[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wiedziałem, że to miłość, i czułem, że to szczęście.
Rzadko nadarzała się sposobność następnych schadzek.
Markiz powrócił, poza tym było zbyt zimno, by wędrować po
lesie, a Phenice nie znosiła zimna.
Mimo to jakoś im się udawało spotykać, choć za każdym
razem narażali się na niebezpieczeństwo.
Chociaż nie zaspokojony uczuciowo, Virgil przynajmniej
przeżywał przygodę; w myślach porównywał się do Jazona
szukającego złotego runa, do Ulissesa żeglującego w
nieznane, do świętego Jerzego zabijającego smoka, a
najczęściej do sir Galahada poszukującego świętego Graala.
W końcu Phenice zaproponowała, by razem uciekli. Nie
wierzył własnym uszom. Nawet mu przez myśl nie przeszło,
że kiedykolwiek mógłby tę wspaniałą kobietę nazwać swoją.
Chciał tylko uwielbiać ją i spełniać wszystkie jej pragnienia,
nie żądając niczego w zamian.
- Jak moglibyśmy zrobić coś takiego? - bąknął.
- Pragnę cię! Chcę być z tobą! - odpowiedziała
gwałtownie. - Nienawidzę tego domu, nienawidzę zimna i
nienawidzÄ™... tak, nienawidzÄ™ Edwarda!
Słowa te zaszokowały Virgila. Phenice nienawidziła
swojego męża, człowieka, którego nazwisko nosiła! Nigdy nie
przyszło mu nawet do głowy, mimo całego nią
zainteresowania, żeby być o niego zazdrosnym.
- Wydaje mi się, że Edward coś podejrzewa - dodała. -
Wkrótce zabroni nam się widywać, a tego bym nie zniosła!
- Ale jak możemy wyjechać? I dokąd? Rozpostarła
szeroko ramiona.
- Zwiat jest nasz! Pomyśl o Wenecji, o pływaniu po
Canale Grande w twoich ramionach! Ach, być razem w
słonecznym Rzymie! Przepłynąć Morze Zródziemne! Czemu
nie? Zawsze w poszukiwaniu słońca!
- Ale jak... jak możemy stąd wyjechać? Jak mogłabyś
opuścić markiza, zrzec się swojej pozycji?
- Mojej pozycji! - Phenice wzruszyła ramionami. - Cóż z
niej mam, oprócz rozmów z mnóstwem nudnych wiekowych
mężczyzn i kobiet? Chcę być z tobą, Virgil! Sprawiasz, że
czuję coś, czego nigdy przedtem nie doznałam! Pragnę ognia,
który we mnie rozpalasz! Jej głos drżał.
- Tu, w Anglii, jest tak nudno, tak zimno. Chcę wyjechać!
Zabierz mnie stÄ…d, Virgil! ProszÄ™, zabierz mnie stÄ…d!
Kręciło mu się w głowie. Nie mógł myśleć. %7ładen pomysł,
żaden plan nie przychodził mu do głowy. Chciał zrobić jej
przyjemność, zaspokoić jej pragnienia, ale jak? Jak?
Wrócił do domu i ojciec rozkazał mu zapomnieć o niej,
nie widywać się z nią więcej!
Teraz Virgil rozglądał się po bibliotece. Dlaczego nie
posłuchał wtedy ojca? Dlaczego nie rozumiał, że chciał on
jego dobra, że przemawiał przez niego rozsądek? Bo był na to
za głupi.
Nie mógł zostać ani chwili dłużej w bibliotece, która
spośród wszystkich pokoi najbardziej kojarzyła mu się z
ojcem. Odwrócił się do drzwi i poszedł na górę, do swojej
sypialni.
Spał w pokoju dawnych panów na Barons' Hall, gdyż tego
się po nim spodziewano. Dawkins czekał na niego. W
kominku jasno płonęły polana z drzew ściętych w jego
posiadłości.
Pamiętał, jak będąc dzieckiem, obserwował pracę drwali.
Gdy drzewa padały na ziemię, krzyczeli wesoło, potem
odcinali gałęzie i cięli drzewo na kawałki, które pózniej
zwożono do tartaku.
- Ogień, Dawkins? - zapytał zdziwiony.
- Dzisiejszej nocy wieje zimny wiatr, proszÄ™ pana.
Majowe wiatry bywają zdradliwe, jeśli nie jest się do nich
przyzwyczajonym.
 Nie jest się do nich przyzwyczajonym" - wiedział co
Dawkins miał na myśli: żyjąc w ciepłym klimacie, Virgil
stracił dawny hart ciała.
Służący miał rację. Wprawdzie dzięki wytrwałym, ostrym
ćwiczeniom, jezdzie konnej i pływaniu w morzu zdołał
utrzymać mięśnie w dobrej formie, ale zimno odczuwał o
wiele dotkliwiej niż dawniej, kiedy na stałe mieszkał w Anglii.
