[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Elizabeth przyłapała się na tym, że obserwuje ocalałych
pasażerów tak, jak chyba musiał to robić Seth.
Willa Hawkes przestała krzyczeć i teraz stała kilka metrów dalej,
z torebką przyciśniętą do piersi. Najwyrazniej znajdowała się w szoku,
bo nie przestawała mamrotać do siebie:
- Moje książki, moje książki, moje książki...
Na widok stanu bibliotekarki Ricky podskoczył do niej i objął ją
ramieniem.
- Chodzmy, panno...
Kobieta przez chwilę wpatrywała się w niego bezmyślnie, ale
kiedy Ricky uśmiechnął się do niej zachęcająco, powiedziała
ochrypłym głosem:
- Pani Hawkes.
- No właśnie, pani Hawkes. Chodzmy poszukać pani płaszcza.
- Ubierz ją jak najcieplej, Ricky. Potem zmuś, żeby się położyła i
uniosła stopy! - krzyknął do niego Seth.
Ricky skinął głową na znak, że rozumie. Ostrożnie poprowadził
Willę do schronienia w części ogonowej. Willa przystanęła, kiedy
zrozumiała, że chciał, by weszła do środka, ale Ricky się nie zrażał,
więc po chwili zgarbiła się i posłusznie zastosowała do jego polecenia.
- Proszę pana! - zawołał Seth, wskazując ręką na
wymizerowanego biznesmena, który usiadł na jednym z foteli
znajdujÄ…cych siÄ™ w pobliskiej zaspie.
Elizabeth rozpoznała w nim mężczyznę, który kupił jej kawę w
Salt Lake City. Walsh nie odrywał wzroku od rany w udzie
Kowalskiego.
- Jak się pan nazywa? - zapytał go Seth.
- Walsh. - Mężczyzna odchrząknął i powiedział głośniej: - Peter
Walsh.
- Jest pan ranny?
Walsh potrząsnął głową, ale Seth widząc, jak zasłaniał ręką klatkę
piersiową, uznał, że najprawdopodobniej stara się robić dobrą minę do
złej gry.
- Mimo to zaraz pana obejrzę - powiedział Seth. - A pan? -
Wskazał ręką na wysokiego, trupio bladego biznesmena, ubranego w
surowy czarny garnitur i płaszcz.
- Jestem pewien, że doznałem urazu kręgosłupa... a może nawet
czegoś gorszego. Co się, u diabła, stało?!
Elizabeth drgnęła, poruszona jego agresywnym tonem, a raczej
gniewem wibrującym w głosie mężczyzny. Jak przez mgłę
przypomniała sobie tego człowieka siedzącego z tyłu samolotu, tuż
przed katastrofą. Nie zauważyła go na lotnisku, więc musiał wsiąść na
pokład, zanim ona się na nim pojawiła.
- Chyba jest pan winien nam wszystkim wyjaśnienie - warknął
pasażer i skierował pełne złości spojrzenie na Setha.
- Porozmawiamy o tym pózniej. - Głos Setha był spokojny i
niewzruszony. - Teraz musimy się zorganizować, panie...
- Gallegher. Ernst Gallegher. Jestem dyrektorem naczelnym
Gallegher Enterprises.
Powiedział to takim tonem, jak gdyby uważał, że ta informacja
musi zrobić na wszystkich wielkie wrażenie.
- Panie Gallegher, panie Walsh, chciałbym, żeby panowie także
wrócili do samolotu. Wszyscy powinniście się położyć na fotelach
albo na podłodze i owinąć kocami.
Elizabeth wątpiła, czy cokolwiek z tego, co powiedział Seth,
dotarło do Petera Walsha. Kiedy jednak Seth spojrzał na Ernsta
Galleghera, mężczyzna pochylił się, żeby pomóc Walshowi wstać.
Razem powlekli się za innymi odchodzącymi pasażerami.
- Hej! Proszę pana! - zawołał Seth do ostatniego pasażera, z
którym jeszcze nie rozmawiał, do tego samego chudego mężczyzny o
twarzy chłopca, który wcześniej zwrócił na siebie uwagę Elizabeth.
Mężczyzna kręcił się niespokojnie po pobojowisku, a jego oczy były
wilgotne od Å‚ez. - Jest pan ranny?
