[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wÄ…sikami.
- Szefie, wracamy do sprawy listu - powiedziałem z radością. - Niech pan spojrzy, co
mam... - Poło\yłem przed nim kserokopię spisu korespondencji
- Pawle, jesteś geniuszem! - wykrzyknął, a potem zagłębił się w lekturze.
Uruchomiłem komputer i przestudiowałem odpowiedzi na zapytanie pana Tomasza.
śaden z potomków Skłodowskiej nie miał w swoich zbiorach listu prababki z 1932
roku...
- Ten chyba pasuje - zauwa\ył szef. - List do Ludwika Szota. Napisała go trzy dni
pózniej ni\ ten do Alberta Einsteina...
- Kim był ten Ludwik Szot? - zdumiałem się.
Szef gestem wskazał mi półkę zastawioną opasłymi tomiskami.  Polski słownik
biograficzny - wielotomowa encyklopedia zawierająca biogramy wybitnych Polaków
od średniowiecza do współczesności... Kartkowałem przez chwilę i rozczarowany
wzruszyłem ramionami.
- Nie ma tu nikogo takiego...
- Szkoda - westchnął. - W chwili, gdy przygotowywano spis, który przyniosłeś, list
znajdował się w prywatnej kolekcji autografów Gabrieli Gryniewskiej.
Odruchowo sięgnąłem po kolejny tom słownika.
- Czekaj, tu jest adres - powiedział. - Ulica Prokuratorska... - podał numer domu.
- To na Ochocie - stwierdziłem.
- Kilka starych, przedwojennych willi. W niektórych ludzie mieszkają od pokoleń, w
innych nie.
- Jedziemy to sprawdzić?
Kiwnął powa\nie głową i wstał z krzesła.
- Siedemnasta. O tej porze ktoś powinien być w domu...
Wsiedliśmy do Rosynanta i ruszyliśmy. Korki były upiorne. Krakowskie Przedmieście
praktycznie stanęło zablokowane przez samochody i autobusy. Zakręciłem w
Zwiętokrzyską i tu utknąłem na amen. Korek gigant, rzeka trąbiących aut posuwająca się
do przodu w \ałosnym tempie...
- Właśnie wtedy, gdy nam się spieszy - westchnąłem.
- Oj, nie przesadzaj - machnął ręką. - Najwy\ej będziemy na miejscu godzinę pózniej...
Nic siÄ™ nie stanie.
- Wiem, ale rozpala mnie \ądza czynu... Co zrobimy, jeśli się oka\e, \e potomkowie tej
Gryniewskiej ju\ tam nie mieszkajÄ…?
- Zapytamy, dokąd się wyprowadzili. Jeśli właściciel nie będzie wiedział, zbadamy
księgi meldunkowe. Mo\e być problem, wojna nie oszczędzała starych warszawskich
31
rodów, ale liczę na przysłowiowy łut szczęścia...
Znowu udało nam się podjechać kawałek do przodu. Marszałkowska okazała się
prawie pusta. Zakręciłem i pognałem do przodu. Przeskoczyłem skrzy\owanie z Alejami
Jerozolimskimi i z placu Konstytucji zakręciłem w Koszykową. Kilka minut pózniej
szczęście mnie opuściło. Aleja Niepodległości była zakorkowana. Przedarcie się prze nią
trwało równy kwadrans. Znowu pusty odcinek, zakręciłem w bok, Filtrowa, Gmach Naj-
wy\szej Izby Kontroli i wreszcie interesujÄ…ca nas uliczka, zabudowana przedwojennymi
willami. W poprzek ulicy stał zaparkowany samochód. Blokował przejazd.
- Mo\e go trochę popchnąć i zmieścimy się obok na chodniku - zasugerował szef.
- Dobry pomysł...
Wysiadłem i obszedłem zawalidrogę. Wbiłem dłonie w klapę baga\nika i
spróbowałem pchnąć. Ani drgnął... Drań, który go tak ustawił, musiał zaciągnąć hamulec
ręczny.
- Hej, panie, co pan wyrabia z moim samochodem? - z furtki najbli\szego domu
wyskoczył jakiś mę\czyzna w garniturze.
- Toruję sobie przejazd - oświadczyłem ze złością. - Ustawił go pan tak, \e w zasadzie
powinienem zadzwonić po stra\ miejską...
- Ja go tak ustawiłem? - zdumiał się człowiek. - Patrzę przez okno, a pan go holuje na
środek ulicy!
- Myli się pan. Stał na środku, a mój pracownik go spycha na pobocze - wmieszał się
szef.
- Wolne \arty - obruszył się człowiek w garniturze.
- Sam pan zobaczy - warknąłem. - Ma zaciągnięty hamulec. Jak niby miałbym go tu
ustawić?!
Człowiek spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Co za diabeł? - mruknął. - Dobrze wam z oczu patrzy. Pewnie głupi dowcip jakichś
gnojków...
Wsiadł do wozu i odpaliwszy silnik zjechał nam z drogi. Ruszyłem uliczką.
- To chyba tamten dom... - wskazał dłonią szef.
W tej chwil i spod furtki wystartował z piskiem opon sportowy mercedes.
- Oho! - uniosłem brwi.
- Za nim, gaz do dechy!
Pojazd objechał kwartał domów. Kierowca w wąskich zaułkach zastawionych
pojazdami rozwinął zdecydowanie niedozwoloną szybkość. Błyskawicznie wypadł na
FiltrowÄ… i pomknÄ…Å‚ do przodu.
- Za nim! - ponownie krzyknął szef, ale ja ju\ zawracałem.
- To dwuosobowy! Wspólnik tego palanta został w willi, licząc, \e ten nas odciągnie!
Minutę pózniej zatrzymałem się z piskiem hamulców pod furtką. Dom wyglądał jak
wymarły. Pusty, ciemno w oknach...
- Lepiej niech pan zostanie w wozie - powiedziałem. - On mo\e tam jeszcze być...
- Trenowałem judo - przypomniał. - Nie rób ze mnie zniedołę\niałego starca!
Furtka zabezpieczona była domofonem, ale zamek został uszkodzony. Mikroskopijny
ogródek. Spojrzałem wokoło. Piętrowy dom stojący w szeregu blizniaczo podobnych
budynków. Po drugiej stronie ulicy identyczny szereg. Pisk opon z pewnością
zainteresował kogoś z sąsiadów. Czułem spojrzenia zza firanek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •