[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]
Wschodzie.
- Cholera jasna. WytĹukÄ
nas. Co proponujesz?
- ZadziaĹaÄ radykalnie i bĹyskawicznie. WziÄ
Ä jÄ
na przetrzymanie.
- Tutaj?
- Jak najbardziej. Dom stoi na osiedlu poza miastem, nie wzbudza Ĺźadnych podejrzeĹ.
- MyĹlisz, Ĺźe coĹ powie?
- Nie bÄdzie miaĹa wyboru - uĹmiechnÄ
Ĺ siÄ Adam. - W przeciwnym razie skoĹczy jak
Konrad.
- Konrad - fuknÄ
Ĺ szef. - Trzeba byĹo przynajmniej z niego coĹ wydusiÄ. Nie mielibyĹmy
teraz tylu problemĂłw.
- Gdyby siÄ tak nie poĹpieszyĹ ze strzelaniem sobie w Ĺeb, na pewno zrobilibyĹmy to. A
tak ukryliĹmy jedynie ciaĹo. Nie powinni go znalezÄ tak prÄdko.
Szef milczaĹ, zastanawiaĹ siÄ.
- Okay - powiedziaĹ po dĹuĹźszej chwili. - Zajmij siÄ niÄ
. Tylko bardzo proszÄ, delikatnie.
Ostatecznie to kobieta.
- Nie ma sprawy. - Adam podniĂłsĹ siÄ. - Za parÄ dni przyjadÄ z niÄ
i wtedy
porozmawiamy.
* * *
DOWIEDZIAAAM siÄ o tym pĂłzniej i to od samego Adama -wszyscy inni uczestnicy
zdarzeĹ nie chcieli nawet na mnie patrzeÄ. Na dzieĹ porwania wybrano sobotÄ, ale tak
siÄ dziwnie zĹoĹźyĹo, Ĺźe w przeciwieĹstwie do poprzednich, tÄ akurat miaĹam zaplanowanÄ
od rana do wieczora. Na dodatek Andrzej gdzieĹ wyjechaĹ i byĹam caĹy dzieĹ sama.
Jeszcze sobie sĹodko spaĹam, gdy zadzwoniĹ telefon i mÄski gĹos spytaĹ:
37
- Pani Marysia?
- PomyĹka - burknÄĹam i wyĹÄ
czyĹam siÄ.
Jak mnie juĹź obudziĹ, to wstaĹam z Ĺóşka. Nie zdÄ
ĹźyĹam jednak dojĹÄ do Ĺazienki, kiedy
telefon ponownie zadzwoniĹ.
- Pani Marysia?
- PrzecieĹź juĹź ci mĂłwiĹam, Ĺźe nie.
PoszĹam do Ĺazienki. W momencie, gdy usta miaĹam peĹne pasty do zÄbĂłw, znowu
zadzwoniĹ, ale nie odebraĹam. Po kwadransie sytuacja siÄ powtĂłrzyĹa.
- Pani Ania? - spytaĹ tym razem.
- Tak - odparĹam, ale w sĹuchawce panowaĹa cisza.
- No mĂłw, baranie, o co ci chodzi, skoro siÄ dodzwoniĹeĹ -ryknÄĹam.
W odpowiedzi usĹyszaĹam odgĹos odkĹadanej sĹuchawki. Potem dowiedziaĹam siÄ, Ĺźe
sprawdzali, czy jestem w domu i czy na pewno sama. Po godzinie ktoĹ zadzwoniĹ do
drzwi. WyjrzaĹam przez okno. Przed bramÄ
staĹ mĹody czĹowiek. ZeszĹam do niego, ale
nie otworzyĹam.
- SĹucham pana.
- Szukam hodowcy ĹwiĹ - powiedziaĹ.
- Jakich ĹwiĹ?
- No, takich duĹźych, róşowych, z ryjem - tĹumaczyĹ niepewnym gĹosem.
- A co, majÄ
tu gdzieĹ byÄ?
WzruszyĹ ramionami.
- Nie wiem.
- To po co pan tu przyszedĹ, jeĹli pan nie wie? Kto panu daĹ ten adres?
- Nikt, tak przyjechaĹem.
- Jak tak? PrzyleciaĹ pan pod pierwszy lepszy adres?
- Tak - kiwnÄ
Ĺ gĹowÄ
.
WystraszyĹam siÄ, Ĺźe to jakiĹ wariat, a z. nimi trzeba bardzo delikatnie postÄpowaÄ.
- Wie pan co - zniĹźyĹam gĹos - jak pan znajdzie tego hodowcÄ, to niech mi pan da znaÄ.
Sama chÄtnie kupiÄ póŠprosiaka.
- Dobrze - zgodziĹ siÄ i odszedĹ.
WrĂłciĹam szybko do domu i juĹź w progu usĹyszaĹam, Ĺźe dzwoni telefon.
- To znowu ty, barania gĹowo? - krzyknÄĹam do sĹuchawki.
- Nie, to twoja matka.
- Przepraszam ciÄ, ale od rana dziejÄ
siÄ wokóŠmnie jakieĹ dziwne rzeczy.
- MoĹźe chcesz, Ĺźebym przyjechaĹa?
- Nie teraz, mam duĹźo roboty. A czemu dzwonisz?
- Stasiunia chciaĹa siÄ z tobÄ
zobaczyÄ.
- Dzisiaj?
- Raczej tak.
- Niczego nie obiecujÄ, bo dzieĹ mam wypeĹniony jak nigdy.
A nie wiesz, o co chodzi?
- Niestety.
- No dobrze, postaram siÄ, ale dopiero pod wieczĂłr - zdecydowaĹam.
38
- W takim razie czekamy na ciebie.
PosprzÄ
taĹam caĹe mieszkanie, zrobiĹam pranie i wyprasowaĹam wszystkie koszule
Andrzeja. W poĹudnie pojechaĹam do miasta koszmarnym golfem. Za kaĹźdym razem, gdy
schodziĹam do auta, zaglÄ
daĹam do mojej Laluni. Nie mogĹam przeboleÄ, Ĺźe stoi taka
opuszczona i zapomniana w garaĹźu.
Na ulicach byĹo peĹno pojazdĂłw i ludzi, a w sklepach prawdziwy meksyk. WeszĹam do
najwiÄkszych delikatesĂłw, bo to jedyne miejsce, gdzie mogĹam kupiÄ wszystko za
jednym zamachem. NapchaĹam kosz i zatrzymaĹam siÄ przed stoiskiem drogeryjnym. Za
mnÄ
przylazĹ jakiĹ facet. StaĹ obok i gapiĹ siÄ na dezodoranty. PrzeszĹam na drugÄ
stronÄ
[ Pobierz caĹoĹÄ w formacie PDF ]