[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Daj spokój. Boże Narodzenie to nie czas na żądania, ale na prezenty. Jednak, Johnny... podtrzymuję
wszystko, co mówiłam.
Zręcznie przerzuciła piłeczkę na jego stronę. Dwa dni temu uznałby to za spryt, dziś wiedział, że Ruth
jest po prostu szczera. Nie wycofała się nawet w obliczu jego gniewu. Otwarcie wyznała mu swą
miłość, nie bacząc na to, że nie chciał jej odwzajemnić. Następny ruch należał do niego. Na sali
sądowej nie czuł strachu, ale teraz był całkowicie bezsilny wobec tej miłości. Mógł się tylko wycofać.
- Cóż... Wesołych świąt, Ruth.
- Wesołych świąt, John. Patrzyła, jak wychodzi z klasy. Serce można złamać na
wiele sposobów, pomyślała gorzko, ona w ciągu ostatnich dwóch dni doświadczyła chyba wszystkich.
Podeszła do okna. Mężczyzna, wsiadając do swego lincolna, na chwilę odwrócił się. Myślała, że ją
zauważył, ale nie zrobił żadnego ruchu. Jeszcze chwila i odjechał.
Chuchnęła na szybę i narysowała na niej serce.
- Wesołych świąt, mój kochany - wyszeptała. Zamknęła oczy i zaczęła się modlić, prosić Boga o cud.
Następne dwa dni były najdłuższymi w życiu Johna. Ruth nie dawała znaku życia, zupełnie jakby
zapadła się pod ziemię. Drugiego dnia wieczorem John nie mógł już usiedzieć spokojnie. Wciąż się
wiercił, nerwowo chodził po salonie.
- Johnny, kręcisz się jak kot w maju - zauważył wuj.
146
GWIAZDKA MIAOZCI
- Pójdę po drzewo do kominka.
- Owszem, pójdziesz, ale będziesz się gapił na księżyc jak zakochany głupek. Nie myśl sobie, że cię
nie przyuważyłem.
- Szpiegowałeś mnie?!
- Dzięki temu czas trochę szybciej płynie. Odkąd wyrzuciłeś stąd Ruth...
- Wujku Roscoe... koniec dyskusji na ten temat.
- Wcale nie. - Staruszek zaczął się kołysać w fotelu.
- Gdybym to ja chciał się przyznać przed pewną młodą damą, jaki byłem głupi, zabrałbym Henry'ego
do szkoły na przedstawienie, jutro około drugiej. Potem poszedłbym za kulisy, szepnął jej kilka
słodkich słówek i zabrał do motelu, żeby robić dzieci, póki jeszcze pamiętam, jak to się robi.
- Zaśmiał się. - Przemyśl to sobie, Johnny.
- Rozumiem. A jeśli nie skorzystam z twojej rady, znów posłużysz się cebulą? - spytał z uśmiechem.
- Może nawet coś gorszego. Henry i ja mamy w zanadrzu mnóstwo sztuczek.
- Szantażujesz mnie. - John podszedł do drzwi.
- Dla twojego dobra. Bo jeśli mnie nie posłuchasz, może cię spotkać coś o wiele bardziej przykrego -
stracisz ją.
Już na zewnątrz John zaczął zastanawiać się nad słowami wuja. Jakie będzie jego życie, jeśli pozwoli
Ruth odejść? Na pewno uporządkowane, pełne pracy... A noce?
Ruth stała za kulisami, trzymając w dłoni tekst jasełek i obserwowała swoich drugoklasistów.
Zaciągnięte story na oknach i światła sceny przydawały szkolnej auli atmosfery tejemniczości.
147
Kołyska wypełniona słomą czekała na małego Jezusa. Pod dachem szopy, zrobionej z kartonu, stały
zwierzęta. Gołębie, w szarych kostiumach z naszytymi na kaptury indyczymi piórami, rozmawiały z
krowami.
- Czy widzisz tę dużą gwiazdę na niebie? - Mała Gara, czyli gołąbek, spytała Bruce'a i Wandę
ukrytych pod kostiumem krowy.
- Tak-odparła Wanda.
- Ciekawe, co ona oznacza? - odezwał się Bruce.
Z końca widowni dobiegł tupot nóg. Za chwilę pojawią się Maria i Józef na osiołku, pomyślała Ruth,
zadowolona, że jej dzieciaki tak wspaniale grają swoje role. Długie godziny prób opłaciły się. Na
widowni panowała cisza, uczniowie szkoły z zapartym tchem śledzili przedstawienie.