Pomimo wszystkich jego wysiłków słońce w pewien sposób
nadwerężyło jego siły witalne.
Rozebrał się w milczeniu i jakby chciał zadać kłam
słowom lokaja, odsunął zasłony i otworzył okno.
Przejmująco zimny wiatr zaskoczył go. Lord Damien
zaczął kaszleć.
- Wasza lordowska mość niepotrzebnie ryzykuje - skarcił
go Dawkins. - Proszę pamiętać, co powiedział lekarz, kiedy
wasza lordowska mość był tak bardzo chory tamtej zimy w
Neapolu.
Lord Damien odwrócił się od okna. Tamtej zimy w
Neapolu chorował nie z powodu klimatu, ale dlatego, że
stoczył pojedynek o Phenice i jego rywal okazał się lepszym
strzelcem.
Dawkins zostawił go i Virgil położył się na ogromnym
łożu z baldachimem, na którym od setek lat sypiali jego
przodkowie.
Zostało ono zaprojektowane, kiedy przebudowywano
dom. Kolumny podtrzymujące baldachim, rzezbione na kształt
liści palmy i pozłacane, zawsze wydawały mu się bardzo
romantyczne.
Tak było, zanim śmiertelnie nie znudziły go palmy, ich
liście kołyszące się na tle bezchmurnego nieba, ich gołe pnie,
po których tubylcy jak małpy wspinali się, by zerwać orzechy
kokosowe. Tęsknił wtedy za angielskim stuletnim dębem, za
bukami o czerwonych liściach, za lipami, wiązami i jesionami.
Wszystko było lepsze niż palmy, charakterystyczne dla
gorÄ…cego tropikalnego klimatu.
Ogień rzucał na sufit dziwaczne cienie, które nagle
zmieniły się w obrazy.
Widział ich pierwszy pałac w Wenecji. Myślał, że nigdy
nie będzie miał dość patrzenia przez okna na kanał. Był taki
piękny, taki romantyczny. Wyszukał sklep z książkami, aby
znalezć dla Phenice wiersze, których jednak nie chciała
słuchać.
- Nie traćmy czasu na poezję, Virgil. Pocałuj mnie!
Powiedz, że mnie kochasz! Spraw, bym to poczuła!
Jej namiętny głos rozpalał w nim ogień. Pózniej, przez
wszystkie razem spędzone lata, ten sam głos powtarzał:
- Virgil, nudzÄ™ siÄ™! Jedzmy gdzie indziej!
- Virgil, wydajmy przyjęcie, samej tak nudno!
- Virgil, spraw, bym to poczuła, podnieć mnie! Tylko dla
tego żyję!
To było prawda! Pojął, że Phenice żyje wyłącznie dla
odczuć, jakie nie tylko on, ale i inni mężczyzni w niej
wzbudzajÄ….
W pierwszej miłości kochanka kobieta Kocha, w
następnych już miłość jedynie. (Przekład E. Porębowicza.)
Obraz się zmienił. Cofnął się do momentu, kiedy po raz
pierwszy zrozumiał, że Phenice go zdradziła. Wywołał
tamtego mężczyznę na zewnątrz i zastrzelił go z
premedytacją! Dopiero gdy zobaczył czerwoną krew
bryzgającą na białą koszulę, zadał sobie pytanie, jak mógł
zachować się tak brutalnie, w tak barbarzyński sposób wobec
innej istoty ludzkiej!
Potem była Phenice - płacząca, błagająca o przebaczenie.
- Nie zamierzałam tego zrobić, to... to po prostu się stało!
Och, Virgil, ty jesteÅ› wszystkiemu winien. Nie robisz nic, bym
cię kochała, nie podniecasz mnie już jak dawniej!
Ten krzyk miał się powtarzać w nieskończoność.
Zawsze byli inni mężczyzni, inne zdrady, podejrzenia,
które trawiły jego umysł jak nieznośna choroba. A potem
przyszło jeszcze gorsze - pewność, że jego podejrzenia były
uzasadnione. W końcu najbardziej poniżające ze wszystkiego
- pragnienie, by o niczym nie wiedzieć, niczego nie
przyjmować do wiadomości, ignorować fakty.
Byli ze sobą sześć lat, podczas których zmienił się z
niewinnego, idealistycznego i głupiutkiego chłopca w
cynicznego, zgorzkniałego, postarzałego duchowo mężczyznę.
Phenice nauczyła go wszystkiego. Nie zostało nic, czego by
nie zbrukała, nie upodliła. Był przekonany, że po edukacji,
jaką od niej otrzymał, nie było rzeczy, której by o kobietach
nie wiedział.
Kiedy go zostawiła, nienawidził samego siebie, bo nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •