[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
posÄ
gĂłw, ciÄ
gnÄ
cych siÄ na prawo i lewo od majestatycznej figury wĹadcy piekieĹ.
Czy oni wszyscy pili krew? Wszyscy ci odra\ajÄ
co chudzi ĹwiÄci piekielni,
wyrzezbieni z lĹniÄ
cego czerwono jak mahoĹ drewna, w swoich stylowych szatach, z
pĂłĹprzymkniÄtymi oczami i otwartymi ustami, w ktĂłrych jaĹniaĹy dwa biaĹe kĹy. Te ostatnie
wykonano chyba z koĹci sĹoniowej, aby podkreĹliÄ ich przeznaczenie.
Och, byĹa to istna katedra grozy! PrĂłbowaĹem odwrĂłciÄ gĹowÄ i zamknÄ
Ä oczy, aliĹci
potwornoĹÄ tych widokĂłw wprawiaĹa mnie w swoiste oczarowanie. W moim umyĹle
kieĹkowaĹy \aĹoĹnie bezksztaĹtne myĹli, ktĂłre nie mogĹy przedostaÄ siÄ do ust.
Instrumenty dÄte z wolna cichĹy, a\ w koĹcu zupeĹnie przestaĹy graÄ. Och, nie
opuszczaj mnie, najsĹodsza muzyko. Nie pozostawiaj mnie tu samego.
W tej chwili zabrzmiaĹ jednak chĂłr arcysĹodkich tenorĂłw. Zpiewali jakiĹ ĹaciĹski
tekst, ktĂłrego nie mogĹem do koĹca zrozumieÄ hymn ku czci umarĹych, pean na czeĹÄ
zmiennoĹci wszechrzeczy... Po chwili doĹÄ
czyĹ do nich mieszany chĂłr sopranĂłw, basĂłw i
barytonĂłw, ktĂłre swym polifonicznym Ĺpiewem odpowiadaĹy barytonom w te sĹowa:
IdÄ teraz do Pana, albowiem pozwoliĹ On tym Tworom CiemnoĹci
odpowiedzieÄ na moje bĹagania... SkÄ
d siÄ wziÄĹy te straszne sĹowa?
I znowu rozbrzmiaĹ gÄsty chĂłr mieszany, wtĂłrujÄ
cy Ĺpiewowi tenorĂłw:
NarzÄdzia Ĺmierci czekajÄ
na mnie z ciepĹem swych szczodrych pocaĹunkĂłw. Z
pomocÄ
bo\Ä
krew moja wleje siÄ do ich ciaĹ. Zaznam najwy\szej radoĹci, a moja dusza
wzniesie siÄ poprzez ich dusze tam, gdzie niebo i piekĹo oddajÄ
czeĹÄ sĹudze wiecznego
mroku.
Organy w dalszym ciÄ
gu graĹy swÄ
uroczystÄ
melodiÄ, a Ĺpiew chĂłru zyskaĹ jeszcze
silniejszÄ
wymowÄ, brzmiaĹ jeszcze piÄkniej i uroczyĹciej.
Przez kaplicÄ szĹy teraz dostojnym krokiem liczne postacie, ktĂłre peĹniĹy tu pewnie
funkcjÄ kapĹanĂłw.
59
WidziaĹem lorda Floriana w przeĹwietnym czerwonym ornacie, jakby to on byĹ w
istocie biskupem Florencji. Ale... Na jego szatach krzy\ odwrĂłcony byĹ do gĂłry nogami na
czeĹÄ WĹadcy PotÄpionych a na jego blond wĹosach zĹociĹa siÄ wysadzana klejnotami
korona, jak gdyby Florian byĹ zarĂłwno francuskim monarchÄ
, jak i sĹugÄ
Pana CiemnoĹci.
RozbrzmiewajÄ
cÄ
ciÄ
gle muzykÄ zdominowaĹy przenikliwe dzwiÄki instrumentĂłw
dÄtych, a caĹa procesja odbywaĹa siÄ w rytm tÄtniÄ
cych gdzieĹ w dole przytĹumionych nieco
bÄbnĂłw.
