[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kołach ściśle torysowskich.
- A, to ty, mój chłopcze. Miło mi cię powitać. - Hrabia Marmaduke uniósł wzrok znad
gazety. - Dziękuję, napiję się tylko kawy - rzekł, gdy Hereward zaproponował coś do picia. - Ten
diabelny doktor każe mi ograniczać alkohol. Podagra, rozumiesz. Przeklęte paskudztwo.
Hereward dał znak kelnerowi, a po chwili ten przyniósł małą poduszeczkę, by podłożyć ją
pod stopę hrabiego Marmaduke a, owiniętą bandażami i spoczywającą na małym stołeczku.
- Chciałem zasięgnąć pana opinii, hrabio - powiedział Hereward. - Czy przypomina pan
sobie niejakiego kapitana Gainforda? Kapitana Ambrożego Gainforda.
- Cóż z nim? - burknął hrabia. - Myślałem, że zginął.
- Tak, pod Waterloo. Chciałbym się dowiedzieć, co robił w tysiąc osiemset czternastym
roku.
- Domyślam się, że był ze swym pułkiem.
Hereward pokręcił głową.
- Nie sądzę. Był ranny w tysiąc osiemset trzynastym, i to chyba dość poważnie. Jak pan
sobie może przypomina, pod koniec roku był uwikłany w skandal związany z osobą mojego
przyjaciela, Johnny ego Tauntona.
- Aha, tak. - Hrabia Marmaduke zerknął na swego rozmówcę spod gęstych, siwych brwi. -
To paskudna sprawa.
- Gainford wygrał wtedy mnóstwo pieniędzy, ponad dziesięć tysięcy. Nie wiem, co się z
nim działo potem, wrócił bowiem do swego pułku dopiero na początku tysiąc osiemset
piętnastego roku.
- Więc co chciałbyś wiedzieć? Myślisz, że oszukiwał, czy o to chodzi?
- Chyba nie, chociaż to niewykluczone. Biedny Johnny nie miał pojęcia o kartach.
Hrabia Marmaduke dopił kawę i powiedział poważnie:
- Daj temu spokój, Herewardzie.
- Przepraszam, ale nie mogę. Będę jednak bardzo dyskretny w moich badaniach.
Nastąpiła cisza. Hrabia Marmaduke patrzył w zamyśleniu w swoją filiżankę.
- A więc dobrze. Ale to tylko dla twojej informacji. Nie sądzę, by to miało teraz większe
znaczenie, bo ten biedak i tak nie żyje. Mieliśmy dowody, że Taunton sprzedawał informacje.
- Johnny szpiegiem! To nie może być prawda! - To przecież Gainford był łajdakiem, w
żadnym wypadku nie Johnny!
- Obawiam się, że to jednak jest prawda.  Hrabia Marmaduke pokręcił smutno głową. -
O ile wiem, Taunton miał długi karciane w Oksfordzie i potrzebował pieniędzy. Jego ojciec
nigdy nic mu nie dawał, wiesz o tym. Dusigrosz! Jak się posyła chłopca do Oksfordu, by się
trochę otarł w świecie, poznał właściwych ludzi, to nie można jednocześnie skąpić mu na
wydatki. Zawsze winiłem w tym ojca na równi z synem. Ale cóż! Oczywiście, Taunton nie mógł
Francuzom za wiele powiedzieć. Na szczęście dla nas, szpiedzy Napoleona byli w większości
kiepsko poinformowani. Ale sprawa mogła się okazać wielce nieprzyjemna, zwłaszcza gdy zmarł
ojciec Tauntona i on sam pojawił się w mieście.
- A więc z punktu widzenia Ministerstwa Wojny jego śmierć była korzystna?
- No, tak.
- Może nawet... spodziewano się tego?
Hrabia Marmaduke popatrzył na niego surowo.
- Nasz kraj to demokracja parlamentarna, a nie cesarska dyktatura!
Prawda, pomyślał Hereward, ale i tak nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Nell stała w pobliżu wejścia do sklepu jubilera przy South Audley Street i obserwowała
wysoką, charakterystyczną sylwetkę lorda Herewarda FitzIvor wychodzącego ze sklepu. Odszedł
z wolna w stronę Bond Street. Ma szczęście ta Emma, pomyślała smutno Nell. Trafił jej się taki
mężczyzna, i w dodatku nie skąpi na prezenty. Odwróciła się i weszła do jubilera. Pan Tessier
pojawił się, gdy tylko weszła, i po wymianie kilku słów szeptem wprowadził ją do swego
prywatnego biura za grubą szarą kotarą. Nell miała w sklepie pana Tessier ustaloną pozycję. Była
ekstrawagancka, pieniądze jej się nie trzymały, a wielbiciele zawsze kupowali jej biżuterię. Pan
Tessier niezle jej płacił za te drobiazgi, a w zamian za to Nell podsuwała nazwisko pana Tessier
swoim kochankom.
- To był lord Hereward, prawda? - zapytała, kiedy załatwili sprawy.
- O, tak, właśnie kupił jedną z moich najelegantszych oprawek na bukiecik. Musi mieć na
oku jakąś młodą damę, nie sądzi pani, mademoisellel
Kosztowny drobiazg, pomyślała Nell. I raczej nie przeznaczony dla Emmy, jej nie musiał
już rozczulać kwiatami. Wrzuciła gwinee do wyszywanej koralikami torebki, podziękowała panu
Tessier i wyszła ze sklepu. Po chwili namysłu ruszyła w stronę Bond Street. Była tam tylko jedna
znana jej kwiaciarnia. Byłoby ciekawie dowiedzieć się, komu to lord Hereward posyła ten
wdzięczny - i kosztowny - podarunek.
Nell była dobrą dziewczyną i lubiła Emmę, ale miała jej trochę za złe, zwłaszcza od
czasu, gdy po odejściu Emmy Antoni przez dwadzieścia minut zamęczał ją pytaniami. I nie
odwiedził jej od tego czasu! Emma nie zasługiwała na lorda Herewarda, to był niezbity fakt!
Kiedy Nell dotarła do kwiaciarni, nie było tam nikogo, poza zmęczonym sprzedawcą
zamiatającym podłogę. Dziewczyna zapukała energicznie w kontuar. Sprzedawca wyprostował
się ciężko, po czym z wolna rozwiązał fartuch i podszedł do kontuaru.
- Chciałabym wiedzieć - powiedziała Nell, kładąc szylinga na kontuarze i stukając w
niego zgrabnym paluszkiem - której to damie lord Hereward FitzIvor posłał kwiaty.
- A?
Nell zaczęła powtarzać pytanie, ale wtedy wpadła jej w oko oprawna w skórę księga [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •