[ Pobierz całość w formacie PDF ]

densowaną energią seksualną. Zęby dzwoniły w dziąsłach niby kamertony, każdy
idealnie dostrojony i czysty jak etanol. Pod mglistą powłoką ciała lśniły chro-
mowane, polerowane kości, stawy pokryte cienką błoną silikonu. Piaskowe burze
121
szalały po wygładzonej podłodze czaszki, generując fale wysokiego szumu, który
opadał za zrenice. . . rosnące sfery najczystszego kryształu. . .
 Chodz  powiedziała, biorąc go za rękę.  Teraz to masz. Oboje mamy.
Chodzmy na górę, wystarczy na całą noc.
Gniew rozszerzał się, nieustępliwie, wykładniczo, mknął za szumem betafene-
thylaminy niby fala nośna, sejsmiczny płyn, gęsty i żrący. Erekcja była jak sztaba
ołowiu. Twarze wokół nich przypominały malowane lalki, różowe i białe niby usta
poruszały się, poruszały bez przerwy, wypuszczając słowa jak izolowane balony
dzwięku. Spojrzał na Cath. Widział każdy por jej opalonej skóry, oczy płaskie
niby zmętniała szyba z martwym, metalicznym odcieniem, lekką opuchliznę, naj-
mniejsze asymetrie piersi i obojczyka, naj. . . Coś zapłonęło bielą za jego zrenica-
mi.
Puścił jej dłoń i ruszył niepewnie do drzwi. Odepchnął kogoś po drodze.
 Pieprzę cię!  wrzasnęła za nim.  Ty złodziejski sukinsynu!
Nie czuł nóg. Używał ich jak szczudeł, zataczając się obłąkańczo na kamien-
nym chodniku Julesa Verne a. Odległy grzmot własnej krwi w uszach, ostre jak
brzytwy płaszczyzny światła tnące czaszkę pod dziesiątkiem kątów.
Stanął jak skamieniały, z erekcją, z pięściami przyciśniętymi do ud, odchyloną
głową, ściągniętymi wargami, drżący. A kiedy patrzył, zodiak Freeside, kasynowe
konstelacje holograficznego nieba poruszyły się, spłynęły wzdłuż osi ciemności
i zaroiły się jak żywe w martwym centrum bytu. I ułożyły się na nowo, pojedynczo
i całymi setkami, w jeden prosty, ogromny portret, odwzorowany gwiazdami na
nocnym niebie: gigantycznej wersji monochromatycznego ekranu. Twarz panny
Lindy Lee.
Kiedy wreszcie zdołał odwrócić głowę, spuścić wzrok, dostrzegł uniesione
twarze przechodniów, oniemiałych z zachwytu turystów. Ody światła nieba zga-
sły, na Rue Jules Verne zabrzmialy oklaski, odbijane echem od tarasów z księży-
cowego betonu.
Gdzieś rozległo się bicie zegara, starożytnego dzwonu z Europy.
Północ.
Spacerował do rana.
Haj ustępował powoli, z każdą godziną korodowal chromowany szkielet, cia-
ło nabierało gęstości, narkotykowe mięśnie zastępowało mięso życia. Nie umiał
myśleć. Bardzo mu się to podobało: był świadomy i niezdolny do myślenia. Miał
wrażenie, że staje się każdą rzeczą, jaką widzi: ławką w parku, chmarą ciem wo-
kół antycznej latarni, automatycznym ogrodnikiem w ukośne, czarno-żółte pasy.
Zarejestrowany świt skradał się wzdłuż systemu Lado-Achesona, różowy
i upiorny. Case zmusił się, by w kawiarence przy Dezyderacie zjeść omlet, po-
pić wodą, wypalić ostatniego papierosa. Aąka na dachu Intercontinentalu budziła
122
się do życia z pierwszymi, wczesnymi klientami, głodnymi kawy i croissantów
pod pasiastymi parasolami.
Zachował swój gniew. Czuł się tak, jakby został pobity w ciemnej uliczce,
a potem odzyskał przytomność i znalazł w kieszeni nie naruszony portfel. Grzał
siÄ™ tym gniewem, niezdolny do nadania mu nazwy ani kierunku.
Szukając w kieszeni kredytowego chipu Freeside, który służył za klucz, zje-
chał windą na swój poziom. Sen nabierał realności, był czymś, czym mógłby się
zająć. Paść na materac barwy piasku i znowu odnalezć pustkę.
Czekali na niego we trójkę. Ich idealnie białe, sportowe ubrania i sztuczna opa-
lenizna kontrastowały z szykiem organicznych, ręcznie robionych mebli. Dziew-
czyna siedziała na wiklinowej sofie, a automatyczny pistolet leżał tuż obok, na
liściastej poszwie poduszki.
 Turing  powiedziała.  Jesteś aresztowany.
CZZ IV
AKCJA W STRAYLIGHT
Rozdział 13
 Nazywasz siÄ™ Henry Dorsett Case.
Wyrecytowała datę i miejsce jego urodzenia, Generalny Numer Iden-
tyfikacyjny z OMBA, serię nazwisk, w których rozpoznawał pseudonimy swojej
przeszłości.
 Długo tu czekacie?  Zauważył rozłożoną na łóżku zawartość torby, nie
prane rzeczy posortowane według typów. Shuriken leżał osobno, między dżinsami
i bieliznÄ…, na gÄ…bce koloru piasku.
 Gdzie jest Kolodny?
Dwaj mężczyzni siedzieli obok siebie na kanapie, z rękami skrzyżowanymi na
piersiach, z identycznymi złotymi łańcuszkami na szyjach. Case spojrzał uważnie.
Ich młodość była oszustwem, zdradzanym przez charakterystyczne pofałdowanie
wokół kostek dłoni. Chirurdzy nie potrafili go usunąć.
 Kto to jest Kolodny?
 Takie nazwisko figuruje w rejestrze. Gdzie ona jest?
 Nie wiem.  Podszedł do barku i nalał sobie szklankę wody mineralnej.
 Odpłynęła.
 Gdzie byłeś dziś w nocy, Case?  Dziewczyna podniosła pistolet i poło-
żyła na kolanie, nie celując jednak w niego.
 Przy Jules Verne, w paru barach, złapałem haja. A wy?  Nogi miał dziw-
nie kruche. Woda mineralna była ciepła i zwietrzała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •