[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gurkhów z imperium, a imperium z Gurkhami.
Pojawiali się zawsze tam, gdzie władca.
Rada też chciała skorzystać z ich usług. Po pierwsze dlatego, że potrzebowała absolutnie wiernej i
nieprzekupnej ochrony. Po drugie, pragnęła  podczepić się do symbolu. Stąd właśnie wziął się
pomysł misji kapitana Hosforda. Wiele lat temu. zdawało się że całe wieki Hosford dowodził
Gurkhami służącymi w pałacu Arundel. Obiecujący młody oficer na początku błyskotliwej
kariery. Jak wszyscy zresztą na tej posadzie. Przydział był darem nieocenionym. Jednak
obowiązki nie zostawiały czasu na życie osobiste. Sten też odkrył to dość rychło, gdy kiedyś
zastąpił Hosforda. Wszystko toczyło się dobrze aż do czasu, gdy Hosford się zakochał. Bez pamięci
i bez reszty. Zciany swojej kwatery pokrył zdjęciami ukochanej. Maeve nigdy nie powiedziała ani
słowa na temat służby oblubieńca, ale Hosford i tak szybko zrozumiał, że albo stanowisko w
pałacu, albo dziewczyna.
Musiał użyć wszystkich wpływów, wspomnieć każdą uprzejmość i przysługę. %7ładna armia nie
lubi, gdy jeden z wybranych nagle się rozmyśla i psuje ładnie ułożony grafik awansów oraz
przydziałów. Zaproponowano mu zatem placówkę na jednym ze światów pogranicza. Praktycznie
wygnanie. Przyjął, a Maeve pojechała razem z nim.
Oznaczało to koniec kariery w gwardii. Szybko porzucił więc jej szeregi. Gdy wybuchła wojna z
Tahnijczykami, nie wdział z powrotem munduru, miast tego zaczął podróżować. Razem z Maeve,
oczywiście. Z czasem dopiero zrozumiał, że chociaż włóczą się pozornie bez celu, to jednak
wyraznie zmierzajÄ… w pewnym konkretnym kierunku.
Ku Ziemi.
A Ziemia to kraina Gurkhów.
Ci, którzy przetrwali imperialną służbę i wrócili do domu, byli zwykle bardzo bogaci, ale w
samym Nepalu panowała bieda. Głównie za sprawą miejscowego króla utrzymującego, że jego
linia wywodzi się od górskich bogów. Władca głosił powinność ochrony nepalskiego ludu i całego
kraju, począwszy od szczytów Dhaulagiri, Anapurny i Czomolungmy, skończywszy na miejscu
narodzin Buddy w dolinie Lumbini. W praktyce oznaczało to izolowanie Nepalczyków od
zdobyczy cywilizacji. Nie nękały ich wprawdzie epidemie, gruzlica zdarzała się sporadycznie,
średnia ich życia wzrosła znacząco, jednak w porównaniu z imperialnymi standardami pozostawali
daleko w tyle. Wciąż tkwili w siermiężnych ramach społeczności plemiennej.
Hosford chciał im pomóc.
Nie pozwolono mu jednak osiedlić się w Nepalu. Cudzoziemców wpuszczano tam rzadko i zawsze
na krótko. Mimo wszystko kapitan wraz z Maeve znalazł spokojny dom w Darjeeling, w pobliskiej
prowincji Gurkhali, niegdyś części posklejanego z kawałków państwa indyjskiego. I stamtąd
właśnie działał, jak potrafił. Zachęcał do edukacji, wspomagał nepalskich nauczycieli, wspierał
starych wojaków, pomagał zdesperowanej i sfrustrowanej w niebezpiecznym stopniu młodzieży
znalezć pracę po usunięciu z armii. Razem z innymi dawnymi oficerami Gurkhów mógł dwa razy w
roku zaglądać do Nepalu, aby wypłacić emerytury i zorganizować wyjazdy na studia, głównie
techniczne. Ponadto od sześciu lat podejmował próby pozyskania rekruta. Po śmierci imperatora
wszyscy Gurkhowie wrócili do domów, ale specjalny reprezentant rady zobowiązał Hosforda do
nakłaniania eks- żołnierzy, aby zmienili zdanie. Oni zaś witali kapitana zawsze tak samo
uśmiechnięci, zapraszali go na poczęstunek i odpowiadali niezmiennie:  Służymy tylko
imperatorowi .
Przez pierwsze dwa lata Hosford próbował ich przekonywać: imperator nie żyje. Pytał czy
zamierzają zapomnieć o swych wojskowych tradycjach? Wtedy mówili:  Nie, kapitanie. Ale nie
jesteśmy głupcami. Wrócimy, gdy imperator wróci. Ale służyć radzie? Nigdy. Niewarci są jednego
włosa spod ogona jaka.
