[ Pobierz całość w formacie PDF ]

śmierci ojca i spieszny pochówek wciąż jeszcze nie
dawały mu spokoju, a zniknięcie jedynego świadka
umacniało w podejrzeniach. Wprawdzie palatyn Mi-
chał mówił, że nie w porę przyszła Rychezie, ale chciał
mieć pewność. Jeśli odnajdzie Baszkę, potrafi go zmu-
sić do mówienia, choćby go miał ogniem przypalać.
Przeprawiwszy siÄ™ ponownie na prawy brzeg War-
ty, w miejscu gdzie skręca ku zachodowi, wjechali
w kraj lesisty i słabo zaludniony, tak że nie zawsze
noclegi spędzali pod dachem, mimo że pogoda zepsuła
się, a chmurne niebo skracało jeszcze i tak już krótkie
1
obasta  obydwaj
dni. Gorzej jeszcze było, gdy wyjechawszy z lasów oo-
raiz częściej musieli omijać stające w drodze bagna
i jeziora, a konie na kwaśnej trawie marniały i wlekły
się, niecierpliwiąc Bolka. Jeziora ciągnęły się niemal
nieprzerwanym pasmem ku północy i rzadko trafiała
się sposobność zapytania jakiegoś osadnika o ich na-
zwy lub przenocowania pod dachem. Szczęściem pod
koniec podróży pogoda poprawiła się, tylko noce za-
częły się zimne, a nie zawsze było z czego rozpalić
ognisko, by dało ciepło aż do rana. Niemniej Bolko
wiedział, że cel podróży nie może już być daleki.
Jakoż w pogodny przedwieczerz znowu zalśniło
przed nimi w blaskach zorzy zachodzącego (słońca lu-
stro jeziora, marszczone lekkim powiewem ze wscho-
du, aż iskry skakały po falce. Gdy podjechali, spo-
strzegli na brzegu chatÄ™ rybaka czy bobrownika. Z dy-
mnika unosiła się kiść dymu, świadcząc, że gospodarze
są w domu. Wnioskując z kształtu jeziora, Bolko nie-
mal był pewny, że to Włókna, niemniej gdy zatrzymali
się przed chatą, z której wybiegi stary chłop zacieka-
wiony zjawieniem się obcych, Bolko zapytał:
·ð ð To one jezioro zowie siÄ™ Włókna?
·ð ð Tak, panie  odparÅ‚ chÅ‚op.
·ð ð Kamo tu żywiÄ™ wÅ‚odyka Baszko?
Chłop wskazał na przeciwległy, daleko wychodzący
w głąb jeziora cypel i powiedział:
 Tam!
Istotnie na wzgórku na krańcu półwyspu widniały
zarysy dworca i budynków gospodarczych, odległe nie-
wiele ponad dwa strzelenia z łuku. Bolko namyślał się
przez chwilę, czy nie kazać chłopu przeprawić się małą
łódką uwiązaną przy brzegu w łysince między szu-
warami. Ale trzeba by zastawić nie tylko konie, ala
i towarzyszy. Wspomniał na przestrogę Biegana i po-
hamował niecierpliwość. Skinąwszy chiopu ręką, za-
wrócił konia i skierował się brzegiem jeziora na za-
chód. Konie były zdrożone, a objazd spory i ciemność
już zapadła, nim dotarli do cypla i wąskim niemal jak
grobla przesmykiem dotarli pod gródek, położony na
100
niewielkim wzniesieniu, otoczony częstokołem z bra-
mą, teraz już zamkniętą. Zanim jeszcze zaczęli w nią
kołatać, odezwały się psy, a po chwili jakiś męski głos
zapytał:
·ð ð Kto zacz i po co?
·ð ð Gospodzim dama?  odezwaÅ‚ siÄ™ Bolko.
·ð ð Nie masz go i o ćmie nie wpuszczamy mik-ogo 
brzmiała odpowiedz.
Teraz Godek zabrał głos:
 Otwieraj, -wiło l, bo bramę wywalim  wrza-
snął  ani wiesz, z kim gadasz. Tu królewic Bolko.
W głosie strażnika był jakby przestrach i wahanie,
gdy odparł po chwili:  Miejcie cierpiętliwość, go-
spodny zapytam.
Czekali, aż po chwili rozległ się stukot odwalanej
kłody i skrzyp wrzeciądzy, po czym przez otwartą
bramÄ™ wjechali na dziedziniec. Przed podjazdem Bolko
zeskoczył na ziemię i poleciwszy towarzyszom zająć
się końmi i odprowadzić je do stajni sam skierował się
do idworca.
W ogromnej sieni wiodącej na przestrzał budynku
panował półmrok, słabo rozpraszany płonącą w żela-
znej kunie smolną drzazgą. Sień służyła też widno
za lamus, na belkach bowiem stropu gęsto wisiały roz-
pięte na widełkach bobrowe łupieże, na Zcianach zaś
sieci, paści i inne przybory do łowów, kosztowna broń
i końskie uprzęże. Kilkoro drzwi po obu stronach wio-
dło widocznie do świetlicy i innych pomieszczeń.
Bolko rozglądał się, nie wiedząc, którymi wejść,
gdy otwarły się jedne z nich, rzucając snop światła
w półmrok sieni i na tle ich stanęła jakaś niewieścia
postać. Gdy Bolko podszedł do niej, cofnęła się w głąb
świetlicy, przepuszczając go przed sobą bez słowa.
Twarzy niewiasty teraz dopiero Bolko mógł się
przyjrzeć, gdy stanęła w świetle woskowych świec
i płonącego na kominie ognia. Nie czekając na zapro-
szenie czy powitanie usiadł za stołem i przez chwilę
1
wiło  głupcze
101
patrzyli na siebie wzajem w milczeniu. Stała pod jego
spojrzeniem jak pod pręgierzem, on zaś patrzył na nią
z mieszanym uczuciem podziwu dla jej urody i wzra-
stającym podejrzeniem, że musi coś wiedzieć o spra-
wie, która go tu sprowadza, skoro jego przybycie tak
ją zaskoczyło czy przestraszyło. Wpierał w nią spoj-
rzenie, jakby oceniając jej smukłą postać, uwydatnia- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •