[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czymś, czego dobrze nie potrafił zrozumieć, ani określić. Czy były to uczucia żądnego pierw-
szej miłości gorącego serca młodzieńca, czy pęd za wskazaniem podświadomie wyczuwanego
społecznego instynktu życia w większej gromadzie, z tego Jack nie potrafił sobie zdać spra-
wy. Wiedział tylko, że ten szalony pęd na grzbiecie ulubionego konia rozproszy owe dziwne
uczucia i przywróci dawny spokój i opanowanie.
Dziś jednak nic nie zdołało ukoić rozedrganych aż do ostatniego fibru nerwów młodzieńca.
%7łal, wstyd, uczucie poniżenia, a przede wszystkim dziki, nieokiełzany gniew; jednym słowem
wszystkie te obce mu dotąd, uczucia kipiącym warem przelewały się w jego duszy. A nad
wszystkim górowała ta straszna, boleśnie wgryzająca się w mózg, prawda, że utracił na zaw-
sze jedyny cel swego życia, ów jasny promień, który na chwilę rozjaśnił ponure ściany jego
namiotu, dając przedsmak niepojętego wprost szczęścia i wkrótce zgasnął, aby nie rozbłysnąć
już więcej, pozostawiając w duszy biednego cowboy a okrutny, przerażający swą nagą praw-
dÄ… mrok Beznadziei...
Gwałtowny pęd wiatru, który dawniej tak mile wpadał w ucho pędzącego po stepie Jacka,
rozpraszając chwilowe troski i niepokoje, teraz zdawał się jęczeć jakąś dziwną, potępieńczą
melodią, oraz pełną grozy i złowieszczego ryku, to znów chichocząc szyderczym tonem bez-
litosnego naigrawania.
Mokry kark konia lśnił hebanowym połyskiem w promieniach coraz wyżej wznoszącego
się słońca. Biała piana, zaróżowiona lekko krwią, spływającą z nieludzko kaleczonych ostro-
gami boków wierzchowca, dużymi płatami padała na ziemię, a Jack w zapamiętaniu wyciągał
z konia ostatni dech, byleby tylko dalej znalezć się od tego, po stokroć przeklętego miejsca,
gdzie każdy krzew, każde niemal zdzbło trawy, kołysane łagodnym podmuchem wiatru,
przypominało mu te krótkie chwile szczęścia z ukochaną dziewczyną.
Byle dalej... aż tam, na Czarcie Uroczysko , gdzie spod nóg wyrasta zdradliwa skalista
przepaść, na dnie której od wieków bieleją kości bawołów, antylop, koni i ludzi, wciągniętych
przez Indian w zdradliwą zasadzkę. Jeden skok rozpędzonego konia rozmyślał Jack i
wszystko raz na zawsze utonie w ukojnej, zbawczej otchłani śmierci. Zginie jak prawdziwy
syn stepu, godny potomek dzielnych Pawnisów, których dopiero śmierć strącała z grzbietu
wiatronogiego wierzchowca.
Na tę myśl blady uśmiech przewinął się przez smagłą twarz cowboy a. Ale w tej samej
chwili wiatr, prześlizgnąwszy się przez bujne już tutaj zarośla czamizalu, uderzył o uszy Jac-
ka jakimÅ› szyderczym, niesamowitym chichotem:
Hi, hi, hiii...!
82
Jack wzdrygnął się. W poświstywaniu wiatru dostrzegł wyraznie nutę naigrawania. Oto on,
ostatni z rodu Pawnisów, którzy niegdyś z przerażającym okrzykiem bojowym przebiegali
bezkresne stepowe równie, zdzierając skalpy z łysych głów pierwszych kolonistów, śmiało
wystawiając piersi na mordercze strzały ognistej broni; on, syn ostatniego z wodzów, owego
Krwawego Sępa, o którym dziś snują się przecudowne legendy po wszystkich koczowiskach,
sławiąc odwagę i szlachetność indyjskiego rycerza, króla preryj; on, młody i silny Jack, wódz
cowboy skiej gromady ucieka przed życiem, aby stać się jeszcze jedną, ofiarą rozkapryszonej,
słabej Miss, przybyłej z ruchliwego wschodu...
I kiedy z jednej strony szalony ból przeszywał mu serce na wylot i myśl przyprawiał o nie-
pojęty chaos, z drugiej znów rozbudzone znienacka uczucie rodowej indyjskiej dumy paliło
go żarem wstydu, wobec poniżenia, jakiego stał się ofiarą. Jeszcze więc silniej ścisnął boki
wierzchowca i przeszedłszy do szalonego galopu, sunął po gładkim stepie, jak niesamowite,
ledwo uchwytne wzrokiem, widziadło.
Wkrótce pod kopytami konia zadzwoniły pierwsze głazy Czarciego Uroczyska . Jack
uśmiechnął się na myśl, że za krótka już chwilę wyrośnie przed nim strome urwisko, zarzuco-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]