[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to się zwykle robi. Nie spieszyłem się aż tak bardzo. I od-
prowadził mnie do drogi. Ale nie zawrócił od razu. Nie,
przeszedł ze mną sto metrów, potem drugie sto i jeszcze
kawałek. Dopiero kiedy zdał sobie sprawę, że to nie ma
143
sensu że jest to, jak to się mówi, droga donikąd zatrzy-
mał się, żeby się pożegnać.
Pamiętaj powiedział, ściskając moją dłoń. Gorod
Asztarak, sieło Oszakan. Gorod Asztarak, sieło Oszakan.
Zanim odszedłem, objął mnie, a jego oczy zrobiły się
szkliste, bo nie wierzył oczywiście, że kiedykolwiek zrobię
z tych informacji użytek.
Jakkolwiek jednak wolałbym poruszać się w tej narracji,
trzeba w końcu powrócić do tego dnia, gdy siedzieliśmy
z Kniaziem przy stole pod oknem, a przed nami stały dwie
filiżanki i złożony nóż o ostrzu ze stali wysokiej jakości.
Wszyscy już poszli powiedział. Ja zostałem. Jestem
chory. Serce wyjaśnił.
I opuścił wzrok. Tak jakby chodziło o coś wstydliwego.
O czym jeszcze można było rozmawiać? Tylko o byle
czym. A i to nie szło nam najlepiej. Nie tylko ja to czułem.
On również. Dlatego kiedy spytałem go wreszcie o Jurę,
uczepił się tej okazji, żeby zakończyć naszą nieudaną roz-
mowÄ™ w cztery oczy.
Tak powiedział. On powinien być we wsi. Pójdzie-
my do niego.
Poszliśmy. Nie było daleko. Jakieś pół kilometra. A mimo
to, tam, gdzie droga wznosiła się lekko, Kniaz zatrzymał
się, żeby odpocząć.
Serce powiedział raz jeszcze i pokręcił głową, jakby
sam wciąż w to wszystko nie wierzył.
Jury nie było. Ale skoro przyszliśmy, wypadało wejść
do środka. Dom był murowany, duży, niemal dwupiętro-
wy. Zaprowadzono nas jednak do czegoÅ› w rodzaju sute-
reny, do niechlujnie otynkowanego pokoju. W kącie stało
łóżko, a po lewej stronie, pod ścianą stół. I kilka krzeseł.
144
Na łóżku, w nieświeżej pościeli, siedziała stara kobieta. Na
krzesłach dwie inne kobiety i jakiś mężczyzna. I chyba
jeszcze jakieÅ› dziecko.
Na pierwszy rzut oka można było odnieść wrażenie, że
wszyscy ci ludzie zgromadzili się tutaj, by towarzyszyć sta-
ruszce przy jej śmierci. Można było gdyby nie to, że kobie-
ta, chociaż nie wstawała z posłania, poruszała się żwawiej
i mówiła więcej od całej tamtej czwórki, czasem tylko opa-
dając na ułożone za plecami poduszki.
Nie pamiętam, jak spędziłem te pół godziny. A może go-
dzinę? Nie pamiętam prawdopodobnie dlatego, że nie było
co zapamiętywać. Z pewnością dostałem kawę, z pewnością
ktoś zapytał mnie, co robię w Armenii więc pewnie po-
krótce to wyjaśniłem. W pozostałych rozmowach nie uczest-
niczyłem, ponieważ toczyły się w języku dla mnie obcym.
Nie zrozumiałem więc również nic z głośnych monologów
starej kobiety i nie potrafiłem ocenić, czy miały jakiś sens.
Raczej nie, bo wszyscy starali się nie zwracać na nie uwagi.
Powiedziałem wreszcie, że na mnie już czas, że muszę
już wracać do Erywania. Nikt nie zaprotestował. Ktoś po
prostu zadzwonił po samochód. Kiedy jednak podniosłem
się z krzesła, chora kobieta zwróciła się do mnie, powta-
rzając zawodzącym głosem jedno niezrozumiałe zdanie.
Spojrzałem pytająco na siedzącego przy stole mężczyznę.
Ona chce, żebyś dał jej pieniądze powiedział zakło-
potany. Ale nic nie dawaj.
Wyszliśmy na zewnątrz z Kniaziem. Samochodu jesz-
cze nie było, więc postaliśmy tak razem przez chwilę. Na
szczęście po minucie lub dwóch podjechał. Kniaz pożeg-
nał się ze mną uściskiem dłoni i niewyraznym uśmiechem.
Odjeżdżając, widziałem, jak wolnym krokiem wraca do
tego dziwnego domu.
145
Minął niecały kwadrans. Stałem na pustym placu w cen-
trum Oszakanu i zastanawiałem się, jak długo przyjdzie mi
czekać na autobus do Asztaraku. I wtedy podszedł do mnie
tamten mężczyzna, żeby zaprosić mnie na kawę i kieliszek
wódki. I opowiedzieć o swoim nie całkiem udanym życiu.
Autobus będzie dopiero za półtorej godziny powie-
dział tylko na wstępie tytułem usprawiedliwienia.
Dom Pisarza, oparty plecami o stromy stok wzgórza, skła-
da się z kilku pięter zwieńczonych przechodnimi balko-
nami, które z daleka wyglądają jak powysuwane ze skały
białe szuflady te dolne najbardziej, te górne tylko trochę.
Przyjechałem tu, nie wiedząc, gdzie przyjeżdżam. Chcia-
łem tylko zobaczyć jeszcze raz, od drugiej strony, słynne je-
zioro Sewan, więc wsiadłem w Erywaniu w autobus jadący
[ Pobierz całość w formacie PDF ]