[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odejść i wypocząć  wszystko mi jedno gdzie,
chociażby w portowym szpitalu.
 Ależ, Ransome! Nie macie pojęcia, jak mi
przykro z wami się rozstawać!
 Muszę iść!  wybuchnął.  To moje prawo!
Oddychał z trudem. Po jego twarzy przebiegł
wyraz
dzikiej determinacji: miałem przez chwilę
wrażenie, że stoi przede mną inny człowiek. Spod
maski tak zwykle spokojnej i pogodnej wyjrzała
99/107
żałosna rzeczywistość. Zrozumiałem, że ten
nieszczęsny skazaniec nade wszystko kocha życie
i drży przed jego utratą.
 Oczywiście, wypłacę wam pobory, skoro ży-
czycie sobie tego  odpowiedziałem skwapliwie.
 Muszę was jednak prosić, abyście nie opuszcza-
li statku do wieczora. Nie mogę pozostawić pana
Burnsa samego, bez żadnej opieki.
Ransome zdążył się już opanować. Uśmiecha-
jąc się do mnie po dawnemu, oświadczył swoim
miłym melodyjnym głosem, iż to się rozumie
samo przez siÄ™.
Powróciłem teraz na pokład, gdzie kończono
właśnie przygotowania do transportu chorych. Za
chwilę miał rozegrać się ostatni akt dramatu, tego
dziwnego dramatu, w którym bez mojej wiedzy i
świadomości urabiał się i dojrzewał mój charakter.
Widok przenoszenia chorych był żałosny. Za-
bierano ich w moich oczach, jednego po drugim,
ja zaś patrzyłem na każdego z tych biedaków jak
na wcielony wyrzut sumienia, który napawał mnie
taką goryczą, że w końcu zbuntowałem się
wewnętrznie przeciwko tym uczuciom. Biedny
Frenchy, którego stan nagle się pogorszył, był już
zupełnie nieprzytomny, gdy wynoszono go ze
statku. Dyszał chrapliwie, a twarz jego, rozpalona i
100/107
nabrzękła, przypominała teraz zupełnie maskę pa-
jaca, paskudnie nietrzezwego w dodatku.
Posępny Gambrill zdawał się natomiast
rzezwiejszy. Uparł się, że dojdzie na własnych no-
gach do burty, oczywiście przy pomocy dwóch
sanitariuszy podtrzymujÄ…cych go z obu stron. W
chwili kiedy miano spuścić go do łodzi, ogarnął go
jednakże paniczny strach i począł jęczeć żałośnie:
 Niech pan każe mnie trzymać, panie kapi-
tanie! Oni mnie upuszczÄ…, panie kapitanie!  na
co ja odpowiadałem tonem najgłębszego przeko-
nania:
 Nie bójcie się, Gambrill! Nie upuszczą was
na pewno!
Musiała to być niezwykle pocieszna scena.
Marynarze, obecni na pokładzie, jawnie szczerzyli
zęby, i nic dziwnego, skoro nawet Ransome,
poważny i przykładny Ransome (który znalazł się
oczywiście wśród niosących pomoc), nie umiał
powstrzymać się od uśmiechu.
Znalazłszy się w chwilą pózniej na pokładzie
łodzi motorowej odpływającej w stroną portu, obe-
jrzałem się poza siebie. Burns stał na pokładzie
otulony w swój ogromny płaszcz z puszystej
wełny. Jasne światło słoneczne podkreślało jeszcze
upiorny jego wygląd. Można go było wziąć za
101/107
okropne, specjalnie obmyślone straszydło, ustaw-
ione na rufie zadżumionego okrętu dla
odstraszenia ptaków od ludzkich zwłok.
Historia naszych przygód zdążyła już obiec
całe miasto, i wszyscy prześcigali się w okazy-
waniu nam współczucia. Kapitanat zwolnił mnie z
opłaty portowej, że zaś w schronisku dla mary-
narzy przebywała w tym czasie załoga rozbitego
statku, nie miałem więc trudności w zamówieniu
sobie tylu ludzi, ilu ich mój statek potrzebował.
Nie dane mi było natomiast oglądać kapitana El-
lisa. Na moje zapytanie, czy mogÄ™ siÄ™ z nim
zobaczyć, odpowiedziano mi tonem ubolewania,
iż zastępca Neptuna podał się do dymisji i
wyjechał do kraju w niespełna trzy tygodnie po
moim odjezdzie. Być może, iż moja nominacja
była ostatnim ważniejszym wydarzeniem jego
urzędowego żywota.
Widok miasta i ludzi czynił na mnie bardzo
silne wrażenie. Uderzała mnie sprężystość kroku,
żywotność i zdrowie każdego napotkanego prze-
chodnia. W liczbie znajomych, na których
natknąłem się w porcie, znalazł się oczywiście i
kapitan Giles. Byłoby rzeczą niezwykłą, gdybym
się był z tym człowiekiem nie spotkał, kapitan
nie odstępował bowiem od swoich przyzwyczajeń,
te zaś nakazywały mu odbywanie codziennej
102/107
przechadzki po bulwarze, przy którym mieściły się
biura i urzędy portowe.
Już z daleka dostrzegłem połysk złotego łań-
cuszka na jego szerokiej piersi. Postać zacnego
kapitana promieniała przychylnością.
 Co słyszę?  zawołał ściskając moją rękę
z uśmiechem z dobrego wujaszka.  Dwadzieścia
jeden dni z Bangkoku?
 Nie powiedziano panu nic więcej?  spy-
tałem.  No, to musi mi pan kapitan dotrzymać
towarzystwa przy śniadaniu. Chcą, aby pan
wiedział dokładnie, w jaką mnie pan kabałą
wpakował.
Zawahał się przez jedną krótką chwilę.
 Dobrze, służę panu  rzekł wreszcie z
Å‚askawÄ… rezygnacjÄ….
Skierowaliśmy się do najbliższego hotelu. Przy
śniadaniu stwierdziłem ze zdziwieniem, że apetyt
służy mi wcale niezle. Po skończonym posiłku po-
zostaliśmy we dwóch przy stoliku, z którego zdjęto
zastawą, i wtedy to opowiedziałem kapitanowi
wszystkie moje przygody od dnia, w którym ob-
jąłem komendę nad statkiem, aż do chwili wylą-
dowania. Słuchał mnie cierpliwie, zdając się
rozważać te moje przeżycia i od strony fachowej,
i od strony emocjonalnej, wreszcie, zaciÄ…gnÄ…wszy
103/107
się raz i drugi dymem wielkiego cygara, którym go
poczęstowałem, zauważył w zamyśleniu:
 Musi pan być ogromnie zmęczony...
 Nie, nie czują zmęczenia  odrzekłem. 
Co innego panu powiem, panie kapitanie  czujÄ™
się po prostu stary. I tak musi być naprawdę.
Wszyscy, których tu na lądzie spotykam, robią
na mnie wrażenie płochych młodzieńców, ludzi,
którzy w swoim życiu nie zaznali troski.
Kapitan Giles nie uśmiechnął się, zachowywał
się nadal nieznośnie powściągliwie. Wreszcie za-
wyrokował:
 To oczywiście przejdzie. Ale że pan się
postarzał, to fakt, któremu trudno zaprzeczyć.
 A co!  podchwyciłem.
 Nie ma się zresztą wcale czym przejmować.
Człowiek nie powinien przywiązywać nadmiernej
wagi do tego, co go w życiu spotyka, czy to będzie
złe, czy dobre...
 Słowem, żyć połowicznie  odparłem z
przekąsem  nie każdego na to stać.
 Z biegiem lat nauczy się pan cenić umiejęt-
ność zachowania równowagi!  rzekł tonem mę-
drca przekonanego o swej cnocie.  Więcej panu
powiem: obowiązkiem naszym jest stawiać czoło
104/107
zarówno przeciwnościom losu, jak własnym błę-
dom, a nawet drażliwościom sumienia. Inaczej
bowiem z czymże byśmy walczyli?
Nie odpowiedziałem nic. Nie wiem, co kapitan
Giles wyczytał w mojej twarzy, dość, że spytał
znienacka: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •