[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
nie byĹo zdziwienia, ale obojÄtnoĹÄ osoby wiedzÄ
cej, lecz nieciekawej.
- Bo tak mi siÄ podobaĹo. - I spojrzawszy mi w oczy z wcale nie drwiÄ
cym uĹmiechem: - Pewnie
bÄdzie pan z póŠnocy ĹlÄczaĹ nad naszymi gryzmoĹami? Bo przecieĹź mamy je jutro dostaÄ z
powrotem. ( Kiedy ja je, u diaska, poprawiÄ: handel, noc z CelinÄ
! ) - ProszÄ mnie poczÄstowaÄ
junakiem - pochyliĹa twarz ku lampie, przez co wĹosy jej zapĹonÄĹy jak widmo sĹoneczne i rzuciĹa
lustrujÄ
ce spojrzenie na moje kawalerskie gospodarstwo. Boczna szafka biblioteki byĹa otwarta. -
Trzeba bÄdzie panu skombinowaÄ jakiĹ komplet Ĺniadaniowy. Kto widziaĹ krajaÄ chleb
scyzorykiem jak sztubak!
W tym momencie odezwaĹ siÄ znajomy dzwonek, wĹadczy, niecierpliwy. SpojrzaĹem na
siedzÄ
cÄ
najspokojniej KoronÄ z rozpaczÄ
i wĹciekĹoĹciÄ
. Tego, do licha, brakowaĹo przy
idiotycznej podejrzliwoĹci Celiny. Kto wie, czy nawet nie kazaĹa Ninie szpiegowaÄ mnie na
pauzach.
- Trzeba otworzyÄ - mĂłwi Korona, wypuszczajÄ
c z ust obrÄ
czkÄ dymu.
- ByĹeĹ tam? Bo ja nie mogĹam. Patrz, dostaĹam cacao choix! - Celina ukoĹnym rzutem ciska na
wieszak kapturek. - JuĹź czas. Bierz toboĹy, ja przygotujÄ bibÄ! Jak siÄ babsztylowi wyjeĹźdĹźaĹo? No,
nie cieszysz siÄ? CóşeĹ taki maĹo bojowy? - Nie pobraĹem prowizji od zdjÄcia jej z ramion
pĂłĹszubki. - MoĹźe jest ktoĹ u ciebie? - pyta domyĹlnie, zresztÄ
na wieszaku wisi zielone palto z
barankiem, i sztywno wyprostowana rusza naprzĂłd z nowym lisem dokoĹa szyi.
IdÄ tuĹź za niÄ
z minÄ
cokolwiek niewyraznÄ
. W momencie kiedy jej pantofelek bĹysnÄ
Ĺ na progu
mojego pokoju, nastÄ
piĹo coĹ tragicznie niepojÄtego. Najpierw gĹos:
- No, chodz juĹź, mordka, bo cholerrnie zimno!
I widok. Bo oboje juĹź minÄliĹmy drzwi. JuĹź jest adekwatnÄ
miarÄ
czasu. KrĂłtsze niĹź czas,
wystarczajÄ
co dĹugie, by objÄ
Ä wzrokiem mĂłj niski parawanik, nad nim trochÄ na skos ramiÄ
wyzwolone z bluzki, gĂłrujÄ
ce nad zwisĹym z boku niby dziecinne lasso ramiÄ
czkiem, trochÄ
chĹopiÄco smukĹe i zle czujÄ
ce siÄ bez obsĹonek, ale, nieba, jakie Ĺadne!
OdwrĂłt Celiny, ewakuacja palta, zniewaga, jaka mnie w hallu spotkaĹa - trwaĹy krĂłcej niĹź czas.
Gdy wrĂłciĹem, Korona siedziaĹa jak gdyby nigdy nic na poprzednim miejscu, w bluzce pod
szyjÄ
. Tylko na gĂłrnej wardze i rzÄsach drgaĹ jakby lekki uĹmiech.
KrztusiĹem siÄ z pasji, zaczÄ
Ĺem wymyĹlaÄ jak ĹwiÄty MichaĹ, ale przed oczyma dalej widziaĹem
tamto.
- A co takiego? - wyraz naiwnego zdziwienia, pensjonarskie zatrzepotanie rzÄs.
- Tooo! Tooo! - pasja i olĹnienie odjÄĹy mi dar budowy zdaĹ.
- Tooo? To jest weĹna z kradzieĹźy i wyroby, ktĂłre miaĹy byÄ dziĹ za pana poĹrednictwem
dostarczone paserom.
Jej oczy - dwa prawie nieruchome kĂłĹka obrzeĹźone szafirem. PoĹrodku skacze i macha rÄkoma
moja nieskoĹczenie maĹa sylwetka. Nie patrzÄ, ale tak jest. Ona patrzy i jednoczeĹnie zwiÄzle,
rzeczowo wyjaĹnia. Nie zgadzam siÄ. Im bardziej siÄ nie zgadzam, tym bardziej zaczynam po-
dejrzewaÄ, Ĺźe nie mam racji.
- Ale ja naprawdÄ... - skapitulowaĹem.
- NaprawdÄ, naprawdÄ! Gdybym ja, znaczy, gdybyĹmy nie mieli pewnoĹci, Ĺźe pan nie wie, w co
pan wdepnÄ
Ĺ, to... Pan moĹźe sÄ
dzi, Ĺźe ja bym dla szabermana robiĹa z siebie gĹupiÄ
wariatkÄ i maĹpÄ
na dodatek? Milicja jest na trapie, byĹ najwyĹźszy czas, Ĺźeby ta donna daĹa od pana nogÄ. Ma siÄ
swĂłj wywiad - otworzyĹa okno.
- Co pani wyprawia?
- Nic. Kiwam na kopanych, co tam stojÄ
na warcie, Ĺźeby paczki donnie odnieĹli. ZĹoto do zĹota!
%7Ĺe teĹź moĹźna byÄ zarazem takim naiwnym smar... czĹowiekiem i udanym nauczycielem!
Przez okno wpadĹ silny podmuch i zdmuchnÄ
Ĺ z jej twarzy tamten leciutki uĹmiech. Maluje siÄ
na niej - i tak byĹo na pewno od poczÄ
tku, tylko nie przyjrzaĹem siÄ wtedy - absolutna, obojÄtna
rzeczywistoĹÄ. KamieĹ - pomyĹlaĹem jeszcze bardziej przybity niĹź przed chwilÄ
. - Drzewo bywa
przyjazne czĹowiekowi - rozkleiĹem siÄ ze zdenerwowania - kamieĹ, nigdy!
Korona dyrygowaĹa przybyĹym WieĹkiem i Kurkiem trochÄ jakby z harcerska i z wĹadczÄ
pewnoĹciÄ
siebie. Zachowywali siÄ bardzo taktownie.
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]