[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Moskalom najlepiej przemawiać do ręki.
Pani Katarzyna niecierpliwie machnęła ręką.
- Dobrze, dobrze. Wiem, jak należy z nimi postępować.
Nie powiedziała, że ma tylko czterdzieści rubli. Resztę pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży ziemi
wręczyła niedawno proboszczowi Miodyńskie- mu w Zabłudowie.
***
Ksiądz Miodyński przyjął panią Katarzynę wielce poruszony.
- Co za straszna historia! - zawołał. - To przeważnie tragedia jest. Tragedia!
- Bóg zapłać proboszczowi za dobre słowo - odpowiedziała pani Katarzyna.
Usiadła na krześle, ubrana jak zawsze na czarno, zasmucona. Usiadła i nagle uśmiechnęła się blado. Jej
spojrzenie skierowało się na laskę, tę sam, którą niedawno stukała w dębowy stół kancelarii. Ksiądz
Miodyński domyślił się w tym uśmiechu przeprosin za tamto zachowanie i pochyleniem głowy dał znak, że
przyjmuje przeprosiny.
- Przyszłam do proboszcza w sprawie pieniędzy - oznajmiła pani Kalinowska.
Ksiądz Miodyński zrobił zdziwione oczy.
- Jakich pieniędzy? - zapytał zaciekawiony.
- Tych, które dałam proboszczowi na przechowanie. No, może niezupełnie na przechowanie, ale dla
załatwienia sprawy rozwodowej. Chyba jeszcze ksiądz wszystkiego nie wydał.
- Ależ skąd! - zapewnił ksiądz Miodyński. - Szanowna pani przeważnie chciała, żebym podjął kroki
rozwodowe, więc przeważnie podjąłem. Ale pieniądze oczywiście są u mnie. To znaczy, niedokładnie u
mnie, bo dałem je na procent. Niech pracują, niech zarabiają. To byłoby marnotrawstwo, gdyby leżały tutaj.
Tu zresztą przeważnie nie jest bezpiecznie, ani tu kasy porządnej, ani niczego...
- Chciałabym część pieniędzy wycofać - oznajmiła pani Katarzyna.
- Pilnie ich potrzebuję, bo jak proboszcz wie, trzeba będzie może coś komuś... Słowem, dla dobra
Stasia potrzebujÄ™
Ksiądz Miodyński poprawił koloratkę, jakby zaczęła go nagle uciskać w szyję.
- Wycofać? - zapytał. - Oczywiście, szanowna pani ma do tego prawo. Nawet to lepiej, że rezygnuje z
tej sprawy rozwodowej, bo to i kosztowne, i przeważnie bardzo trudne przedsięwzięcie...
- Nie powiedziałam, że rezygnuję - skorygowała pani Katarzyna. - Chcę wycofać tylko część.
Powiedzmy, dwa tysiące rubli. Resztą proboszcz może dysponować na cel, na jaki zostały przeznaczone.
Duchowny miał mocno niepewną minę.
- Jest przeważnie pewna trudność... - zaczął ostrożnie. - Rzecz w tym, że ja tych pieniędzy nie mam
tutaj.
- Już to proboszcz mówił - przypomniała Kalinowska niecierpliwe. - %7łe złożył w banku na procent.
Nie mam nic przeciw temu. Nawet i wtedy, jak procent proboszcz przeznaczy na swoje potrzeby. Ale trzeba
do banku jechać i podjąć te dwa tysiące. Pilnie potrzebuję. Który to bank?
Ksiądz Miodyński chrząknął zafrasowany.
- Nie wiem, jak to przeważnie powiedzieć - zaczął. - Chodzi o to, że teraz tych pieniędzy nie ma...
- Jak to nie ma? - zdziwiła się pani Katarzyna. - W banku nie ma pieniędzy?
- Są, są! - zapewnił proboszcz. - Oczywiście, że są. Ale ich teraz podjąć nie można.
- A to czemu? - zdziwiła się pani Kalinowska z natężeniem wpatrując się w proboszcza. - Zaraz,
zaraz... Czy proboszcz złożył je w banku na swoje nazwisko?
- Niestety - westchnął ksiądz Miodyński. - Złożyłem na imię siostrzeńca.
Pani Katarzyna pobladła.
- Siostrzeńca? - spytała z niedowierzaniem. - Którego siostrzeńca? Chyba nie tego, co...
- Niestety - powtórzył ksiądz Miodyński. - Właśnie tego.
Starsza pani złapała się za głowę.
- Toż to złodziej! - wykrzyknęła ze zgrozą. - Proboszcz zapomniał, jak go oszukał przed laty?! Jak
proboszcz obiecywał, że grosza mu nie da nigdy więcej?
Ksiądz Miodyński jęknął.
- Bardzo mnie prosił - odpowiedział szeptem. - Zapewniał, przysięgał, że się zmienił. Trzeba czło-
wiekowi ufać, trzeba wierzyć, że może się nawrócić, poprawić...
Pani Katarzyna zerwała się z krzesła, w wielkim zdenerwowaniu wymachiwała laską.
- Nie on! - krzyczała. - Wszyscy, tylko nie on!
Siostrzeniec księdza Miodyńskiego lubił lekkie życie. Posłany za granicę dla nauki, przepędził tam
kilka lat bez widocznego rezultatu. Studiował agronomię, weterynarię i znowu agronomię, zasypując wuja
prośbami o zwiększenie kwartalnych subwencji, jakie od niego otrzymywał. Gdy wrócił po pewnym czasie,
nie mógł wujowi przedstawić żadnego dyplomu, ponieważ żadnego nie zdobył. Na krótko znalazł
zatrudnienie w biurze dużej fabryki Buchholtza w Supraślu, potem rzucił się w wir interesów handlowych.
Ponieważ w tych ostatnich nie miał żadnego doświadczenia, został prezesem spółki eksportowej, która
zbankrutowała. Wspólnicy ulotnili się, wierzyciele zaczęli nękać nie tylko młodego przemysłowca, ale i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]