[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
doĹÄ niskie.
Tynkiem jest wiara. Powinna posiadaÄ wielkÄ
siĹÄ, chcÄ
c uchroniÄ mur od ruiny.
Wapno to opinia Ĺwiata. SzczÄĹliwie, jeĹli pokrywa mur juĹź zlasowane nieszczÄĹli-
wie, jeĹli przed zlasowaniem, czyli przed ustalonÄ
reputacjÄ
, bo wĂłwczas byle zĹy powiew
Ĺamie wapno i kruszy.
Fundamentem Waldemar nazwaĹ doĹÄ cynicznie pociÄ
g zmysĹowy.
I dowodziĹ, Ĺźe powstaĹe na nim gmachy uczuÄ bywajÄ
najwspanialsze, jeĹli zaĹ istnieje
bez przerwy, wĂłwczas sÄ
najtrwalsze. Ale przyznawaĹ, Ĺźe fundamentem moĹźe byÄ rĂłwnieĹź
jednoĹÄ duchowa, wspĂłlnoĹÄ myĹli i zapatrywaĹ.
Stefcia, przypominajÄ
c sobie jego zdania, wplataĹa je teraz we wĹasne uczucia.
A moĹźe istotnie bez pociÄ
gu zmysĹowego nie ma szaĹu w miĹoĹci i sama miĹoĹÄ za blado
by wyszĹa, jak obraz cenny artyzmem, bogaty w technikÄ i koloryt, lecz pozbawiony odpo-
wiedniego ĹwiatĹa.
86
StefciÄ z poczÄ
tku raziĹ cynizm Waldemara, ale przekonaĹa siÄ, Ĺźe wypĹywa jako wynik
konieczny z Ĺźycia i doĹwiadczeĹ ordynata i Ĺźe na rĂłwni z pokrewnÄ
sobie ironiÄ
i pesymi-
zmem nie wykracza jednak poza jego etykÄ i wrodzonÄ
delikatnoĹÄ On nie lubowaĹ siÄ swym
cynizmem, ale posiadaĹ go, wystÄpowaĹ z nim szczerze. CiskaĹ go nawet z niesĹychanÄ
odwa-
gÄ
, lecz w razach koniecznych, nie z zamiĹowania. To stanowiĹo czÄĹÄ potÄĹźnego uroku i
wpĹywu na kobiety. To czyniĹo go odrÄbnym, daleko odsuwajÄ
c od pospolitego typu zjadacza
serc i salonowego lwa. Nie byĹ blagierem ani z natury, ani dla efektu, mĂłwiĹ prawdÄ kaĹźdemu
w oczy bez wzglÄdu na to, czy siÄ ona komu podoba. PotrafiĹ rÄ
bnÄ
Ä sĹowem, nawet mĹodej
kobiecie, o ktĂłrej wzglÄdy mu chodziĹo, ale zawsze zachowywaĹ pewnÄ
wytwornoĹÄ. Nie
umiaĹ byÄ ordynarnym ani pochlebcÄ
i nie znosiĹ tego w stosunku innych do siebie. PotrafiĹ
braÄ ludzi w kleszcze swego wpĹywu. To samo zaszĹo ze Stefcia. Nie pomogĹa walka. Nie
zdoĹaĹa mu siÄ oprzeÄ. To samo byĹo z jego rodzinÄ
.
Stefcia od wyjazdu ze SĹodkowic nie przestawaĹa lÄkaÄ siÄ o niego. NazwaĹ jÄ
narzeczonÄ
przy obcej kobiecie, wiÄc nazwie jÄ
tak samo wobec swej rodziny. A co wĂłwczas?...
OdczytywaĹa pamiÄtnik zmarĹej babki i lÄk ogarniaĹ jÄ
coraz silniejszy. Nieledwie ocze-
kiwaĹa listu koĹczÄ
cego wszystko, jak tamten, co zamknÄ
Ĺ szczÄĹcie w pamiÄtniku. Ale takie
zwÄ
tpienia trwaĹy krĂłtko. WierzyĹa w Waldemara. Jedynie pytaĹa wĹasnego sumienia, czy ma
prawo naraĹźaÄ go na podobnÄ
walkÄ, czy powinna wchodziÄ do jego rodziny, arystokratycz-
nej, ktĂłra jej nie zechce?...
Ale czuĹa, Ĺźe juĹź za pĂłzno... Ĺźe wszelkie jej moĹźliwe poĹwiÄcenia na nic by siÄ zdaĹy wo-
bec jego miĹoĹci, bo teraz on wziÄ
Ĺ ich szczÄĹcie w swe dĹonie.
I zwyciÄĹźyĹ!
Z listem Waldemara podeszĹa do kwiatĂłw i zanurzona w nie zaczÄĹa po raz setny prze-
rzucaÄ arkusze eleganckiego papieru, zapisanego mÄskim charakterem. UpajaĹa siÄ sĹowami
mĂłwiÄ
cymi do niej tak serdecznie, jakby same usta Waldemara. Nie mogĹa oderwaÄ oczu od
energicznych liter stawianych jego rÄkÄ
, od ich treĹci wyraĹźajÄ
cej jego myĹl, jego uczucia,
jego szlachetnoĹÄ i niezĹomnÄ
wolÄ.
A kwiaty pochylaĹy ku sobie gĹĂłwki i rzucajÄ
c na StefciÄ tysiÄ
ce wonnych spojrzeĹ, wy-
ciÄ
gajÄ
c ku niej setki róşnobarwnych ramion, skĹadaĹy jej w hoĹdzie upajajÄ
cÄ
woĹ z szemra-
niem cichutkim:
Nasza pani! nasza Ĺliczna pani!
Stefcia spojrzaĹa na zegarek.
Powinien juĹź byÄ szepnÄĹa.
RozejrzaĹa siÄ po kwiatach. WyjÄtÄ
z wazonu ĹwieĹźÄ
, zaledwie rozkwitĹÄ
rĂłĹźÄ Maréchal
Niel przypiÄĹa sobie do wĹosĂłw. SpojrzaĹa przy tym w lustro i moĹźe pierwszy raz w Ĺźyciu
uderzyĹa jÄ
wĹasna uroda. ChwilkÄ patrzaĹa na swÄ
postaÄ. Usta jej musnÄ
Ĺ uĹmiech radosny.
Aadna jestem! Dla niego chcÄ byÄ ĹadnÄ
!
ZwrĂłciĹ jej uwagÄ ruch w przedpokoju. PodbiegĹa do okna. Na twarzy jej zabĹysĹy gorÄ
ce
cienie.
Przed gankiem staĹa gniada czwĂłrka ruczajewska. Z sanek sĹuĹźÄ
cy i strzelec Jur wyjmo-
wali futro na nogi.
Stefcia podniosĹa obie rÄce do rozpalonego czoĹa.
On tu!... Waldy w Ruczajewie! woĹaĹo jej w duszy.
W sieni sĹyszaĹa gĹos ojca, ale kiedy zaraz potem rozlegĹ siÄ dzwiÄczny baryton Walde-
mara, zapĹonÄĹa falÄ
szczÄĹcia. RadoĹÄ bezmierna buchnÄĹa w niej pĹomieniem. BiegĹa do
drzwi, kiedy wszedĹ w nie ordynat z bĹyskiem w oczach, zapalonym na jej widok.
Pan Rudecki dyskretnie cofnÄ
Ĺ siÄ.
Moja! moja! wykrzyknÄ
Ĺ ordynat, chwytajÄ
c narzeczonÄ
w ramiona.
Stefcia oparĹa gĹowÄ na jego piersiach, bezprzytomna z nadmiaru uczuÄ.
Waldemara ogarniaĹ szaĹ.
87
PrzyjechaĹem po ciebie, ukochana... TyĹ juĹź moja na zawsze.
Stefcia wskazaĹa mu kwiaty.
One miÄ uprzedziĹy o szczÄĹciu.
Czy Ĺadne?
Zliczne i... z GĹÄbowicz.
Waldemar oddaĹ Stefci dwa listy: od dziadka i od ksiÄĹźnej Podhoreckiej.
KsiÄĹźna pisaĹa w bardzo miĹym tonie, ze swobodÄ
nie zdradzajÄ
cÄ
poprzedniego oporu.