- To znaczy, że wielka... - zaczęła Clara głośno, ale zamilkła.
- Chwila - podpowiedziała jej Ruth zza kulisy.
- To znaczy... - powtórzyła Clara.
- Patrz! - przerwał jej Bruce. - To Henry!
- Henry! - pisnęła Clara.
Dzieci na widowni zaczęły klaskać i krzyczeć.
- To osioł, prawdziwy osioł!
Ruth upuściła skrypt. Drżącą ręką uchyliła kurtynę. Wzdłuż przejścia, pomiędzy krzesłami, szli Józef
i Maria w strojach z krepiny, a za nimi dostojnie kroczył Henry, pobrzękując dzwoneczkami na
uprzęży. Zaś w pierwszym rzędzie widowni siadział wuj Roscoe.
- To znaczy, że nadeszła wielka chwila! - krzyknęła Clara, a Henry zaryczał, jakby na potwierdzenie
jej słów.
Ruth poczuła, że łzy napływają jej do oczu.
148
GWIAZDKA MIAOZCI
- To znaczy, że cię kocham. - Usłyszała nagle za plecami głos Johna. Odwróciła się.
- Jak się tu dostałeś?
- Jak to: jak? To cud. - Wziął ją w ramiona. - Kocham cię, Ruth, i wydawało mi się, że to najlepszy
sposób, żeby ci to okazać.
- Przyprowadziłeś Henry'ego, żeby powiedzieć, że innie kochasz?
- Chciałem na nim wjechać, ale Józef wytłumaczył mi, że jestem za duży. - Uśmiechnął się, wsunął
palce w jej włosy. - Czy to prawda, Ruth?
- Jesteś w sam raz.
Ich usta złączyły się w pocałunku. Zapomnieli o przedstawieniu, a tymczasem na scenie zapanował
chaos. Krowy zaatakowały rogami gołębie, część dzieci, uwolniona z kostiumów, podeszła do
Henry'ego, Józef opuścił Marię i zaczął tarzać się w sianie, a po chwili dołączył do niego tuzin
chłopców z widowni. Do ogólnego hałasu przyłączył się Henry^rycząc głośno.
John podniósł głowę.
- Przegapimy największe atrakcje.
- Ty jesteś największą atrakcją, Johnny. Nie mogę uwierzyć, że mnie kochasz. Boże, stał się cud.
- Tak. - Wziął ją na ręce i wyniósł na scenę. Ukląkł, i przed żywiołową widownią złożoną z pięciuset
uczniów, ujął dłoń Ruth.
- Wyjdziesz za mnie, Ruth?
- Tak, Johnny, tak. - Opadła na kolana obok niego. Clara, mądry mały gołąbek, przejęła opiekę nad
przedstawieniem. Przeszła na środek sceny.
149
- I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Dobranoc wszystkim!
- Ta dziewczynka zasługuje na medal - powiedział John do swojej narzeczonej.
- Dostanie go, jak tylko skończymy. - Ruth padła mu w ramiona, a wuj Roscoe, świadomy rozwoju
sytuacji, opuścił kurtynę.
John i Ruth pobrali się w Boże Narodzenie. Zlub odbył się na farmie. Ceremonia była krótka, ale
piękna. Po przysiędze John podniósł Ruth, aby własnoręcznie zawiesiła nową gwiazdę na czubku
choinki. Tęczowe blaski odbite od kryształowej ozdoby rozświetliły cały pokój.
- Mamy nową gwiazdę, niech nas prowadzi razem przez życie - powiedział John.
- A ja mam pytanie - odezwał się wuj Roscoe. - Co z moimi wnukami?
- Pracujemy nad tym, wujku.
John puścił do niego oko i poprowadził świeżo poślubioną żonę do małżeńskiego gniazdka w
zachodnim skrzydle domu.
Roscoe rozsiadł się w fotelu. Z zewnątrz dobiegł go dziwny dzwięk. Wstał i wyjrzał przez okno.
Zapadał zmierzch. Zaczynał padać śnieg. Staruszek otworzył okno. Na trawniku dojrzał kilka
królików. Siedziały na tylnych łapkach i śpiewały swą pieśń.
Roscoe Blake uśmiechnął się.
- Mam was. Myślę, że króliki po prostu uwielbiają śpiewać kolędy.
EPILOG [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl