[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oddalając się od drzewa. Machając swetrem, usiłował
sprowokować zwierzę do ataku. Byk ruszył i przemknął jak
wicher obok niego. Dysząc cię\ko, Gabe uskoczył w bok,
oddaliwszy siÄ™ jeszcze bardziej od drzew. Gdyby jeszcze
trochÄ™ odciÄ…gnÄ…Å‚ byka, Charlie i pani Peek mogliby
bezpiecznie uciec.
- No chodz, ty gruby, wielki draniu! Zobaczymy, jak
szybko potrafisz biegać! - zawołał.
Byk natarł ponownie. Gabe uskoczył, lecz tym razem się
potknął i upadł na kolano. Skrzywił się, widząc, \e byk
zawraca, by ponowić atak.
Zdesperowany Gabe zerwał się na obie nogi.
- No dalej! Chodz tu! - Padając, skręcił kolano, to samo,
które doznało ju\ wielu kontuzji w trakcie rodeo. Zagryzł zęby
z bólu. - No, dawaj!
Byk nadbiegł ponownie. Zni\ył łeb i natarł - porywając
sweter.
Ale byli ju\ z dała od drzew i Gabe dostrzegł, jak najpierw
zeskakuje z brzozy Charlie, a potem pani Peek gramoli siÄ™ na
ziemiÄ™. Patrzyli w jego stronÄ™.
- Uciekajcie! Szybko! - zawołał.
W chwilę pózniej, nim zdą\ył uskoczyć przed kolejnym
natarciem, zobaczył, jak pani Peek chwyta Charliego za rękę i
pędzi z nim za pagórek.
- Pani Peek była niesamowita - paplał z podziwem
podekscytowany Charlie. - Jak torreadorzy w telewizji!
Freddie objęła ich oboje i uścisnęła mocno, prawie płacząc
z ulgi.
- Dziękuję, och, dziękuję. Gdyby nie pani... nie wiem, co
bym zrobiła, gdyby...
Ale pani Peek uciszyła ją, zanim zdą\yła wypowiedzieć te
okropne słowa.
- Odciągnęłam go po prostu kawałeczek powiedziała
skromnie. - Ale ciągle jeszcze tkwilibyśmy na tych drzewach,
gdyby nie twój pan McBride.
Pan McBride. Gabe.
Freddie rozejrzała się niespokojnie.
- Ale gdzie...
- On walczy z bykiem, mamo!
O Bo\e! Przypomniała sobie, jak Gabe oglądał z dziećmi
filmy o rodeo. Emma była zafascynowana klaunami
dra\niÄ…cymi byki.
- Robiłeś tak kiedyś? - spytała wtedy.
- Za nic w świecie, kochanie. Są głupoty, których nawet
ja nie robiÄ™.
A teraz robił. Freddie przymknęła powieki.
Och, Gabe, co to będzie.
Miała ochotę przesadzić płot i biec łąką, wołając jego
imię, błagając, by wracał. Wiedziała jednak, \e się nie
odwa\y. I \e to byłoby bez sensu, wprowadziłoby jeszcze
większe zamieszanie.
- Gabe! - wrzasnÄ…Å‚ nagle Charlie.
Freddie zobaczyła, jak biegnie ile sił w nogach w stronę
Gabe'a - brudnego, sponiewieranego, lecz, dzięki Bogu,
całego.
Ruszyła ku niemu, lecz stanęła, patrząc, jak Charlie rzuca
się Gabe'owi w ramiona. Zobaczyła, jak te ramiona zamykają
się wokół chłopca, jak Gabe przytula go mocno, zanurza twarz
w jego włosach.
- Nigdy więcej... nie rób takich rzeczy - powiedział
zachrypniętym głosem. I postawił chłopca na ziemię.
- Ja tylko chciałem na nim pojezdzić - jęknął chłopiec. -
Tak jak ty.
- To co innego - powiedział Gabe surowo. - Zupełnie co
innego.
- Ale...
Gabe objÄ…Å‚ ramieniem wÄ…skie plecy Charliego.
- Słuchaj, nie musisz nic nikomu udowadniać. - Wcią\
obejmując chłopca, spojrzał na Freddie. - Przepraszam -
powiedział cicho.
To była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewała.
- Przepraszasz? Skinął głową.
- Zrobił to, bo powiedziałem, \e nie powinnaś ich trzymać
pod kloszem. Przepraszam. Nie miałem prawa.
- W porządku - powiedziała Freddie słabym głosem. - Nic
mu się nie stało. I tobie te\ się nic nie stało.
Miała ochotę podejść do niego, objąć go tak samo, jak on
objął Charliego, przytulić i poczuć, \e jest zdrów i cały. śywy.
- Wszystko dobre, co się dobrze kończy - podsumowała
pani Peek. - A co za historia do opisania! - Zatarła ręce z
zadowoleniem.
Ale Gabe potrząsnął głową.
- Ja to opiszÄ™.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
- Zrobimy pani zdjęcie.
- Mnie? - Pani Peek zamrugała oczami jak sowa. Gabe
uśmiechnął się i objął ją ramieniem.
- Gdyby nie pani, przygoda Charliego z bykiem naprawdÄ™
mogłaby się zle skończyć. W czwartkowym numerze
będziemy mieć świetny artykuł i zdjęcie. Tym razem pani
będzie tematem dnia!
Powinien od razu wyjechać, ale chciał wziąć prysznic.
Musiał wło\yć jedną z tych czystych koszul, które
przygotowała dla niego. Nie mógł się przecie\ pokazać
hrabiemu w takim stanie, jakby właśnie zszedł z areny rodeo.
Nie chciał się przed nim tłumaczyć.
Jednak gdy wyszedł z łazienki, kolacja ju\ stała na stole.
- Zjedz z nami. Proszę - powiedziała Freddie.
- Prosimy, Gabe - przyłączyły się dzieci.
Prawdę mówiąc, nie miał ochoty odmawiać. Chęć do
wyjazdu przeszła mu jeszcze na feralnym pastwisku. Cała
adrenalina, którą się napędzał, wyparowała.
Kolacja była zwyczajna. Kotlety wieprzowe. Sałata. Chleb
z masłem. Najlepszy posiłek, jaki jadł w \yciu. Ale jedzenie
stawało mu w gardle. Bo za kilka minut, w niespełna godzinę
miał zostawić to wszystko za sobą - opuścić ten dom, te
dzieci. I tÄ™ kobietÄ™.
Zledził wzrokiem jej ka\dy ruch. Gdy tylko się odwracała,
nie odrywał od niej oczu. Uśmiechała się do dzieci. Parę razy
uśmiechnęła się nawet do niego. Zapisywał sobie ka\dy
szczegół w pamięci, na przyszłość, kiedy będzie się musiał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]