[ Pobierz całość w formacie PDF ]

razy dziennie. Nie wiem, skąd ten przymus: może po prostu
szukam mocnych wrażeń? Może lubię, jak adrenalina krąży w
moim ciele, kiedy siÄ™ bojÄ™ albo denerwujÄ™? To jakieÅ›
szaleństwo... Na przykład bankomaty - boję się ich.
Pomyślała, że żartuje.
- Boisz się maszyn wypłacających pieniądze?
- Tak. - Stuknął z emfazą palcem w stół. - Więcej, sam się
nimi straszÄ™. 1 to jest najgorsze. Kiedy stojÄ™ przed bankomatem,
aby pobrać pieniądze, przychodzi mi do głowy, że maszyna
połknie moją kartę kredytową i co ja wtedy zrobię? Jak poradzę
sobie bez gotówki?
Patrzyła na niego.
- Przecież to nie problem: wchodzisz do banku i mówisz,
żeby wyciągnęli kartę. - Nadal nie mogła uwierzyć, że tamten
mówi poważnie.
Pokręcił głową.
- Nie w niedzielę. Albo o dziesiątej w nocy. Tak się składa,
że właśnie wtedy zwykle potrzebuję gotówki... Albo taka
historia: jadÄ™ windÄ… w upalne lato. Kabina jest ciasna, bez
klimatyzacji. Zawsze, za każdym razem, gdy jestem w połowie
drogi, nagle pojawia mi się w głowie pytanie: A gdyby winda
zepsuła się i stanęła między piętrami? Gdybym musiał siedzieć
w niej przez wiele godzin, bo raptem okazałoby się, że nikogo
nie ma w budynku? W tym samym momencie dopada mnie
koszmarna klau- strofobia. Więc mówię do siebie: ZAMKNIJ
SI, dosyć tego. Nie bądz głupi. Ale wszystko na próżno.
Rozsądek mnie opuszcza. Zupełnie jakbym stwarzał własne de-
mony, które zżerają mnie od środka... Innym razem stoję w
kolejce na poczcie i... - Urwał znienacka i machnął ręką. - Sam
jestem sobie winny. Bankomaty testuje siÄ™ miliony razy, zanim
dopuści się je do użytku. Ja WIEM, że one psują się bardzo
rzadko. Ale to nie ma znaczenia - zawsze gdy zbliżam się do
bankomatu, wpadam w popłoch. Czasem z nerwów omal się nie
przewracam na ziemiÄ™... Dlaczego zadajemy sobie takie
męczarnie? Czy życie nie jest wystarczająco ciężkie? Po co
jeszcze się straszyć? Po co wymyślać idiotyczne scenariusze,
które i tak nigdy się nie spełnią?
Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Otworzyła i zamknęła
dłonie, po czym przyłożyła je do boków. Ale się wplątała! Miała
ochotę wrócić czym prędzej do siostry.
Mężczyzna potarł głowę rękoma.
- Trudno to nawet nazwać masochizmem. To jakieś zupełne
dziwactwo. Sami się torturujemy, prawda? Kiedyś lubiłem
siebie, ale teraz już mniej. Wiesz, o czym my- siałem, zanim do
mnie podeszłaś? %7łe nadam swojemu lękowi jakieś imię. Więc
jak tylko znów się pojawi, jak tylko wyjrzy, będę mógł się do
niego zwrócić po imieniu:  Odczep się, George . Albo:  Wracaj
do swojego pokoju, George, i przestań mi mieszać w głowie .
Potraktuję go jak małego pętaka, którego należy
zdyscyplinować.
Opuścił wzrok i przez chwilę studiował jej dłoń.
-  Eliza Bandzior - powtórzył. Jego spojrzenie zaczęło
przesuwać się po jej ciele; gdy zatrzymało się na twarzy,
uśmiechał się. -  Eliza Bandzior. Tak właśnie go nazwę.
Dziękuję! Wspaniały pomysł. Kiedy tylko się zjawi, zawołam:
 Wynocha, Elizo. Precz, Bandziorze! Daj mi spokój, ja tylko
biorÄ™ pieniÄ…dze z bankomatu .
Uniósł kufel w geście toastu.
- Nie obrazisz się, że pożyczę od ciebie to imię? Będę
składał ci hołdy do końca tygodnia. Eliza Bandzior. Tak jest! -
dodał triumfalnie i ponownie zapatrzył się w dal, zapominając o
jej istnieniu. Rzeczywiście, wyglądał inaczej niż przedtem.
Nie pozostawało jej nic innego, niż wrócić do siostry,
siedzącej przy barze i obserwującej całe zajście. Co miała jej
powiedzieć? Co się przed chwilą stało? Idąc w stronę baru,
zerknęła na prawą rękę i ujrzała tam fragment tatuażu - imię i
nazwisko, którymi mężczyzna będzie się odtąd posługiwał. Imię
i nazwisko, które wreszcie nabrały znaczenia, tyle że nie dla niej.
Yedran
- Polędwicą to on nie jest. Nie jest nawet rostbefem. No, może
łatą. W najlepszym razie karkówką.
Tak to się zaczęło dla Edmondsa. Były to pierwsze słowa,
które usłyszał tamtego ranka, kiedy siedział na niebieskim fotelu
i wyglądał przez okno, pytając samego siebie:  Co ja tu, do
diabła, robię? A przecież znał odpowiedz: mógł wejść do
autobusu albo iść do domu i się zabić. Wybór tyleż prosty, ile
bezwzględny.
Wielki żółto-biały autobus stał przy krawężniku z włą-
czonym silnikiem, dmuchajÄ…c z rur wydechowych szarymi
spalinami. Oparty przy otwartych drzwiach kierowca ćmił
papierosa i obojętnie gapił się na tłum. Nieopodal, na chodniku,
zebrała się spora grupa starszych ludzi czekających na odjazd.
IdÄ…c przed chwilÄ… w ich stronÄ™, Edmonds pierwszy raz siÄ™
uśmiechnął: byli tacy wyelegantowani! Starsze panie miały
podniesione, zamrożone włosy jak z dmuchanego szkła,
dowodzące tego, że wróciły właśnie od fryzjerek. Większość
mężczyzn nosiła nowiuteńkie buty bez obtarć i zmarszczek,
ciemne garnitury lub idealnie uprasowane sportowe marynarki;
najwyrazniej wszyscy mieli pod szyją krawaty, choć była
dopiero szósta i dawno już nie chodzili do biura.
Ktoś z osiedla poinformował Edmondsa, że autobus
zatrzymuje siÄ™ w tym miejscu raz w miesiÄ…cu, zabiera
pasażerów, po czym odjeżdża z warkotem silnika na całodzienną
przejażdżkę zorganizowaną przez miasto albo lokalny klub [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •