[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prywatnym świecie obrazów i dzwięków, zakłócanym raz po raz
ukłuciami trąbek owadzich w kark. Droga wiła się bez końca. Jim
wspinał się na pagórki i zbiegał w porosłe krzewami wąwozy. W
pewnej chwili zadał sobie pytanie, czy potrafi opisać to wszystko
tysiącem słów.
Tymczasem świeży aromat zieleni zmieszał się z ciężkim
zapachem piżma znad pobliskich bagien. Ponownie spryskał się
środkiem owadobójczym. Minąwszy kamień z napisem SOSNY,
wiedział, że jest blisko wydmy znajdującej się na końcu szlaku.
Okrążył sporą grupę zarośli i nagle zauważył jakąś postać na
drodze. Cofnął się, żeby nie zostać zauważonym i móc ocenić
sytuację, a potem ostrożnie wyjrzał zza gęstych gałęzi. Na ścieżce
przystanęła kobieta... w zwiewnym bladozielonym stroju... o długich
prostych włosach, które nadawały jej wygląd rusałki. W
krótkotrwałym przebłysku fantazji Qwilleran zobaczył ją jako istotę
jeziorną, którą fale wyniosły na brzeg podczas ulewy. Ten obraz
szybko się jednak rozwiał. Kobieta była istotą z krwi i kości.
Pochylała się nad niskopiennymi roślinami przy drodze. Qwilleran
pomyślał:  Proszę uważać na trujący bluszcz . Kobieta nachyliła się,
żeby dotknąć liścia, i wyprostowała, zapisując coś w notesie. Potem
przeszła na drugą stronę ścieżki, żeby przyjrzeć się tamtejszym
okazom. Miała na sobie raczej niezwykły strój jak na amatorkę
botaniki. Kiedy Polly zamierzała obserwować ptaki, wkładała wysokie
buty i dżinsy. Nieznajoma poruszała się z wdziękiem, zielone szaty
dodawały jej uroku. Qwilleran poczuł się nagle jak mityczny satyr
podglądający leśną nimfę z ukrycia.
Nieoczekiwany krzyk przywrócił go do rzeczywistości. Kobieta
sięgnęła po coś w poszycie i nagle krzyknęła z przerażenia,
odskakując w tył.
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, Qwilleran ruszył biegiem
w jej kierunku, wołając:
- Halo! Halo!
- Ricky! Ricky! - zawołała, wyraznie przestraszona.
- Co się stało? - pytał, dobiegając do niej.
- Wąż! - krzyknęła histerycznie. - Ukąsił mnie! Wydaje mi się,
że to był jadowity wąż wodny!... Ricky! Ricky!
- Gdzie on jest?
Machnęła lewą ręką, upuszczając notes.
- W domu - wyjąkała przez łzy.
- PomogÄ™ pani. Gdzie pani mieszka?
- W  Sosnach - powiedziała i załkała nieco ciszej: - Ricky!
Ricky!
- Spokojnie. Zaniosę panią - Qwilleran wziął ją na ręce i
zawrócił do kamienia, na którym zauważył nazwę rezydencji. Starał
się iść równo, ale szybko. Kobieta okazała się zadziwiająco lekka.
Powiewne szaty okrywały drobną postać. Zciskała prawy nadgarstek,
który gwałtownie puchł.
- Proszę opuścić luzno rękę - polecił Jim.
- Boli! - jęknęła. - Czuję ból w całym ramieniu!
Qwilleran zaczÄ…Å‚ biec.
- Wszystko będzie dobrze. Odstawię panią do domu. - Dotarli do
głazu i skręcili w boczną dróżkę. - Już niedaleko - wysapał. -
Sprowadzimy lekarza.
- Ricky jest lekarzem... Niedobrze mi! - Nagle ucichła; była
niebezpiecznie blada. Znajdowali się już na końcu ścieżki. Widział
przed sobą zielony trawnik, a na nim dwóch mężczyzn.
- Ricky! - zawołał Qwilleran niemal resztką sił.
Usłyszeli go i popatrzyli w ich stronę. Jeden z mężczyzn
natychmiast podbiegł.
- Elizabeth! Co się stało?
- Wąż ją ukąsił - szepnął Qwilleran.
- Ja ją wezmę! - mężczyzna o imieniu Ricky wziął chorą na ręce
i pobiegł do pojazdu golfowego. Kiedy pojazd potoczył się w stronę
stojących opodal budynków, rozmawiał przez telefon komórkowy.
Drugi mężczyzna spokojnie dokończył manewr drewnianym
młotkiem do krykieta.
- Trafiony! - obwieścił z satysfakcją. Dopiero potem odwrócił
się do Qwillerana. - Zdaje się, że powinienem panu podziękować za
uratowanie mojej małej siostrzyczki. Ostrzegaliśmy ją, żeby nie
zapuszczała się do lasu... Jestem Jack Appelhardt. A pan...?
- Jim Qwilleran. Mieszkam w  Zajezdzie Domino .
Przypadkiem...
- Co takiego? - tamten przerwał mu z nieprzyjemnym
uśmieszkiem. - To ktoś w ogóle przyjeżdża do tego miejsca? - Ta
uwaga miała zapewne być dowcipna.
Qwilleran nie był jednak ubawiony.
- Mam nadzieję, że nic jej nie będzie - burknął, po czym
odwrócił się i ruszył przed siebie tak szybko, jak pozwalały zdyszane
płuca. Z daleka usłyszał sygnał karetki, przerywający sielską ciszę.
Dzwięk narastał, a potem nagle się urwał. Oczyma wyobrazni ujrzał
ekipÄ™ pogotowia wybiegajÄ…cÄ… z noszami, wnoszÄ…cÄ… chorÄ… do karetki i
wzywającą helikopter przez radio. Ricky będzie towarzyszył
pacjentce. Obecność lekarza w domu może się przydać. Tego
incydentu nie można było przypisać celowemu działaniu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •