[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nisko, oczekiwanie na samolot i lot do Warszawy zajęły mu cztery godziny. W domu znalazł się dopiero o
szóstej. Zjadł obiad  głównym daniem była zawartość puszki z bułgarskim gulaszem, posprzątał miesz-
kanie i zmęczony wydarzeniami tego dnia położył się i uciął sobie krótką drzemkę.
Na szczęście przez cały czas nikt nie niepokoił go składaniem wizyt ani zbytecznymi telefonami. Do-
piero o siódmej obudził go dzwięk dzwonka przy drzwiach. Zaspany niechętnie wstał z łóżka i powlókł się
do przedpokoju. Otworzył drzwi.
Na progu stał jego przyjaciel. Wyglądał tak jak zawsze: miał na sobie to samo ubranie co wczoraj, nic
także nie zmieniło się w wyrazie jego twarzy. Nie zgadzały się tylko dwa szczegóły: gruba kartonowa tecz-
ka, którą trzymał pod pachą, oraz mały. ciemno oksydowany rewolwer w prawej ręce. Wylot lufy skierowa-
ny był prosto w brzuch inspektora Zawadzkiego.
Rozdział XIII
 Przede wszystkim: spokojnie  Wacław Weber mówił cichym, stanowczym głosem.  Cofnij się
i podnieś ręce do góry  O. tak!
Drzwi zatrzasnęły się. Po chwili szczęknął sucho rygiel zasuwy.
 Teraz odwróć się i idz do pokoju. Powoli. Wykonał także i to polecenie.
 Możesz usiąść. Pistolet jest tam. gdzie zwykle?
Skinął głową. Doskonale.
Wacław Weber otworzył lewą górną szufladę biurka i wydobył z niej służbowy pistolet inspektora.
Był to stary PW  33 kaliber 7,62 mm. Przez chwilę przyglądał mu się badawczo, potem położył na blacie
biurka własny rewolwer i nie odrywając ani na chwilę wzroku od twarzy inspektora, zabrał się do spraw-
dzania broni.
Kciukiem prawej ręki przesunął młotek iglicy w położenie ..odbezpieczony", a lewą ręka szarpnął do
tyłu płaszcz lufy. Na podłogę wypadł lśniący żółtym blaskiem mosiądzu pocisk.
Wacław Weber schylił się i szybko go podniósł.
 W porządku, możesz opuścić ręce.
Włożył teraz swój rewolwer do kieszeni marynarki. Lufa pistoletu, który przez cały czas znajdował się
w jego prawej dłoni, zatoczyła półkole i znalazła się na wysokości oczu inspektora. Ostrożnie zrobił kilka
kroków przesuwając się w stronę stołu i stojących obok krzeseł.
Usiadł na samym brzegu jednego z nich. Oparł obie ręce łokciami na stole i mocno przycisnął lewą
dłoń do rękojeści pistoletu. Dzięki temu nawet mocne szarpnięcie, jakie towarzyszy oddawaniu strzału, nic
było w stanic wpłynąć na lor lotu pocisku.
Inspektor jak urzeczony wpatrywał się w otwór lufy. który przez cały czas nie drgnął nawet o milimetr
i wciąż znajdował się na wprost jego oczu. Wyglądało na to. że jego przyjaciel zabrał się fachowo do roboty
i nie było rzeczywiście sensu myśleć o stawianiu oporu. Zwłaszcza że w magazynku pistoletu znajdowało
się. jak doskonale wiedział, jeszcze siedem pocisków.
Wacław Weber roześmiał się nerwowo.
 Szach i mat. jak mówią. Jeszcze dziesięć sekund temu miałeś pewne szanse, żeby pokrzyżować mi
szyki. Teraz już nie.
Inspektor milczał. Pewnie niepokoisz się, co z Hanką? Prawda? Mogę cię uspokoić  nie ma powo-
dów do obaw. Razem z moją żoną jest na Mazurach, w pewnej małej wiosce nad jeziorem Wigry. Do naj-
bliższej poczty jest około dziesięciu kilometrów. Poza tym zwykle nie działa ani telefon, ani telegraf. Dlate-
go właśnie nie miałeś od niej żadnych wiadomości.
Nic nie odpowiedział.
 To wina kłusowników. Przecinają druty, żeby nie można było wezwać milicji. Zona zostawiła ci
zresztą długi list z wyjaśnieniami. Zniszczyłem go.
 Co zamierzasz zrobić? głos z ogromnym trudem wydobywał mu się z krtani i brzmiał dziwnie ob-
co.
 A jak myślisz?
Z wysiłkiem przełknął ślinę.
 Nie wiem. Wacław Weber roześmiał się znowu,
 Nie domyślasz się? Nic nie odpowiedział.
Wacław Weber zastanawiał się przez chwilę.
 Właściwie powinienem już to zrobić... Ale nie, przed tym wyjaśnię ci parę rzeczy. Wiem, że to nie
ma sensu, ale teraz właściwie nic mi już nie zagraża. Poza tym  dodał po chwili  nikomu innemu nie
mógłbym tego opowiedzieć.
Cisza.
 Nie wiem. jak zacząć  roześmiał się nerwowo to wszystko jest takie... no. można to opowiadać na
tysiąc sposobów. Tak naprawdę to najważniejsze jest jedno: wrócił Marian Kot. Dzisiaj widziano go na mie-
ście. Podobno nawet był u was... Nie mogę dłużej czekać. Ani dnia dłużej. Ale nie roześmiał się  w ten
sposób nic nie zrozumiesz. Trzeba zacząć od początku.
Umilkł na chwilę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl