[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Sam nie wiem doprawdy.
Profesor uśmiechnął się niemal że wesoło. - Jakie wino ksiądz pije?
- Dziękuję, żadnego. Jestem abstynentem. To jest konieczne ze względu na mój zawód
i otoczenie, w którym przebywam. Poproszę o trochę wody sodowej. Chyba jednak
powiedziałby pan prawdę.
- Bardzo możliwe. I zle bym zrobił. Księdza niewiele by to obeszło.
- Myślę, że tak.
Dobrze już im było ze sobą. Ojciec czuł się jak u siebie pod tym czarnym sufitem.
Popijał wodę sodową niemal z większym smakiem niż profesor wino.
- Pan się śmieje, jak widzę, z teorii łańcucha sympatii ludzkiej - mówił Ojciec. - W
takim razie, jak pan wyjaśni, że rozmowa podczas obiadu przy kwadratowym stole skończyła
się fiaskiem, a przy owalnym powiodła się.
- Prawdopodobnie moi goście, gdy zaprosiłem ich pierwszy raz, cierpieli na jakąś
dolegliwość wątroby, dlatego ich dowcip był tępy. Za drugim razem musieli być w doskonałej
formie. A jednak, jak Ojciec widzi, stałem się zwolennikiem owalnego stołu.
- To znaczy, że...
- Och, to bardzo niewiele znaczy. Ale - muszę zauważyć, że pomijając rolę, jaką
odgrywa wątroba w naszych uczuciach, popełnił Ojciec poważny błąd.
- Nie pragnąć sympatii ludzkiej jest jeszcze poważniejszym błędem.
- Skąd ta pewność, że nie mam takich pragnień?
- Domyślam się. Mówi mi o tym pańskie spojrzenie, pańskie zachowanie. Nie zgadzał
się pan ani trochę z treścią mojego kazania, prawda?
- Przeciwnie, częściowo się zgadzałem.
Służący zmienił talerze. Był to szczupły mężczyzna w średnim wieku, blondyn o
kamiennej, bladej twarzy, wypukłych oczach i doskonałych manierach. Gdy opuścił pokój,
profesor ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej:
- To co Ojciec mówił dziś na kazaniu, zainteresowało mnie, ale uważam, że było w
tym dużo przesady.
- Na przykład?,
- Niech Ojciec pozwoli, że przez chwilę będę mówił o sobie. Większa część mego
życia upłynęła na ciężkiej, wytężonej pracy.
A wyniki tej pracy, zgodzi się Ojciec, okazały się dobroczynne dla ludzkości.
- Bez wątpienia - potwierdził Ojciec przebiegając myślą odkrycia profesora.
- A choć pracowałem wyłącznie z myślą o celu naukowym, rezultaty moich badań
okazały się równie użyteczne dla ludzkości, jak gdybym je prowadził z miłości dla człowieka
i jak gdybym - rządząc się uczuciami - pragnął zapewnić mu więcej wygód, niż dotąd
posiadał. Jestem bardziej użyteczny, nie kierując się uczuciem, niż ci, którzy z miłości dla
człowieka pragną uwalniać z więzień morderców lub - jak Tołstoj - gotowi są działać na rzecz
tyranii, sprzeciwiając się karaniu tyranów.
- Słusznie. Uczuciem można wyrządzić wielką krzywdę, a wielkie dobro sprawić bez
uczuć. Nawet dobre chęci nie wystarczają. Wiem. A jednak jestem zdania, że pan przy swoich
wielkich zdolnościach i wiedzy mógłby być nieporównanie użyteczniejszy dla świata, gdyby
dołożył pan do nich jeszcze uczucie, gorącą sympatię dla rodzaju ludzkiego. Wierzę, że
wówczas praca pańska dawałaby jeszcze wspanialsze wyniki.
Profesor napełnił winem swój kieliszek.
- Czy Ojciec zwrócił uwagę na mojego lokaja?
- Tak.
