[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Szasta otworzył oczy i szybko usiadł.
Księżyc świecił jasno. Grobowce  o wiele większe i bliższe, niż się spodziewał  szarzały opodal w jego
świetle. Wyglądały niesamowicie i strasznie, jak olbrzymy w szarych habitach zakrywających im głowy i twarze.
W każdym razie nie było to najprzyjemniejsze sąsiedztwo dla kogoś, kto miał spędzić samotnie noc w dziwnym i
obcym miejscu. Ale straszny krzyk rozległ się wyraznie z przeciwnej strony, z pustyni. Szasta odwrócił się plecami
do Grobowców (chociaż nie bardzo mu się to podobało) i wpatrzył się w pustynię. Dziki krzyk zabrzmiał
ponownie.
 Mam nadzieję, że nie są to znowu lwy , pomyślał. I rzeczywiście, głos nie przypominał zbytnio ryku lwa, jaki
słyszał tej nocy, gdy spotkał Hwin i Arawis. Był to bowiem krzyk szakala, ale Szasta o tym nie wiedział. A nawet
gdyby wiedział, to nie sądzę, by miał wielką ochotę na spotkanie z szakalem.
Krzyki rozlegały się raz po raz.  Cokolwiek to jest, musi być tego kilka sztuk  pomyślał chłopiec.  I chyba są
coraz bliżej.
Przypuszczam, że gdyby był naprawdę rozsądnym chłopcem, uciekłby gdzieś w kierunku rzeki, gdzie były domy i
gdzie dzikie zwierzęta nie odważyłyby się podejść. Ale oprócz dzikich zwierząt są na świecie upiory (a
przynajmniej Szasta w to wierzył). Ucieczka w stronę rzeki oznaczałaby wejście między Grobowce z ich ziejącymi
ciemnością otworami. Co mogło z nich wylezć? Może i było to nierozsądne, ale Szasta czuł, że z dwojga złego
woli już dzikie zwierzęta. Dopiero wówczas, gdy krzyki stały się bardzo bliskie, zaczął zmieniać zdanie.
Właśnie zamierzał uciec w kierunku Grobowców, gdy nagle od strony pustyni pojawiło się jakieś olbrzymie
zwierzę. Księżyc był poza nim, widać więc było jedynie czarny kształt. Szasta dostrzegł tylko, że zwierzę ma
wielką, kudłatą głowę i chodzi na czterech łapach. Nic nie wskazywało na to, by zauważyło chłopca. Przystanęło,
odwróciło łeb w kierunku pustyni i wydało z siebie ryk, który odbił się echem o Grobowce, a Szasta poczuł, że
26
piasek zadrżał pod jego stopami. Krzyki owych innych stworzeń nagle ucichły i wydawało mu się, że słyszy
oddalające się kroki. A potem wielkie zwierzę odwróciło łeb i popatrzyło na Szastę.
 To jest lew, tak, wiem, że to lew  poraziła Szastę przerażająca myśl.  Już po mnie. Ciekaw jestem, czy to
będzie bardzo bolało. Och, żeby już było po wszystkim. Oooooch! Podchodzi! Zamknął oczy i zacisnął mocno
zęby.
Ale zamiast kłów i pazurów poczuł na stopach coś ciepłego.  Ojej, przecież ono wcale nie jest takie duże, jak mi
się wydawało! Jest chyba o połowę mniejsze. Ale nie, jeszcze mniejsze. Przecież to tylko kot! Musiało mi się
chyba przyśnić, że był wielki jak koń.
I czy naprawdę śnił przed chwilą, czy też nie, to, co leżało teraz u jego stóp i patrzyło na niego wielkimi,
nieruchomymi, zielonymi oczami, było naprawdę kotem, choć z całą pewnością był to kot dużo większy od tych,
jakie dotychczas widywał.
 Och, kiciu  wysapał Szasta  jakże się cieszę, że znowu jesteś. Miałem okropne sny.  I położył się
ponownie na piasku, przytulając plecami do grzbietu kota, tak jak przedtem, na początku nocy. Przeniknęło go miłe
ciepło.
 Nigdy, do końca życia, nie zrobię już nic złego żadnemu kotu  powiedział trochę do siebie, a trochę do kota.
 Bo, widzisz, raz coś takiego zrobiłem. Rzucałem kamieniami w jednego takiego przybłędę, wygłodniałego i
zabiedzonego. Hej! Przestań!  zawołał, bo kot odwrócił się i drapnął go lekko pazurem.  Coś podobnego!
Zupełnie, jakby rozumiał, co mówię.
Gdy obudził się następnego ranka, kot zniknął. Słońce już wstało i piasek zaczynał parzyć. Usiadł, trąc oczy i
czując dotkliwe pragnienie. Pustynia była oślepiająco biała i chociaż od strony miasta dobiegał cichy gwar, tu
panowała całkowita cisza. Popatrzył w lewo, na zachód, by słońce nie świeciło mu prosto w oczy, i zobaczył góry
na dalekim krańcu pustyni, teraz tak ostre i wyrazne, że wydawało się, jakby leżały o rzut kamieniem stąd. Na
jeden zwłaszcza wierzchołek zwrócił szczególną uwagę, bo jego podwójny szczyt wskazywał, że musi to być góra
Pir.  Zgodnie z tym, co mówił kruk, to jest nasz kierunek. Warto go zaznaczyć, żeby nie marnować czasu, kiedy
nadejdą inni. Wyżłobił więc stopą w piasku głęboką, prostą strzałę, wskazującą na górę Pir.
Teraz trzeba było zdobyć coś do jedzenia i picia. Szasta pobiegł między Grobowcami  w dzień wyglądały
zupełnie zwyczajnie i dziwiło go, że można się było ich kiedykolwiek bać  ku ogrodom na brzegu rzeki. Bramy
miejskie otwarto już kilka godzin temu i poranne tłumy zdążyły wejść do miasta. Nie miał więc trudności w
dokonaniu niewielkiego  wypadu (jak by nazwał to Bri). Polegał on na pokonaniu muru otaczającego jeden z
ogrodów i zarekwirowaniu trzech pomarańczy, melona oraz kilku fig i granatów. Potem zszedł nad rzekę w
bezpiecznej odległości od mostu, żeby się napić. Woda była tak przyjemna, że zdjął brudne, nagrzane ubranie i
wskoczył do rzeki; mieszkając przez całe życie nad morzem, od dziecka potrafił świetnie pływać. Po kąpieli
położył się na trawie, patrząc przez rzekę na Taszbaan w całej jego świetności, potędze i chwale. Ale widok ten
przypomniał mu o zagrożeniu. Zdał sobie sprawę, że jego towarzysze mogli dojść do Grobowców, podczas gdy on
pływał w rzece ( i pójść sobie dalej beze mnie, jak amen w pacierzu ), więc ubrał się w popłochu i pobiegł z
powrotem tak szybko, że gdy dotarł do skraju pustyni, znowu był zgrzany i spragniony.
Tak jak większość dni, w których jest się samotnym i czeka na coś, tak i ten dzień zdawał się liczyć ze sto godzin.
Szasta miał nad czym rozmyślać, ale takie samotne siedzenie i rozmyślanie okropnie się dłuży. Myślał o
Narnijczykach, a zwłaszcza o Korinie. Ciekaw był, co się stało, gdy odkryli, że chłopiec, który leżał na sofie i
poznał ich skryte plany, nie był wcale Korinem. Myślał o tych wszystkich miłych ludziach, a pewność, że uważają
go teraz za szpiega i zdrajcę, nie była wcale przyjemna.
Kiedy jednak słońce powoli, powoli wspięło się na szczyt swojej niebieskiej drogi, a potem powoli, powoli zaczęło
zniżać się ku zachodowi i nikt nie przychodził, i w ogóle nic się nie działo, Szasta czuł narastający niepokój. Teraz
sobie uświadomił, że kiedy się umawiali przy Grobowcach, nikt nie powiedział, JAK DAUGO mają na siebie
czekać. Przecież nie może tu siedzieć i czekać na nich bez końca! A niedługo znowu zrobi się ciemno i znowu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •