[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Prawy raz, otwarty, lewy do środka - podawałem Kryskowi. - Długa prosta. Uwaga!
Lewy-prawy! Rów i skok. Uwaga! Odjazd! - na tego typu odzwykach minęło mi następnych
kilka minut.
Potem wróciliśmy na OS Bartąg-Dorotowo.
- Kiedy będziemy jechać koło domu Olbrzyma? - zapytałem Kryska, gdy byliśmy na
dojezdzie do BartÄ…ga.
- Organizatorzy zlikwidowali ten OS ze względu na wypadki pamiętnego poranka -
odpowiedział Krysek. - Były protesty, ale nikt specjalnie nie awanturował się, bo wiedział, że
rzuciłby na siebie podejrzenia.
Startowaliśmy na skrzyżowaniu obok mostu na Aynie, gdzie doszło do tragicznego
wypadku. Organizatorzy na kilka minut zatrzymali start rajdowców. Krysek włączył
magnetofon, urządzenie, na które nie zwracałem uwagi.
- Wsłuchaj się w refren i jak ci będzie ciężko, to nuć - powiedział.
To była piosenka Billy Idola pod tytułem  Speed , co oznacza po polsku  szybkość .
Tego nam właśnie było potrzeba.
- Speed... - nucił Krysek. - Jedziemy! - nagle krzyknął i momentalnie adrenalina jak
olbrzymia morska fala weszła do mojego krwioobiegu, a w uszach czułem dudnienie, sam nie
wiedziałem silnika, rytmu piosenki czy własnego serca. Znalazłem się w przedziwnym
amoku, zjednoczony z samochodem. Miałem oszałamiające wrażenie, że każda krawędz auta
jest mną, niemal namacalnie czułem gałęzie krzaków, o które ocieraliśmy się na zakrętach.
Początkowo trasa prowadziła asfaltem wzdłuż ogromnych zagonów trzcin rosnących
wzdłuż Ayny płynącej równolegle do drogi. W pewnym momencie zjeżdżaliśmy na szuter i
wspinaliśmy się pod łagodne zbocze na polu. Za zjazdem wpadliśmy w las. Odczytywanie
notatek i błyskawiczne konfrontowanie ich z rzeczywistością stawało się łatwiejsze. Szybciej i
szybciej mówiłem, a co jakiś nuciłem sobie refren piosenki. W lesie mieliśmy kilka
trudniejszych zakrętów, ale Krysek ani na moment nie schodził z prędkości poniżej stu
kilometrów na godzinę.
Przed Muchorowem wskoczyliśmy w prawo, na drogę do Gągławek. Olbrzym
opowiadał kiedyś, że tę stację kolejową wybudowano specjalnie dla dygnitarzy epoki PRL-u,
którzy lubili pociągami przyjeżdżać do rządowego ośrodka wypoczynkowego w środku
osławionych łańskich lasów.
- Uwaga, po lewej jezioro - podawałem Kryskowi. - Za domami prawo dwa
zamknięty, prawo dwa, prosta... - mówiłem jak automat, a Krysek tylko cisnął pedał gazu.
Obaj wpadliśmy w szał prędkości: drzewa, ludzie, domki stały się tylko szarozieloną
masą, ścianą krętego tunelu, a jedyne co widziałem, to droga, raz żółta od piasku, raz czarna
od żużlu.
- Koniec! - krzyknąłem i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że wpadliśmy na koniec
odcinka specjalnego w Dorotowie.
- Tres bien - po francusku pochwaliła mnie Monice.
Jej szept w słuchawce był jak delikatny łopot skrzydeł i zelktryzował mój umysł.
Myślę, że niejeden mężczyzna dla tych słów, wypowiedzianych w ten sposób, straciłby głowę.
Krysek spojrzał na nasz czas. W czasie przejazdu na OS Wymój-Mańki byłem zamyślony
studiując zapiski i starając się przypomnieć sobie tamtą drogę.
- Obudz się! - Krysek wytrącił mnie z zadumy. - Zasłużyłeś na pochwałę. Mieliśmy
najlepszy czas i awansowaliśmy na szóste.
- To dobrze! - odpowiedziałem.
Krysek znowu włączył magnetofon; widocznie uznał, że muzyka działa na mnie
stymulujÄ…co.
Wystartowaliśmy w dobrym stylu i czułem, że znowu pognamy jak burza. Czułem
każdy wiraż, każdy ruch kierownicy i szaleńczą pracę silnika, amortyzatorów, kół, które
mieliły żwir na drodze. Były chwile, gdy mogłem na sekundę skierować wzrok na las i łąki.
Na mecie OS-u dowiedzieliśmy się, że doganiamy piątego Messera w audi. Brakowało
nam tylko trzech dziesiątych sekundy. Za wsią Mańki zaczynał się przypominający ogromny
napięty łuk odcinek Mańki - Samagowo. Początkowo mieliśmy jechać szutrem do
Tomaszyna, gdzie wjeżdżaliśmy na dziurawy asfalt. Wszystko szło dobrze do Tomaszyna.
- Lewy do środka i odjazd - meldowałem Kryskowi.
Spojrzałem przed siebie. Po drodze mój wzrok zarejestrował, że pędziliśmy prawie
110 kilometrów na godzinę. Na prawej krawędzi łuku wbita w róg domu stała toyota
Shimany. Na miejscu było już pogotowie. Ludzie weszli na trasę rajdu. Przed nami była
murowana ściana stodoły, na prawo widzowie i na lewo widzowie.
Krysek wcisnął pedał hamulca. Pociągnął za dzwignię hamulca ręcznego i gwałtownie
wrzucił wsteczny bieg, by na krótkim odcinku trzydziestu metrów chociaż trochę zwolnić bieg
auta. Nie mogliśmy skręcić w żadną stronę, bo zabilibyśmy wielu fanów sportów
motorowych. Zaparłem się nogami o wzmocnienia kokpitu. Przed uderzeniem zastanowiło
mnie, dlaczego w słuchawkach słyszę tylko szum...
***
- Krysek miał wypadek! - Olbrzym cisnął zapiekankę do kosza i pociągnął mnie za
rękaw.
Cały czas obserwowałem Jerzego Baturę, który nieustannie rozmawiał z kimś przez
telefon komórkowy. Nagle z zadowoloną minął wyłączył aparat i spoglądając w moją stronę
uśmiechnął się. Widocznie do niego także dotarły smutne wiadomości. Olbrzym ciągnął mnie
do Rosynanta, ale ja szedłem do namiotu organizatorów. Od pana Jerzego albo Barbie
mogliśmy dowiedzieć się o stanie zdrowia ofiar wypadku szybciej, niż gdybyśmy próbowali
przeciskać się samochodem do miejsca wypadku.
Pan Jerzy rozmawiał przez telefon z ludzmi z biura rajdu, którzy byli na miejscu.
Barbie na nasz widok poderwała się z miejsca.
- Shimana miał wypadek - relacjonowała dziewczyna. - Ktoś nagle wyskoczył przed
jego samochód. Fin zrobił unik, zawadził o słup, odbił się i przez siatkę i ogródek wbił się w
ścianę domu. Przez radio zatrzymywano rajd, ale nikt nie miał kontaktu z Kryskiem, nawet
ich serwis. Z międzyczasów wynikało, że byli tylko kilkadziesiąt sekund za Finem. W tym
czasie podjechało pogotowie, które stało w wiosce i na trasę wybiegli ludzie. Krysek nie miał
wyjścia: wjechać w tłum albo w ścianę.
- W jakim stanie są rajdowcy? - dopytywałem się.
- Finowi i jego pilotowi nic nie jest - poinformowała dziewczyna. - O Krysku i Pawle
nic jeszcze nie wiem.
- Poczekaj tu! - poprosiłem Olbrzyma, a sam poszedłem do teamu Kryska. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •