniony
Zwiatek.
To niech ten pan sam tu przyjdzie.
A mnie pani też nie sprzeda? Zenon wspiął się na palce i zrobił minę
jak najbardziej dorosłego .
Kasjerka popatrzyła na niego i na Michała.
Och, ciebie to ja znam pogroziła palcem Zenonowi i tego drugiego
też. Ty jesteś wstrętny chłopak. Biegasz po błoniach i hałdach w czarnej chustce
na głowie i krzyczysz. Na spacer nie można wyjść, odpocząć nie można, wszędzie
pełnego waszego wrzasku. A poza tym postraszyłeś moją córkę trupią czaszką na
chustce i piszczelami. Obrzydliwy jesteś, chłopcze.
Zenon nie wiedział, co z sobą zrobić. Kto by pomyślał, że jest tak znany w Nie-
kłaju. Cofnął się jak niepyszny.
Więc młodszej młodzieży chrząknął Michał nigdzie się nie sprzedaje
biletów? Przecież widziałem, jak kupowali.
112
Sprzedaje się tylko do Końskich, do Skarżyska i do Opoczna powiedzia-
ła kasjerka i zatrzasnęła okienko.
Chłopcy spojrzeli po sobie. Zrobiło im się smutno. Zacisnęli wargi. Och, to
straszne być dzieckiem. Dokąd jeszcze będą tymi dziećmi! %7łeby jak najprędzej
skończyć te czternaście lat.
Podeszli do Bosmana zakłopotani.
Zwiatek wetknął pieniądze Zenonowi, ale Zenon zwrócił mu je pośpiesznie.
Sam wręczysz Bosmanowi, bo znów powiedzą, że cię nabieram rzekł
z goryczą i spojrzał na Michała.
Zwiatek położył pieniądze przed Bosmanem.
Musi pan sam kupić bilet, bo nam nie chcą sprzedać.
Bosman spojrzał na nich zdziwiony, chciał coś powiedzieć, ale w tym momen-
cie do poczekalni wszedł milicjant w towarzystwie niedużego, starszego człowie-
ka, w którym chłopcy rozpoznali emeryta z ulicy Zapłotkowej.
Niech się pan zasłoni szepnął do Bosmana Zenon to pewno po nas.
Bosman zasłonił się gazetą, a Zenon porwał Zwiatka za rękę i, kryjąc się za
ludzmi, wybiegł z poczekalni.
Michał został sam pośrodku poczekalni. Nie wiedział, o co chodzi. Tymcza-
sem wśród pasażerów rósł niepokój i podniecenie. Ludzie szeptali coś do siebie,
pokazujÄ…c na milicjanta i emeryta.
Co się stało? zapytał Michał jednego z podróżnych.
Znalezli trupa w odpadkach użytkowych wyjaśnił podróżny.
Nie, to na ulicy Zapłotkowej przejechał pędem trup w wózku wyjaśniła
jakaÅ› kobieta.
Trup w wózku? wytrzeszczył oczy Michał.
Tak, w wózku Gabrysia.
Przykryty był gazetami.
Tylko noga sterczała wyjaśniła przejęta kobieta. Tak, proszę państwa,
taka cicha była ulica, a tu się okazało, że mordują.
Ja nie miałam nigdy zaufania do emerytów powiedziała druga.
I. . . i Gabryś go wywoził? wyjąkał Michał.
Nie, tylko jacyś chłopcy.
Michałowi coś zaczęło świtać w głowie, ale w tym momencie poczuł na swoim
ramieniu dłoń milicjanta.
Czy to ten? zapytał przedstawiciel władzy emeryta.
Emeryt obejrzał uważnie przerażonego Michała.
Nie, to nie ten odparł tamci wyglądali inaczej.
A może się panu tylko zdawało, że to były zwłoki? zapytał zniecierpli-
wiony milicjant.
Nie, przecież mówię, tą ręką go dotknąłem.
O Jezu, i nie bał się pan? krzyknęła jakaś podróżna.
113
Nie wiedziałem, że to zwłoki, przecież były przykryte gazetami.
Hm mruknął rozczarowany milicjant więc nie odsłaniał pan w ogóle
tych gazet?
Nie miałem odwagi, panie sierżancie.
Szkoda. %7łeby pan chociaż zatrzymał tych chłopców.
Jestem stary rozłożył ręce emeryt jestem bardzo stary dodał smut-
no.
* * *
Zenon biegł ze Zwiatkiem ulicą Kolejową. Na rogu obejrzeli się. Nikt ich nie
ścigał. Odetchnęli z ulgą.
No, to smaruj do domu powiedział Zenon jak na jeden dzień i tak
miałeś dosyć przeżyć. Twój ojciec już cię pewnie szuka. Nie chcę cię mieć na
sumieniu. Och. . . Za dużo już rzeczy mam dzisiaj na sumieniu. Co za dzień!
O której jutro zbiórka?
Jaka zbiórka?
No, przecież idziemy po skrzynie Szwajsa.
Prawda Zenon przejechał ręką po czole z tego wszystkiego już tracę
pamięć. Ech, nawarzyliśmy sobie piwa.
No, więc kiedy wyruszamy?
Nie wiem. . . nie wiem. . . mogę być przecież aresztowany jęknął Ze-
non. Ci emeryci rozpuścili takie makabryczne plotki. Czekaj jutro w domu
i nie wychylaj nosa. Jak wszystko się wyjaśni, to cię zawiadomimy.
Spojrzał na zegarek.
Która godzina? zapytał go Zwiatek.
Pół do dziesiątej. Bosman już jest pewnie na peronie mruknął Zenon
i zamyślił się ponuro.
Pół do dziesiątej powtórzył pobladły Zwiatek. Rzeczywiście, nigdy o tej
porze nie wracał do domu. Co powie ojciec? Jak mu to wszystko wytłumaczyć?
Cześć, Zenon! wykrztusił i co sił pognał do domu.
Rozdział XIV
Złe przeczucia nie zawiodły pani Biegańskiej. Ledwie zadyszana stanęła na
ganku, do uszu jej dobiegło żałosne miauczenie kota. Barnaba, który zwykle wy-
legiwał się leniwie na ganku, biegał nerwowo ze zjeżoną sierścią wokół domu. Na
widok gospodyni dopadł do niej i zaczął ocierać się wystraszony o jej nogi.
Co się stało Barnabie? zapytał doktor Otrębus.
Zatrwożona wdowa wzięła kota na ręce i pogłaskała, rozglądając się niespo-
kojnie dookoła.
Musiał widzieć coś, co go przestraszyło. To mądry kot. Bardzo mądry kot.
Boże, czuję, że stało się jakieś nieszczęście!
Roztrzęsiona otworzyła drzwi, a potem spiesznie zaczęła się wspinać po
trzeszczÄ…cych schodach na poddasze.
Doktor Otrębus szedł za nią.
Pod drzwiami pokoju na facjatce nieszczęsna wdowa przystanęła, przyłożyła
ucho do dziurki od klucza i nadsłuchiwała.
Nic nie słychać szepnęła zwykle wzdycha, proszę pana, i postękuje,
a teraz cicho. Musi być bardzo chory. Jezu. . . żeby tylko nie jakieś nieszczęście. . .
Niechże się pani uspokoi. Niechże pani śmiało otworzy drzwi.
Biegańska drżącą ręką włożyła klucz do zamka odemknęła drzwi i wydała
rozpaczliwy okrzyk. W pokoju nikogo nie było.
Jezus Maria. . . uciekł! Ogolił się i uciekł, z walizką. Wdowa Biegańska
pokazywała na ślady po goleniu, resztki piany z mydła i pustą szafę. Zostawił
tylko brudny ręcznik.
To niemożliwe, jak, którędy?
Pewnie przez okno.
Co też pani opowiada! doktor Otrębus wyjrzał przez okno.
Drabina była zdjęta i oczom doktora ukazał się widok czyściutkiego podwó-
rza.
Nie mógł przecież wyskoczyć powiedział to człowiek obłożnie chory.
Nie wiem. . . nic nie rozumiem. Wdowa ciężko usiadła na łóżku i opu-
ściła bezradnie ręce. Mówiłam, że tu się dzieją rzeczy nieczyste.
115
Doktor Otrębus zaglądał pod łóżko i za szafę, ale znalazł tam tylko tuzin bu-
telek po piwie. Otrzepał spodnie i pomyślał z goryczą, że dola lekarza w Niekłaju
jest bardziej pożałowania godna, niż można było przypuszczać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]