I czemu wciąż do nich chodził? Oficjalna misja to jedno, chociaż przeznaczone na nią pieniądze i
tak zawsze zostawiał starszym wioski, by wydali je wedle własnego uznania. Najważniejsza była
sama świadomość, że oto znów jest w górach, w Nepalu i z Nepalczykami. Jeszcze tylko ten rok,
jęczał. Jeszcze jedna wyprawa. Jeszcze jedna odmowa. Tym razem na pewno ostatnia. Bo jeśli nie,
to pewnej wiosny po prostu znajdą jego truchło w jakiejś dolince. Serce nie wytrzyma. Ale jeszcze
nie teraz... W przyszłym roku. Wtedy już na pewno zrezygnuje. Zmierzał do Centrum Gurkhów w
wiosce Pokhara. Poprawił pełen kredytów plecak i pomaszerował dalej. Wiedział, co ujrzy z
następnego pagórka. Budynek oraz kilku wyczekujących starych towarzyszy. Jakimś cudem
zawsze wiedzieli, kiedy się spodziewać drogiego przybysza. Staną na baczność, na ile wiek im
pozwoli, oczywiście. Z byłym havildarem majorem Mankajirim Gurungiem na czele (jeśli nie
przekręcili danych w archiwach, na przykład biorąc syna za ojca, to Gurung miał już ponad 250
lat). Ale niczego więcej Hosford się nie spodziewał. Jednak tym razem Pokhara pękała w szwach.
Jazgotała muzyka. I ta młodzież...
Chyba z tysiąc osób, pomyślał Hosford. A wszyscy z dumnymi obliczami, karni, ustawieni w szyk
wybitnie wojskowy.
Przed czołem formacji stał Mankajiri. Zasalutował. Hosford odpowiedział podobnym gestem.
Wiedział, że chwilowo powinien wstrzymać się z pytaniami, ale nie wytrzymał.
- To... rekruci?
- Tak jest. Ledwie nieopierzeńcy w porównaniu z kwiatem naszych wojowników, ale zawsze
rekruci. Jeśli uznasz, że nadają się do służby, kapitanie. Wyniki badań lekarskich już czekają,
gotowe do wglÄ…du.
- Ale skÄ…d ta zmiana?
- Zmiana? Nic się nie zmieniło.
- Przecież powiedziałeś kiedyś, że nie będziecie poddanymi rady.
- Zgadza się. Ci ludzie idą służyć imperatorowi. Jego Wysokość wraca i nas potrzebuje.
Kapitan Hosford poczuł, jak lodowaty dreszcz przebiega mu po grzbiecie. I nie miało to nic
wspólnego z mroznym wiatrem wiejącym od niebosiężnych szczytów.
- Jak długo jeszcze Trybunał będzie bić pianę? - spytał Kilgour.
- Aż każdy prawnik dostanie swoje pięć minut - odparł Mahoney, wzruszając ramionami. - I
wyczerpie się lista możliwych zarzutów pod adresem zdrajców.
- Wszystko diabli wezmą - mruknął ponuro Alex. - Nigdy już nie ujrzę Edynburga. Tak to jest z
prawem, sÄ…dami...
- Musimy działać zgodnie z regułami, Alex - upomniał go Sten.
- Tak? Za kark mnie wezmiesz i uczynisz praworzÄ…dnym? Nic z tego. Gdy to wszystko padnie, a
jestem dziwnie przekonany, że tak się stanie, to nigdzie domu nie znajdziemy. Do Modliszki nas
już na pewno nie przyjmą. Moralne wraki, ot co. Tym będziemy. Znam lepsze od procesów
sposoby radzenia sobie z łajdakami - dodał i znacząco przejechał palcem po szyi.
- Jeśli już skończyłeś, panie Kilgour, to za pozwoleniem:  Jesteśmy obecnie zaprzysiężonymi
członkami legalnego sądu - przypomniał Sten. - Prawnicy niech sobie dzielą włos na czworo, my
mamy wyszukać dla nich wszelkie istniejące dowody.
- Dobra, na razie zamykam jadaczkÄ™ - sapnÄ…Å‚ Alex.
Spojrzeli uważnie na ekran.
- Zarządziłem analizę lub przynajmniej uważne przejrzenie wszystkich materiałów na temat rady,
które ukazały się od jej powstania do chwili zamachu. - zaczął Sten. - Tym zająłem się sam.
Druga ekipa wzięła się za okres od  uśmiercenia imperatora do dzisiaj. Szukamy śladów
pomniejszych naruszeń prawa. Ale zaczniemy od zarzutów koronnych. Najpierw zabójstwo
Volmera. Czemu go zlikwidowano? Wiemy, że robotę wykonał wynajęty zawodowiec. Działał on [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •