[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
aluminiowej z rybami na wynos. Szybko schowaĹem siÄ za rĂłg kamienicy. UsiadĹem w
ogrĂłdku pubu za zasĹonÄ
z kwiatĂłw w doniczkach i czekaĹem. Po rynku chodzili mieszkaĹcy
miasteczka, mÄĹźczyzni szukajÄ
cy kolegĂłw, z ktĂłrymi mogliby pogadaÄ. Co jakiĹ czas po
kocich Ĺbach majestatycznie przetoczyĹ siÄ elegancki samochĂłd z warszawskimi numerami
rejestracyjnymi. Zza zamkniÄtych szyb, z klimatyzowanych wnÄtrz wyglÄ
dali znudzeni i
zdegustowani turyĹci. Gdy ujrzaĹem znajomy ksztaĹt terenowego nissana Jerzego Batury,
natychmiast dopiĹem sok i wyszedĹem. MĂłj przeciwnik zaparkowaĹ przed ratuszem, wysiadĹ i
spojrzaĹ na zegar na wieĹźy. Potem nie oglÄ
dajÄ
c siÄ za siebie ruszyĹ w kierunku koĹcioĹa.
ByĹem w rozterce, co robiÄ? ZostaÄ przy Robercie czy ĹledziÄ BaturÄ?
Na szczÄĹcie problem sam siÄ rozwiÄ
zaĹ, bo z barku wyszedĹ Robert i ruszyĹ w Ĺlad za
BaturÄ
. OdczekaĹem aĹź obaj zniknÄli za wÄgĹem ratusza i pobiegĹem za nimi. OstroĹźnie
wyjrzaĹem. Jasne wĹosy Batury widziaĹem na mostku prowadzÄ
cym na zamkowÄ
wyspÄ, a
Robert wĹaĹnie znikaĹ za rogiem koĹcielnego murku.
Jeszcze chwila i kolejny skok, tym razem do kamiennego muru otaczajÄ
cego teren
koĹcielny. PrzypuszczaĹem, Ĺźe obaj szli na spotkanie w ruinach zamku, wiÄc wszedĹem przez
furtkÄ na teren maleĹkiego cmentarza, ze starymi, jeszcze dziewiÄtnastowiecznymi grobami.
Mimowolnie zerkaĹem na zniemczone polskie nazwiska. ObszedĹem ĹwiÄ
tyniÄ, minÄ
Ĺem
absydÄ i wejĹcie do zakrystii. Od strony jeziora byĹa nieduĹźa plebania z czerwonej cegĹy i
drewniany pĹotek ze sztachetami, obsadzony zaroĹlami. WyjrzaĹem spomiÄdzy gaĹÄ
zek na
most. Robert skradaĹ siÄ do zamku. MusiaĹem odczekaÄ jeszcze kilka minut i spokojnym
krokiem przemierzyĹem most szeroki na cztery metry, dĹugi na dwadzieĹcia, z trzema filarami
i rzezbami wojownikĂłw w poĹowie drogi pomiÄdzy lÄ
dem a wyspÄ
. WsĹuchaĹem siÄ w ciszÄ
na wyspie. W powietrzu byĹo sĹychaÄ rzadkie Ĺwiergolenie wrĂłbli buszujÄ
cych w krzakach i
natrÄtne bzyczenie komarĂłw. Jak wspominaĹem, z zamku krzyĹźackiego ocalaĹy jedynie ruiny
dwĂłch skrzydeĹ i ĹÄ
czÄ
cej je baszty. SkradaĹem siÄ wzdĹuĹź ceglanych Ĺcian w kierunku baszty.
W pewnym momencie usĹyszaĹem gĹos Batury.
- Co u archeologĂłw? - pytaĹ kogoĹ.
Nie sĹyszaĹem odpowiedzi. ZerkaĹem pod nogi, by nie stanÄ
Ä na suchej gaĹÄ
zce czy
odĹamku gruzĂłw.
- PytaĹeĹ o te jaskinie? - znowu gĹos Batury.
WychyliĹem siÄ, by lepiej sĹyszeÄ odpowiedz. Znowu rozmĂłwca Batury udzieliĹ zbyt
cichej odpowiedzi. ByĹem pewien, Ĺźe tym tajemniczym kimĹ byĹ Robert.
- Dobrze, mam doĹÄ ganiania po gĂłrze i szukania igĹy w stogu siana. Miejscowi
zacznÄ
na mnie podejrzliwie patrzeÄ. Jak coĹ bÄdziesz miaĹ, to dzwoĹ, a wynagrodzÄ ci to.
Obserwuj teĹź Pana Samochodzika i PawĹa DaĹca. SwojÄ
drogÄ
ciekawe, gdzie ten Daniec siÄ
ukrywa? CzeĹÄ!
OdczekaĹem, aĹź ucichĹy kroki Batury i pospieszyĹem w krzaki z widokiem na most.