StefciÄ nazwaĹa wnuczkÄ
, pokĹadajÄ
c w niej nadziejÄ uszczÄĹliwienia Waldemara. List zawie-
raĹ kilka pochlebnych sĹĂłw dla paĹstwa Rudeckich i wyraznie zaznaczonÄ
chÄÄ poznania bli-
Ĺźej Stefci, co wyglÄ
daĹo na zaproszenie jej do Obronnego.
PaĹstwo Rudeccy rozbroili siÄ.
Nie mieli juĹź obaw co do przyszĹoĹci Stefci. Na ordynata spoglÄ
dali z uwielbieniem i
dumÄ
.
StefciÄ wzruszyĹ list pani Podhoreckiej. Doskonale odgadywaĹa walkÄ poprzedzajÄ
cÄ
jej
zgodÄ i sympatiÄ. WiedziaĹa, Ĺźe narzeczonemu zawdziÄcza wszystko, Ĺźe opĂłr stawiano, ale on
go zwalczyĹ i dopiÄ
Ĺ celu.
Obok miĹoĹci wzbudziĹy siÄ w jej duszy: czeĹÄ i podziw dla Waldemara.
Przeczytawszy list, podaĹa mu obie rÄce serdecznym rzutem, z dziÄkczynnym wyrazem w
oczach.
Waldemar ucaĹowaĹ jej dĹonie.
Zrozumieli oboje.
Byli szczÄĹliwi.
Przed oczyma ich stanÄĹa przyszĹoĹÄ.
Tamci nie doszli do tych wyĹźyn, co oni. Ich szczÄĹcie musiaĹo byÄ o poĹowÄ mniejsze, a
wobec pĂłzniejszego Ĺźycia staĹo siÄ chwilÄ
obramowanÄ
w czarny kir.
W parÄ godzin potem Waldemar i Stefcia w biaĹym salonie, wĹrĂłd kwiatĂłw, zamienili z
sobÄ
pierĹcionki. Gdy na Stefci bĹysnÄ
Ĺ olbrzymi brylant, klejnot rodowy Michorowskich, a
ona wĹoĹźyĹa narzeczonemu na maĹy palec swĂłj pierĹcionek z perĹÄ
uriaĹskÄ
, spragnione usta
Waldemara spoczÄĹy na ustach dziewczyny i trwali tak dĹugo upojeni aĹź do ekstazy.
Tylko Stefcia wstrzÄ
snÄ
Ĺ dreszcz jakiĹ rozkoszny, ale dziwnie trwoĹźny.
MoĹźe spĹynÄĹy wĂłwczas do salonu nad mĹodÄ
parÄ
duchy zmarĹej Stefanii Rembowskiej i
Gabrieli de Bourbon, jak nieme a ponure memento najszczÄĹliwszych jaĹni Ĺźycia.
88
XIX
WieĹÄ o zarÄczynach ordynata Michorowskiego z pannÄ
RudeckÄ
rozeszĹa siÄ echem
wĹrĂłd arystokracji, wywoĹujÄ
c gniew i wiele protestĂłw, wĹrĂłd szerokich klas inteligencji
zdziwienie. NiektĂłrzy nie wierzyli w prawdziwoĹÄ faktu, poczytywali to za faĹsz. Salony,
kluby, buduary trzÄsĹy siÄ rozgwarem rozmĂłw tylko o tym prowadzonych, ale szepty byĹy
jeszcze gorsze, bo zĹoĹliwe.
Mezalians! mezalians! brzmiaĹo wszÄdzie.
Wszystkie hrabianki i ksiÄĹźniczki, wszystkie panny liczÄ
ce na ordynata czerwieniĹy siÄ,
obraĹźone, w piÄknych zÄ
bkach meĹĹy nieĹźyczliwe sĹowa, w wytwornych gĹĂłwkach knuĹy zĹe
myĹli.
SensacyjnÄ
wiadomoĹÄ zarÄczyn ogĹosiĹy dzienniki w formie bardzo Ĺźyczliwej. Pewne
osoby z arystokracji wiadomoĹÄ tÄ chciaĹy podaÄ w jaskrawszych barwach, ale redakcje od-
mĂłwiĹy ze wzglÄdu na ordynata.
WĹrĂłd arystokracji huczaĹo jak w ulu.
Stefcia byĹa na wszystkich ustach. Jej fotografie w grupach gĹÄbowickich i pojedyncze,
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]