Florian zajÄ
Ĺ miejsce przed oĹtarzem, zwracajÄ
c siÄ twarzÄ
do zgromadzonych. Obok
niego staĹa moja delikatna Urszula z rozpuszczonymi wĹosami, przyodziana niczym Maria
Magdalena w szkarĹatny welon, ktĂłry siÄgaĹ samej krawÄdzi jej zwÄ\ajÄ
cej siÄ ku doĹowi
sukni.
TwarzÄ
zwrĂłcona byĹa do mnie. Nawet z tak du\ej odlegĹoĹci widziaĹem, jak dr\Ä
zaciĹniÄte palce jej dĹoni.
Po drugiej stronie celebransa Floriana staĹ Ĺysy Pan Starszy. On rĂłwnie\ miaĹ na sobie
ornat, spod ktĂłrego wystawaĹy koronkowe rÄkawy.
Z obydwu stron zaczÄli schodziÄ siÄ akolici mĹode, wysokie demony o twarzach
kojarzÄ
cych siÄ z rzezbionÄ
koĹciÄ
sĹoniowÄ
. Ubrani byli w zwykĹe kom\e kapĹanĂłw, ktĂłrzy
majÄ
tylko pomagaÄ przy odprawianiu mszy. Ustawili siÄ teraz wzdĹu\ marmurowych
balaskĂłw.
Ponownie rozlegĹ siÄ chĂłr cudownych gĹosĂłw, w ktĂłrym falsety mieszaĹy siÄ z
sopranami i tÄtniÄ
cymi basami. Instrumenty blaszane graĹy obok drewnianych, a te ostatnie
naprawdÄ pachniaĹy lasem.
Jaki byĹ cel tej uroczystoĹci? CĂł\ to za hymn odĹpiewywaĹy wĹaĹnie tenory i co miaĹa
znaczyÄ odpowiedz znajdujÄ
cych siÄ bli\ej mnie gĹosĂłw, czyli te niewyraznie brzmiÄ
ce
ĹaciĹskie sĹowa:
Panie, przybyĹem do Doliny Zmierci. Panie, dotarĹem do kresu swego smutku.
Panie, dziÄki Tobie oddajÄ \ycie tym, ktĂłrzy na prĂł\no bytowaliby w piekle, gdyby nie Twoje
przenajĹwiÄtsze plany.
W duszy mej zawrzaĹo. Z jednej strony rwaĹem siÄ do buntu, z drugiej wszak\e nie
mogĹem oderwaÄ wzroku od toczÄ
cej siÄ na dole uroczystoĹci. W tej chwili dostrzegĹem po
raz pierwszy posÄ
\ki demonĂłw z wystajÄ
cymi kĹami, ktĂłre staĹy na postumentach
wzniesionych pomiÄdzy wÄ
skimi oknami. Sponad Ĺwieczek unosiĹ siÄ zĹotawy dym.
Muzyka znowu ustaĹa, tenory zaĹ wyrzuciĹy z siebie sĹowa:
Niechaj wniosÄ
tutaj chrzcielnicÄ, aby obmyci zostali ci, ktĂłrych skĹadamy
dzisiaj w ofierze.
Tak te\ siÄ staĹo.
MĹode demony przebrane za akolitĂłw wystÄ
piĹy, dzier\Ä
c w swoich nadludzko silnych
dĹoniach wspaniaĹe baptysterium, wykute z pochodzÄ
cego z Carrary rĂł\owego marmuru.
Ustawili je mniej wiÄcej trzy metry przed balaskami.
To okropne, ale tak piÄkne szepnÄ
Ĺem.
Zamilknij, chĹopcze rzekĹ mĂłj stra\nik. Patrz uwa\nie, albowiem tego,
co tu teraz oglÄ
dasz, nie ujrzysz ju\ nigdy, ani w niebie, ani na ziemi. A jeĹli udasz siÄ do
Boga bez ostatniej spowiedzi, zawsze ju\ bÄdziesz pĹonÄ
Ĺ w wiekuistej ciemnoĹci.
Jego sĹowa brzmiaĹy tak, jakby mĂłj demon naprawdÄ w nie wierzyĹ.
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]