Chyba siÄ spĂłzniĹem, bo nie widziaĹem ani Batury, ani Roberta. Po kwadransie pobiegĹem do
kajaka. Kordian dzielnie go pilnowaĹ rzucajÄ
c kamienie do wody. Ponton wciÄ
Ĺź czekaĹ.
- Nie znalazĹ pan kolegi? - domyĹliĹ siÄ.
- WrÄcz przeciwnie - odpowiedziaĹem. - Nic mu jednak nie mĂłw. OdwiedzÄ go w
obozie i zrobiÄ mu niespodziankÄ.
- BÄdÄ milczaĹ - zapewniaĹ chĹopiec. - Jak grĂłb! - i huknÄ
Ĺ chudÄ
, zabrudzonÄ
piÄ
stkÄ
w pierĹ tak mocno, Ĺźe musiaĹa go zaboleÄ.
DaĹem mu piÄÄ zĹotych na dobre lody lub porcjÄ frytek i podziÄkowaĹem za pomoc.
ChwyciĹem wiosĹo i zawziÄcie wiosĹowaĹem. ChciaĹem jak najszybciej zniknÄ
Ä za jÄzykiem
pĂłĹwyspu, by Robert nie zdÄ
ĹźyĹ mnie zauwaĹźyÄ. Ponton byĹ o wiele wolniejszy, wiÄc miaĹem
duĹźe szansÄ niezauwaĹźenie uciec z jeziora, nim wÄdkarz wypĹynie z zatoczki, nad ktĂłrÄ
leĹźaĹ
BÄ
brĂłwek.
MĂłj plan powiĂłdĹ siÄ. OddaĹem kajak, pobiegĹem do swojego obozu i poĹoĹźyĹem siÄ w
wejĹciu do namiotu z lornetkÄ
przy oczach. Na szczÄĹcie miaĹa ona funkcjÄ rozjaĹniania
obrazu, wiÄc widziaĹem, jak Robert siedzÄ
c tyĹem do mnie wiosĹowaĹ w pontonie. Niestety,
szybko zniknÄ
Ĺ mi z oczu po zachodniej stronie brzegu, zasĹoniÄty od resztek ĹwiatĹa
sĹonecznego.
Nie chciaĹo mi siÄ spaÄ, wiÄc rozpaliĹem maĹe ognisko i zagotowaĹem wodÄ na
tradycyjnÄ
herbatÄ. MiaĹem teĹź zamiar uszczupliÄ zapas konserw. WĹaĹnie zastanawiaĹem siÄ
nad wyborem odpowiedniej, woĹowej w sosie wĹasnym czy turystycznej, gdy usĹyszaĹem ciche
pyrkanie maĹego silnika spalinowego. Ciekawy, co to pĹynie, wyjrzaĹem z namiotu. Po chwili
gĹadka toĹ jeziora z odbiciem ksiÄĹźyca zafalowaĹa, zaĹamaĹa siÄ i ujrzaĹem ciemny, obĹy dziĂłb
pontonu.
- Dobry wieczĂłr! - radoĹnie przywitaĹ mnie Robert. - SzukaĹem ciebie!
Nie wÄ
tpiÄ" - pomyĹlaĹem.
- MieliĹmy wybraÄ siÄ na szczupaki, ale dobrze mi dziĹ poszĹo, obĹowiĹem siÄ i
przywiozĹem trochÄ rybek - dumnie pokazaĹ woreczek ze smaĹźonymi kawaĹkami szczupaka i
okonia.
JuĹź ja wiem, jak ci dobrze poszedĹ poĹĂłw - w smaĹźalni" - zĹoĹliwie przytaknÄ
Ĺem w
myĹlach.
- PrzypĹywaj, nocny goĹciu! - zachÄcaĹem Roberta. - WĹaĹnie miaĹem ochotÄ coĹ
przekÄ
siÄ.
Robert przybiĹ do brzegu i wysiadĹ wyĹÄ
czajÄ
c silniczek.
Nie zauwaĹźyĹeĹ silniczka w pontonie"- ĹajaĹem siÄ. Ciekawe, czemu pĹywaĹ na
wiosĹach, a dopiero potem wĹÄ
czyĹ silnik?" - zadaĹem sobie pytanie.
- Nie najadĹeĹ siÄ kolacjÄ
? - zaĹmiaĹ siÄ.
- Nie to, wybraĹem siÄ na wycieczkÄ kajakiem - odpowiedziaĹem. - ByĹem w
miasteczku.
- NaprawdÄ? I co?
- ObejrzaĹem rynek, koĹciĂłĹ, ruiny - spokojnie wymieniaĹem. UwaĹźnie obserwowaĹem
twarz Roberta. Ta jednak nie wyraĹźaĹa Ĺźadnych uczuÄ. WydawaĹ siÄ skupiony na podsmaĹźaniu
ryby.
- Gdzie nauczyĹeĹ siÄ robiÄ takÄ
panierkÄ? - zmieniĹem temat, wskazujÄ
c na
smakowicie pachnÄ
ce ryby.
- To nic trudnego - Robert lekcewaĹźÄ
co machnÄ
Ĺ rÄkÄ
.
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]