- To jest doskonały służący. Dogadza mi całkowicie. A jednak nie czuję do niego
szczególnej sympatii. Jestem dla niego zawsze grzeczny. Płacę mu dobrze. Ale nigdy o nim
nie myślę, nigdy nie zajmuję się nim jako ludzką istotą. Nic o nim nie wiem prócz opinii jego
ostatniego chlebodawcy. Ojciec powiedziałby zapewne, że między nami nie ma ludzkiego
stosunku. Ojciec na pewno jest zdania, że pracowałby on lepiej, gdybym postarał się, żeby
polubił mnie tak jak człowiek należący do jednej klasy społecznej może polubić człowieka z
innej.
- Oczywiście.
- A ja twierdzę, że nie pracowałby lepiej.
- No a gdyby wydarzyło się jakieś nieszczęście?
- Co?
- Jakieś nieszczęście, jakaś zmiana w pańskim życiu. Gdyby potrzebna była panu jego
pomoc nie jako człowieka-lokaja, ale jako człowieka-brata? Prawdopodobnie zawiódłby pana
wówczas. Nigdy lokaj nie odda panu tej cennej ludzkiej usługi, jaką jest w stanie ofiarować
człowiek szczerze przywiązany.
- Czy Ojciec skończył?
- Całkowicie.
W takim razie chodzmy na górę. Tak, te ryciny są doskonałe; zdobyłem je w swoim
czasie w Birmingham. Oto mój gabinet.
Weszli do ogromnego pokoju, którego ściany całkowicie wypełniały książki.
Elektryczne oświetlenie było silne, jaskrawe. Okna wychodziły z jednej strony na park, z
drugiej - na ogród sąsiedniego domu. W drugim pokoju, znacznie mniejszym, stało biurko
zarzucone listami, broszurami i rękopisami. Na ścianie wisiała klatka, w której duża,
popielata papuga zamyślona łaziła po prętach.
- A jednak ma pan ulubieńca - powiedział zdziwiony Ojciec.
- Posiadam papugę - odpowiedział sucho profesor. - Nabyłem ją celowo w okresie,
gdy prowadziłem badania nad zdolnościami naśladowczymi u ptaków. Nie pozbyłem się jej.
Czy Ojciec zapali cygaro?
- Dziękuję.
Usiedli. Ojciec Murchison spoglądał na papugę. Przerwała właśnie swoją wędrówkę,
przylgnęła do drutów klatki i przyglądała się obu panom z natężoną uwagą. Oczy miała
okrągłe, inteligentne, lecz w żadnym razie sympatyczne. Z papugi przeniósł Ojciec wzrok na
pana Guildea, który palił cygaro z głową odrzuconą do tyłu, a spiczasty podbródek, najeżony
czarną bródką, wzniósł do góry. Poruszał wciąż dolną wargą, co sprawiało, że drgająca broda
wyglądała szczególnie zaczepnie. Nagle Ojciec roześmiał się cicho.
- Co się stało? - zawołał pan Guildea, opuszczając podniesiony do góry podbródek i
patrząc przenikliwie na gościa.
- Pomyślałem właśnie, że tylko jakieś nieszczęście mogłoby spowodować, aby pan
zaapelował do uczuć swego lokaja prosząc go o pomoc.
Guildea również się uśmiechnął.
- Ojciec ma rację. To byłoby nieszczęście.
Lokaj właśnie wchodził do pokoju z kawą. Podał ją dyskretnie i wysunął się jak cień.
- Wspaniały służący, bez ludzkich cech - zauważył Guildea.
- A ja wolę swojego chłopaka z East Endu, który załatwia mi różne sprawy. Znam
wszystkie jego smutki. On zna niektóre z moich. Jesteśmy przyjaciółmi. Jest hałaśliwszy od
pańskiego służącego, ale zrobiłby dla mnie znacznie więcej niż dokładanie węgla do kominka
czy oczyszczenie mi butów.
- Ludzie nie są z jednej gliny. Dla mnie czyjaś troskliwość byłaby nie do zniesienia.
- A jak jest z tym ptakiem? - zapytał Ojciec, wskazując na papugę, która stała z jedną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]