Młody człowiek drgnął, po czym pokręcił przecząco głową.
- Mój płaszcz - powiedział słabo. - Usiłuję znalezć swój płaszcz.
Jest długi, wełniany. Naprawdę ciepły. Zdjąłem go i włożyłem do
podręcznej torby. - W jego oczach pojawił się błysk. - Widzieli ją
państwo? Moją torbę? Tam jest identyfikator z moim nazwiskiem...
Michael Nealy.
Elizabeth nie miała pojęcia, jak Nealy zamierza odnalezć
cokolwiek w zapadających nad doliną ciemnościach. Nawet poświata
z dopalającego się skrzydła samolotu nie dawała zbyt wiele światła.
- Niech pan przyłączy się do reszty, Nealy - powiedział bez
ogródek Seth.
- Ale to bardzo ważne, żebym...
- Proszę iść! Proszę sobie wziąć koce lub jakiś bagaż, cokolwiek,
co znajdzie pan po drodze, ale chcę, żeby za minutę był pan w
samolocie, zrozumiano?
- Ale...
- Cholera! Więzień, który uciekł, to seryjny morderca kobiet,
psychopata, a skoro zapewne ma pistolet tego zabitego agenta, to
chyba nie chciałby pan stać tu sobie na polanie i czekać na niego, co?
Elizabeth patrzyła, jak Nealy nagle zaczął biec prosto do
samolotu.
- Naprawdę myślisz, że Frankie Webb zacznie do nas strzelać? -
zapytała nerwowo, wpatrując się w coraz ciemniejsze cienie drzew.
- Nie, u diabła. Mógłbym się założyć, że pistolet Caldwella nadal
tkwi w kaburze.
- To dlaczego...
- Dlaczego to powiedziałem? - Seth znowu zaczął się zajmować
rannym Kowalskim. - Chciałem zmusić tego młodego człowieka, żeby
wrócił do samolotu. Ludzie w szoku robią rozmaite głupie rzeczy.
Gdybym nie przekonał go do zmiany zdania, pewnie spędziłby całą
noc na poszukiwaniu swojego bagażu i w rezultacie zamarzł na
śmierć.
Kiedy Seth zaczął delikatnie uciskać nogę Stana, Elizabeth
odwróciła się do agenta, chcąc znowu zająć jego uwagę
niezobowiązującą pogawędką. Jednak od razu stało się dla niej jasne,
że wszystkie jej wysiłki spełzną na niczym.
Stan Kowalski nie dawał znaku życia...
ROZDZIAA PITY
- Czy on umarł? - wyszeptała Elizabeth. Seth sprawdził puls na
szyi mężczyzny.
- Nie. Po prostu zemdlał i tyle... - Seth wskazał ręką na paczkę,
którą wrzucił do pudełka ze środkami opatrunkowymi. Zauważył, że
jego palce znów są lepkie od krwi. - Podaj mi te gaziki, a potem
oderwij trochę taśmy klejącej, dobrze?
Zrobiła, co jej kazał, i patrzyła ze zdumieniem, jak Seth zręcznie
stosuje opaskę uciskową, żeby powstrzymać krwawienie, a następnie
owija ranę i zabezpiecza ją taśmą.
- To powinno wystarczyć, dopóki nie pojawi się fachowa pomoc
- stwierdził.
Elizabeth skupiła się na tych ostatnich słowach.
- Kiedy? - szepnęła.
Seth znieruchomiał na moment, zastanawiając się nad
odpowiedziÄ….
- Wyłącz latarkę, trzeba oszczędzać baterie - powiedział. - Niech
Kowalski poleży jeszcze kilka minut w spokoju, zanim go
przeniesiemy.
Zgasiła latarkę, usiadła i zadrżała, wpatrując się w ciemność i
wtopionÄ… w niÄ… niemal niewidocznÄ… sylwetkÄ™ Setha.
Która była godzina? Dziesiąta? Jedenasta? Burza i wczesny
zimowy zachód słońca sprawiły, że noc stała się niesamowicie
ciemna. Elizabeth wątpiła, czy od ich wylotu z Salt Lake City minęło
więcej niż godzina lub dwie.
- Kiedy możemy spodziewać się pomocy? - zapytała ponownie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •