[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głównym gościńcu. Gdy jednak wóz zaczął podskakiwać na
pniakach, korzeniach i kamieniach, zaczęliśmy podejrzewać, że
znajdujemy się na bocznej drodze lub może nawet nie jesteśmy już
na żadnej drodze. Znalezliśmy się w końcu w widniejszym miejscu
 był to wyrąb leśny  i %7łyd zatrzymał się. Zapytaliśmy go, gdzie
jesteśmy, a on powiedział, że zabłądził i że poszuka zaraz w lesie
drogi. Przypomnieliśmy sobie wówczas jego pytania o pieniądze i
zaświtała nam jasno myśl o zdradzie. Dlatego też, gdy próbował
zeskoczyć z wozu, Stenkula i ja złapaliśmy go za kark, a Bergh
zagroził, że go przebije nożem, jeśli zaraz nie wyprowadzi wozu na
drogę. Dzwoniąc zębami ze strachu poprosił o przebaczenie i litość, i
dość prędko dojechaliśmy z powrotem. Było więc jasne, że znał on
niezle drogi w lesie i że zabłądził nie bez powodu.
Błagał nas, zaklinając na wszystkie świętości, byśmy nie
opowiadali o tym wydarzeniu w Gombinie, do którego zmierza-
liśmy, a robił to tak natarczywie, że przyrzekliśmy milczenie,
bowiem gdy już niebezpieczeństwo minęło, nie mieliśmy żadnego
powodu, by się mścić na biednym %7łydzie.
Wreszcie o pierwszej w nocy przybyliśmy do małego miasteczka
Gombin, gdzie odesłaliśmy %7łyda nie składając na niego donosu, i
 jak zwykle  położyliśmy się w gospodzie na wiązce słomy.
Spalibyśmy zupełnie spokojnie, gdyby nie chory na cholerę, który
otrzymał miejsce w sąsiednim pokoju i przeszkadzał nam całą noc
swym krzykiem i rozdzierającym jękiem. O świcie ruszyliśmy w
dalszą podróż przez Saniki i kilka innych miasteczek do
Sochaczewa, dość pięknego miasta.
Zobaczyliśmy tam po raz pierwszy oddział rekrutów, składający
się z młodych i przystojnych Polaków w szykownych mundurach,
którzy wyglądali tak, jakby wierzyli, iż podbiją świat. Widzieliśmy
także tak zwanych kosynierów (Sensentrager). Był to rodzaj
pospolitego ruszenia. Miłość ojczyzny i potrzeba zmieniła ich w
wojowników. W większości byli to bowiem wieśniacy z terenów,
przez które przeszła armia rosyjska, a więc z okolic żyznych, gdzie
nie było teraz jednej nie spalonej chałupy czy też jednego pola nie
zdeptanego przez kawaleriÄ™.
Chłopi porzucali wiec swoje rodzinne strony, gdzie wszystko, co
stanowiło ich własność, zostało zniszczone, gdzie nie było już nic
nawet kościoła parafialnego, co nie zostałoby zbezczeszczone
przez kozaków i armię rosyjską, i gdzie pozostawili tylko trupy
swych braci, matek i sióstr. Uzbrajali się w kosy które ostrzyli i
osadzali na drzewcu. Polskie kosy sÄ… prawie proste, grubsze,
mocniejsze i nieco krótsze od naszych, nadają się więc dość dobrze
na broń sieczną, a jeśli je zaostrzyć na końcu, nawet na broń kłutą.
Drzewce mają około czterech łokci długości, a kosynierzy władali
skutecznie swą bronią choć być może nie wedle zasad szermierki.
Dotarliśmy do drogi warszawskiej, przy której co pół mili widać
schludny mały domek, najczęściej siedzibę starego inwalidy. W
zamian za spokojne schronienie odpowiada on za utrzymanie drogi
i przychodzi z pomocą podróżnym których spotkał w drodze
wypadek. Ze wszech miar piękny pomysł stary żołnierz, za-
płaciwszy często drogo za spokój, którego teraz zażywa, otrzymuje
w ten sposób schronienie, podróżni zaś w razie wypadku mogą
liczyć na pomoc.
Droga nasza wiodła dalej między innymi przez miasta Biniewo i
Błonie, 10 czerwca w piątek po południu zobaczyliśmy na
horyzoncie błyszczące w popołudniowym słońcu wieże Warszawy.
Słońce na purpurowym nieboskłonie chyliło się właśnie ku
zachodowi zdawało się iż zatonie zaraz we krwi. Taki też miał być
los Warszawy i los Polski podziwiane przez krótką chwilę przez
Europę tonęły na powrót w strumieniach krwi. Także i historii
znane są jutrzenki i zachody słońca. I tak, doprowadzeni do
rozpaczy starcy, pośród płomieni palących się miast siedząc jakby
przy wieczornym ognisku, jedynÄ… pociechÄ™ znajdowali w
opowiadaniu młodym, jak to niegdyś świat był szczęśliwy, na co
młodzi przepełnieni żarliwą nadzieją i nie rozmiłowani w
zaklętych skarbach przeszłości, szeptali znowu nadejdzie dzień!
Wkrótce znalezliśmy się przy rogatce wolskiej*, która obwaro-
wana była palisadą z ostro zakończonych pali. Gdy podpisano nam
paszporty, ruszyliśmy w dalszą drogę przez piękne przedmieście
Wolę aż do Warszawy, miasta niezwykłej urody. Wzdłuż szerokich
ulic  niektóre z nich, wysadzane topolami, prowadziły aż do
Wisły  znajdowały się olśniewające pałace we włoskim stylu z
kolumnami, balkonami i dziedzińcami, zajmujące rozległe tereny,
co silnie kontrastowało ze staroniemiecką ciasnotą, która jakby się
obawiała, iż miastom zabraknie miejsca. W samym mieście widzi się
długie aleje, duże rynki, szerokie ulice i obszerne parki, a także
świetność, nie ustępującą świetności innych stolic. Warszawa ma
około półtorej mili niemieckiej długości i ponad trzy mile obwodu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •