[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Krążył mi nad głową. Karty rozsypały się po podłodze.
Nie zbliżaj się! krakał, fruwając wokół pokoju. Zakazane miejsce!
Wyleciał przez drzwi. Pobiegłem za nim, ale chyba zniknął. W jednej chwili
straciłem go z oczu.
Ptaku! zawołałem. Wracaj!
Nie było odpowiedzi, ucichł trzepot skrzydeł. Zajrzałem do innych komnat
i nie dostrzegłem ani śladu tego stworzenia.
Ptaku. . . !
38
Merlinie! Co się dzieje? To gdzieś z góry.
Obejrzałem się. Suhuy zstępował po kryształowych schodach za falującą za-
słoną blasku. Za plecami miał rozgwieżdżone niebo.
Szukam ptaka wyjaśniłem.
Tak? zdziwił się. Dotarł do podestu i przekroczył zasłonę, która zadrżała
i zniknęła, zabierając ze sobą schody. Jakiegoś konkretnego ptaka?
Dużego i czarnego. Z rodziny gadających.
Pokręcił głową.
Mogę posłać po takiego zaproponował.
To był szczególny ptak.
Przykro mi, że ci zginął.
Wróciliśmy na korytarz. Skręciłem w lewo, kierując się do saloniku.
Wszędzie leżą Atuty zauważył wuj.
Próbowałem jednego użyć, obraz poczerniał i z karty wyfrunął ptak, krzy-
cząc: Zakazane! Wtedy je upuściłem.
Wygląda na to, że twój rozmówca jest dowcipnisiem. . . albo pod zaklę-
ciem. Uklękliśmy i pomógł mi zebrać karty.
To drugie jest bardziej prawdopodobne stwierdziłem. Chodzi o Atut
mojego ojca. Od dawna go poszukuję i teraz byłem najbliższy celu. Słyszałem
nawet jego głos z ciemności, zanim ten ptak się wtrącił i nas rozłączył.
Wynika z tego, że Corwin jest uwięziony w ciemnym miejscu, być może
również strzeżonym magią.
Oczywiście! zawołałem.
Złożyłem karty i schowałem talię do futerału.
Nie można poruszać tworzywem Cienia w miejscu, gdzie panuje absolutna
ciemność, która równie skutecznie jak ślepota uniemożliwia ucieczkę komuś z na-
szej krwi. To wyjaśnienie dodawało do moich niedawnych doświadczeń element
racjonalizmu. Ktoś, kto chciałby wycofać Corwina z gry, z pewnością uwięziłby
go w bardzo ciemnej celi.
Poznałeś mojego ojca? spytałem.
Nie odparł Suhuy. Słyszałem, że pod koniec wojny złożył krótką
wizytę w Dworcach. Nie miałem jednak przyjemności.
Słyszałeś może, co tu robił?
Uczestniczył w spotkaniu ze Swayvillem i jego doradcami, w towarzystwie
Randoma i innych Amberytów. Zanim podpisano traktat pokojowy. Potem, jak
rozumiem, poszedł własną drogą i nie wiem, dokąd mogła go doprowadzić.
To samo mówią w Amberze. Zastanawiam się. . . Pod koniec ostatniej bi-
twy zabił szlachetnie urodzonego lorda Borela. Czy możliwe, że ktoś z jego krew-
nych chciał się zemścić?
Dwa razy szczęknął kłami, po czym ściągnął wargi.
39
Ród Hendrake. . . mruknął. Chyba nie. Twoja babka była z domu
Hendrake. . .
Wiem. Ale niewiele miałem z nimi do czynienia. Jakieś nieporozumienie
z Helgram. . .
Linie Hendrake mają wojskowy styl mówił dalej. Bitewna chwała.
Rycerski honor. Sam rozumiesz. Nie wierzę, by w czasach pokoju żywili urazę za
wydarzenia wojenne.
Wspomniałem opowieść ojca.
Nawet jeśli walkę uznaliby za nie całkiem honorową? spytałem.
Nie wiem przyznał. Trudno przewidzieć ich zachowanie w tak kon-
kretnej sytuacji.
Kto jest teraz głową rodu Hendrake?
Diuszesa Belissa Minobee.
A jej mąż, diuk Larsus. . . Co się z nim stało?
Zginął podczas Skazy Wzorca. Zdaje się, że zabił go książę Julian z Am-
beru.
A Borel był ich synem?
Tak.
Hm. . . Dwóch krewnych. Nie wiedziałem o tym.
Borel miał dwóch braci, przyrodniego brata i siostrę, licznych wujów, ciot-
ki i kuzynów. Tak, to wielki ród. A kobiety Hendrake ów są równie śmiałe jak
mężczyzni.
Tak, oczywiście. Zpiewają o tym piosenki. Nie bierz za żonę z Hendra-
ke ów panny i tak dalej. Można jakoś sprawdzić, czy Corwin miał tu do czynienia
z Hendrake ami?
Można popytać, ale minęło już wiele lat. Wspomnienia blakną, stygną tro-
py. Niełatwa sprawa. Pokręcił głową.
Dużo jeszcze czasu do niebieskiego nieba? zapytałem.
Nie, to już wkrótce.
W takim razie lepiej ruszę do Mandorlinii. Obiecałem bratu, że zjem z nim
śniadanie.
Zobaczymy się jeszcze rzekł. Na pogrzebie, jeśli nie wcześniej.
Pewnie tak. Powinienem jeszcze się umyć i przebrać.
Przeszedłem drogę do mojego pokoju. Tam przywołałem miskę z wodą, my-
dło, szczoteczkę do zębów i ma szynkę do golenia. A także szare spodnie, czarne
buty i pas, fioletową koszulę i rękawice, czarny płaszcz, miecz i pochwę. Gdy
wyglądałem już odpowiednio, przeszedłem przez porośnięte lasem wzgórze do
pokoju przyjęć. Stamtąd wyruszyłem tunelem. O pół kilometra górskiego szla-
ku pózniej, nad urwiskiem, przywołałem dróżkę i ruszyłem nią dalej. Dotarłem
wprost do Mandorlinii, jakieś sto metrów maszerując po błękitnej plaży pod dwo-
ma słońcami. Skręciłem w prawo pod zapamiętany kamienny łuk, szybko mi-
40
nąłem jezioro bulgoczącej lawy i wszedłem w ścianę czarnego obsydianu. Zna-
lazłem się w przytulnej grocie. Dalej przez mostek, przez róg cmentarza, kilka
kroków wzdłuż Krawędzi, do holu wejściowego jego Linii.
Cała lewa ściana składała się z powolnych płomieni. Prawa była drogą bez
powrotu, chyba że dla światła. Odkrywała widok na jakiś podmorski rów, gdzie
połyskliwe istoty pływały i pożerały się nawzajem. Mandor siedział w ludzkiej
postaci przed biblioteczką, na wprost mnie. Ubrany w czerń i biel, opierał nogi
o czarną otomanę. W ręku trzymał egzemplarz Podziwu Roberta Hassa, który
dostał ode mnie w prezencie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]