[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słonego morza, przypominał mu o czymś, czymś pięknym, bliskim? Mgła przysłaniająca
myśli rozwiała się, pojawił się jasny obraz:
Ostrygi.
Błyszcząca perła.
Anna Lovli.
Poczuł wtedy, że nogi zaczynają gwałtownie pracować, płynął w górę, mógł już poruszać
ramionami, gdzie podział się ból? Zniknął, nic mu nie dolegało, ciało zdawało się zupełnie
bez czucia, poruszało się jednak, pokonywało kolejne metry lodowatej wody, w górę, w górę,
wypłynął na powierzchnię i z trudem nabrał powietrza; kręciło go w nosie, wyłonił się z wody
jak stary mors i kichnął cicho, nie może narobić hałasu! W jego głowie uformowała się
zupełnie nieoczekiwana myśl; drozd, jemiołuszka, czy jemiołuszki nie należą przypadkiem do
rodziny drozdowatych? Polowano na nie na Syberii? Czy importowano jemiołuszki
serwowane w sosie z jarzębiny? Wspaniale, porozmawia o tym z Fredrikiem, teraz jednak
było ciemno i zimno, on zaś płynął, jak najdalej, wzdłuż brzegu, czy ktoś go gonił?
Położył się na chwilę na wodzie i nasłuchiwał.
Cisza.
Myśleli pewnie, że się utopił.
Poczuł, że ciało mu drętwieje, było wychłodzone, skręcił szybko w prawo i szukał lądu, ruchy
stawały się coraz powolniejsze; zatrzymywał się kilka razy, by sprawdzić, czy może już
dotknąć dna stopami, ale nie, połykał morską wodę i podpływał coraz bliżej, metr po metrze,
dostrzegł wreszcie skały, mała zatoczka, tym razem stopy dotknęły gruntu.
Stał.
Stał w wodzie sięgającej mu pod brodę.
Szedł w stronę lądu, ciężko, ubranie przykleiło się do ciała, nie może teraz utonąć, wyszedł z
wody, niedługo zamarznie na śmierć, może odpocznie tylko chwilkę, usiądzie na piasku? Nie,
odezwał się głos w jego głowie, idz, Skarphedinie! Biegnij! Inaczej umrzesz; wtoczył się na
żwirową ścieżkę, spróbował biec, płynęła z niego woda, czyżby widział w oddali jakieś
światło? Latarnię? Miał mroczki przed oczami, szedł do przodu jak mechaniczna lalka, zimny
wiatr był przejmujący, światło? Latarnia na słupie telefonicznym, przetarł oczy i wpatrywał
się w ciemność, tam! Podjazd do domu.
Chwycił się jakiegoś słupka.
Skrzynka na listy.
Skrzynka spadła, słupek przechylił się.
Puścił go i poczuł, że upada w przód, w kierunku czegoś, co mogło być drzwiami, dzwonek,
był środek nocy, w oknach nie paliło się żadne światło, oparł się o drzwi, nacisnął dzwonek
czołem i usłyszał jego ostry ton wewnątrz, niech dzwoni, nie miał siły ruszyć głowy, w domu
zaczął szczekać pies, narobił strasznego jazgotu, zapalono światło. Skarphedin poszukał
zdrętwiałymi palcami w kieszeni przemoczonej, postrzępionej marynarki odznaki policyjnej,
gdyby tylko ktoś mógł teraz otworzyć drzwi, w środku było ciepło, może w kominku palił się
ogień, w kominku? Nie, nie było tam żadnego kominka, tylko rzezba Michała Anioła, Pięta z
rozżarzonego żółtego marmuru, oprze się o nią, odnajdzie w niej oparcie, był...
Drzwi otworzyły się.
Skarphedin Olsen wpadł do środka.
Pachniało palonymi migdałami i benzyną.
Leżał twarzą do podłogi, podniósł jednak rękę i zaprezentował odznakę policyjną psu na
łosie, który warczał nad nim z obnażonymi zębami. Po czym zapadł się w przyjemną
ciemność.
* Odin, do nogi!
* To policjant.
* Jak on wyglÄ…da? Jest przemoczony!
* Ma krew na karku i rękach, odejdz, piesku!
* Wypadek, mamo, musiał być jakiś wypadek
* Rozbierz go. Na pewno przemarzł.
* Położymy go w twoim łóżku.
* Jego nazwisko jest zapisane na odznace. Zadzwonimy na policjÄ™.
* Ty to zrób, mamo, ja go wniosę na górę.
* Tak, już po trzeciej. Chyba nie będziemy dziś już spać.
* Zwiało nam skrzynkę na listy!
* Te jesienne sztormy robiÄ… siÄ™ coraz gorsze.
Nic nie słyszał, a mimo to słyszał wszystko, głosy dochodziły z wnętrza jego głowy, był
jednak głuchy, nikt go nie niósł, a jednak jakieś silne ręce umieściły go w łóżku, nagiego,
suchego, małego jak płód; skrawek materii bez woli i możliwości poruszania się, poczuł, że
ktoś otula go kołdrą, kołdra naszpikowana była tysiącem rozżarzonych szpilek kłujących jego
skórę.
* Ma niską temperaturę, trzydzieści trzy i siedem. Biedak musiał długo być w wodzie.
* PrzyjadÄ… po niego.
* Musi tu leżeć, dopóki nie wzrośnie mu temperatura, przynieś gorące mleko, chłopcze!
* Tak, mamo.
Skarphedin skulił się na przednim siedzeniu cywilnego radiowozu, wciąż drżał na całym
ciele, na szczęście był szczelnie owinięty w prywatny kombinezon termiczny Jona Furhelle,
samochód skręcił na Mosseveien, było wpół do siódmej rano, czyżby spał? jak długo?
Szczypały go oczy, może od słonej wody, co ma teraz zrobić? Wydarzenia ubiegłej nocy nie
potoczyły się zgoła tak, jak sobie zaplanował, dlaczego Arthur posłał po niego Jona? Czy
miało to oznaczać, że może już rozmawiać z nim o sprawie, która nie była już sprawą, a może
wręcz przeciwnie? W głowie zabłysła mu nagle jasna myśl, sprawa, widział to teraz
doskonale, wkroczyła na ścieżkę poboczną, powiązaną z problemami w środowisku
imigranckiej młodzieży, to właściwie dziedzina Anny Lovli, czy nie miał od poniedziałku
pomagać jej w dochodzeniu? Próby wyjaśnienia nieumotywowanych gwałtów, potyczek
gangów, prowokacje? Gry komputerowe.
Fotografie Rolfa Knorra i Erkina Bjornsona.
Salony gier.
Podróż na Griinertakka i do Arki Noego".
Patrząc na to z tej perspektywy, już teraz zaczął pracę nad tym dochodzeniem, nie miało to
nic wspólnego z zawieszoną TRUMN, temat nie istniał, został wymazany, dlatego też mógł
wciągnąć w to Jona, to jasne, istniał jakiś związek, oczywiście, ale wiedział o tym tylko on
sam, nawet Arthur Krondal nie miał pojęcia o połączeniu pomiędzy tymi dwiema sprawami.
Wyprostował się na przednim siedzeniu, napady drgawek już się skończyły, było mu ciepło i
przyjemnie.
* Czy mógłbyś pożyczyć mi jakiś telefon, Baruchu? Obawiam się, że mój się utopił. * Jego
głos był może odrobinę zachrypnięty.
Jon Furhelle wskazał skinieniem głowy schowek na rękawiczki.
* Na razie możesz wziąć mój. Pojadę do Centrali, jak tylko odstawię cię do domu. Tam mogę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]