[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Określone godziny - powiedziałem, sięgnąwszy pamięcią wstecz.
Odzyskałem nieco szacunku w jego oczach.
- Tak, tak - powiedział, kiwając głową - określone godziny. Ja też do tego doszedłem.
Czasami po prostu wpatrujÄ™ siÄ™ w czystÄ… kartkÄ™ papieru, ale mimo to siedzÄ™ tak i patrzÄ™ przez
cały czas, jaki sobie wyznaczyłem na pracę. Czy alkohol pomaga?
- Według mnie tylko się tak wydaje i tylko przez pierwsze pół godziny. - To również
była moja opinia z czasów młodości.
Eichmann postanowił zażartować.
- A jeśli chodzi o te sześć milionów... - powiedział.
- Tak?
- Mógłbym panu kilka odstąpić do pańskiej książki. Nie sądzę, żebym potrzebował aż
tylu.
Składam ten żarcik w darze historii, zakładając, że nie było w pobliżu magnetofonu.
Oto przykład dowcipu tego biurokratycznego Dżyngis-chana.
Możliwe, że Eichmann chciał, abym przyznał, że ja też zabiłem masę ludzi swoim
gadaniem. Wątpię jednak, żeby stać go było na taką subtelność, mimo że był takim
luminarzem. Jestem przekonany, że gdyby doszło co do czego, to z tych przypisywanych mu
sześciu milionów nie oddałby mi ani jednego. Przecież gdyby zaczął rozdawać wszystkie te
morderstwa, Eichmann jako Eichmannowskie wyobrażenie o Eichmannie przestałby istnieć.
Strażnicy odprowadzili mnie i jedyny kontakt, jaki poza tym miałem z  człowiekiem
stulecia , przybrał formę grypsu przemyconego w tajemniczy sposób z jego więzienia w Tel
Awiwie do mojego w Jerozolimie. Kartkę upuściła mi pod nogi w czasie spaceru jakaś nie
znana mi osoba. Podniosłem ją, przeczytałem i oto, co w niej było:
 Czy uważa pan, że agent literacki jest absolutnie niezbędny?
Odpisałem:
Jeżeli się myśli o klubie książki i prawach do adaptacji filmowych, to absolutnie tak .
30
Don Kichot...
Mieliśmy polecieć do Mexico City, Kraft, Resi i ja. Taki był plan. Doktor Jones miał
zapewnić nam nie tylko transport, lecz także komitet powitalny w Mexico City.
Z Mexico City mieliśmy wyprawić się samochodem na poszukiwanie jakiejś zacisznej
wioski, w której mieliśmy spędzić resztę naszych dni.
Plan był niewątpliwie czarującym marzeniem. I wydawało mi się nie tylko możliwe,
ale wręcz pewne, że będę znów pisał.
Nieśmiało wspomniałem o tym Resi.
Rozpłakała się z radości. Z autentycznej radości? Kto wie. Mogę tylko zaświadczyć,
że łzy były mokre i słone.
- Czy ja mam coś wspólnego z tym wspaniałym, niebiańskim cudem? - spytała.
- Wszystko - odparłem, przyciągając ją do siebie.
- Nie, nie, bardzo mało, ale trochę tak, dzięki Bogu, trochę tak. Prawdziwym cudem
jest talent, z jakim przyszedłeś na świat.
- Prawdziwym cudem jest to, że potrafisz wskrzeszać z martwych.
- To miłość. Mnie ona też wskrzesiła. Myślisz, że przed naszym spotkaniem byłam
żywa?
- Czy o tym mam pisać? W naszej wiosce tam, w Meksyku, nad brzegiem oceanu, czy
o tym mam pisać przede wszystkim?
- Tak, tak, kochanie. A ja tak będę o ciebie dbała, jak nikt, kiedy będziesz o tym pisać.
Czy... czy znajdziesz choć trochę czasu dla mnie?
- Tylko popołudnia, wieczory i noce. To wszystko, co będę mógł ci zaofiarować.
- Czy zdecydowałeś się już na nazwisko? - spytała Resi.
- Jak to?
- Twoje nowe nazwisko, nazwisko nowego pisarza, którego piękne książki nadchodzą
tajemniczo z Meksyku. Będę panią...
- Seńora.
- Senora jak? Senor i Senora jak?
- Ochrzcij nas zatem.
- To zbyt poważna sprawa, żeby decydować tak od ręki.
W tym miejscu włączył się Kraft.
Resi poprosiła go, żeby zaproponował pseudonim dla mnie.
- Może Don Kichot? - powiedział. - Wtedy pani byłaby Dulcyneą z Toboso, a ja
podpisywałbym swoje obrazy Sancho Pansa.
Nadszedł doktor Jones z ojcem Keeleyem.
- Samolot będzie gotów jutro rano - powiedział. - Czy jest pan pewien, że zniesie pan
tę podróż?
- Czuję się już zupełnie dobrze - odparłem.
- Człowiek, który będzie na pana czekał w Mexico City, nazywa się Arndt Klopfer.
Czy potrafi pan to zapamiętać?
- Ten fotograf?
- Zna go pan?
- Robił mi moje oficjalne zdjęcie w Berlinie.
- Ma teraz największy browar w Meksyku.
- Rany boskie, ostatni raz o nim słyszałem, kiedy na jego studio spadła pięćsetfuntowa
bomba.
- Wartościowego człowieka niełatwo jest zniszczyć - powiedział Jones. - A teraz
ojciec Keeley i ja mamy do pana wielką prośbę.
- Doprawdy?
- Dziś wieczorem odbędzie się cotygodniowe zebranie %7łelaznej Gwardii Białych
Synów Amerykańskiej Konstytucji. Ojciec Keeley i ja chcemy zorganizować jakąś
uroczystość dla uczczenia pamięci Augusta Krapptauera.
- Rozumiem.
- Ojciec Keeley i ja boimy się, że nie będziemy w stanie wygłosić mowy pożegnalnej.
Byłoby to dla nas obu zbyt bolesne przeżycie. Zastanawiamy się, czy pan jako słynny mówca,
człowiek, że tak powiem, złotousty, przyjąłby zaszczyt wygłoszenia kilku słów.
Nie mogłem odmówić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •