[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mić wielkim, niebieskim oczom.
- Dopiero co straciłaś dom i cały dobytek - przypomniał jej
łagodnym tonem. - Masz teraz do rozwiązania wiele własnych
problemów i tym powinnaś się zająć.
Na twarzy Lucy odmalowało się rozczarowanie. Było jasne, że od-
mowa zrobiła jej dużą przykrość. Martwiła się, że nie będzie w stanie
38
S
R
spłacić idiotycznego moralnego długu, w rzeczywistości wyimagino-
wanego.
Boone'owi przyszła do głowy zupełnie nowa myśl. Czyżby zródłem
upierania się tej kobiety, by ingerować w jego życie, było jakieś pod-
świadome dążenie do zamanifestowania niechęci stawienia czoła temu,
co ją spotkało? Skupiając całą życiową energię na zakłócaniu mu życia,
nie będzie musiała myśleć o uporządkowaniu własnego. Gdyby te po-
dejrzenia były słuszne, należałoby koniecznie odrzucić bezsensowną
propozycjÄ™.
Myśl o atrakcyjnej kobiecie pod własnym dachem bardzo poruszyła
Boone'a. Lucy była drażniąca, a zarazem podniecająca. Poczuł reakcję
własnego ciała.
- Ale ja muszę to zrobić. - W głosie Lucy przebijała desperacja. -
MuszÄ™.
- Idz do domu - polecił spokojnym tonem, pragnąc wreszcie zakoń-
czyć tę bezsensowną dyskusję.
- Ale...
- Idz do domu - powtórzył. Roześmiała się z przymusem.
- Kiedy ja nie mam domu - przypomniała.
Był zły na siebie za popełnioną gafę. Nie wiedział, co powiedzieć.
Milczał.
- W porządku. Już idę. - Lucy ustąpiła. - Ale sprawa nie jest jeszcze
zakończona. Zawdzięczam ci życie i za to się odwdzięczę. Przyrzekam.
Odwróciła się na pięcie i nie oglądając za siebie, opuściła kuchnię.
Przez dłuższą chwilę Boone wsłuchiwał się w odgłosy jej kroków. Czuł,
że ta kobieta jeszcze wróci i wniesie chaos do jego spokojnego, unor-
mowanego życia.
Podejrzenia Boone'a sprawdziły się już najbliższego wieczoru, zaraz
po jego powrocie z dodatkowych zajęć. Strażacy pełnili dwudziestoczte-
39
S
R
rogodzinne dyżury. W praktyce oznaczało to, że w tym czasie właściwie
mieszkali w remizie. Jedli tam i spali. A potem na dwie doby wracali do
własnych domów.
Taki tryb pracy umożliwiał tym ludziom podejmowanie dodatkowych
zajęć w czasie wolnym od służby. Boone też korzystał z tej możliwości.
W miejscowym ośrodku młodzieżowym prowadził lekcje samoobrony.
Miał więc dni wypełnione pracą po brzegi, co sprawiało, że niewiele
czasu pozostawało mu na myślenie o innych rzeczach. Zwłaszcza o ta-
kich, które go nie bawiły.
Nie chciał myśleć na przykład o Lucy Dolan. O ogromnych, niebie-
skich oczach. Jasnych i szczerych. Nie skrywających żadnych tajemnic.
Pełnych ciepła i namiętności: A także o drobnych dłoniach, tak mile do-
tykających jego skóry. O ustach, które tak bardzo pragnął...
Dojeżdżając do domu ostro zahamował. Na podjezdzie zobaczył ja-
skrawoczerwoną półciężarówkę. Westchnął głęboko. Wiedział, że nie uda
mu się łatwo zapomnieć o Lucy Dolan, jeśli ta kobieta stale będzie od-
świeżała mu pamięć swoją niepokojącą obecnością.
Gdy tylko wysiadł z samochodu, od razu poczuł zapach dymu. Jego
zródło znajdowało się na tyłach domu. Pochodził z grilla. Do uszu Bo-
one'a docierały głośne tony jazzowej muzyki.
Westchnął głęboko i ruszył na spotkanie swojej niewolnicy.
Zastał Lucy pochyloną nad grillem do barbecue. Nowiuteńkim. So-
sem pachnącym czosnkiem i papryką smarowała kawałki kurczaka i dwa
dużych rozmiarów steki. W jednym ręku trzymała kieliszek wina, drugą
wsadziła w rękawicę o kształcie szczypców ogromnego kraba i podry-
giwała w takt muzyki.
Ciuchy, które miała na sobie dzisiejszego wieczoru, leżały na niej
znacznie lepiej niż zniszczone, robocze, chyba męskie ubranie. Zgrabne
biodra i nogi obciskały niebieskie dżinsy. Stroju dopełniał czerwony
40
S
R
sweter i obszerny fartuch ozdobiony ogromnym napisem:  Pocałuj ku-
charkÄ™".
Za plecami Lucy, rozciągnięty w leżaku jak pasza turecki, spoczywał
kot. Mack czuł się w tej chwili z pewnością znacznie lepiej niż Boone.
Wielki zwierzak zobaczył go wcześniej niż kucharka i natychmiast przy-
jął agresywną postawę. Podniósł się na leżaku, najeżył i wydał z siebie
grozny pomruk. Przypominał on bardziej wilcze wycie niż odgłos wyda-
wany przez domowe zwierzÄ™.
Lucy usłyszała pomruk Macka. Odwróciła się, zobaczyła Boone'a i
obdarzyła go promiennym uśmiechem. Powitanie to niczym nie przy-
pominało wrogiego zachowania się jej kocura.
- Cześć - odezwała się takim tonem, jakby ich wcześniejsza, niezbyt
przyjemna wymiana zdań w ogóle się nie zdarzyła i jej obecność na po-
dwórku Boone'a, a także pieczenie na grillu, były najnaturalniejszą rzeczą
pod słońcem. - Właśnie zastanawiałam się, kiedy wrócisz.
Niechętnie, ze względu na niesympatyczne zwierzę, do którego oba- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •