[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kich nadziei, ale ma dobre przeczucie i, póki co, żadnych porannych
mdłości, jest jednak pewna, że lada dzień zacznie rzygać, a ja nie mogę
się powstrzymać od myśli, że wszystko układa się dokładnie tak, jak
powinno.
Za oknem świat przemyka obok mnie. Sosny zlewają się z innymi
sosnami, martwe, suche, pokryte szronem pola przechodzą w opustoszałe
połacie brązowej trawy. Patrzę na to wszystko i dochodzę do wniosku, że
owszem, mój powrót wiele zmienił, ale czasami, jak śpiewał któryś z
ukochanych przez Henryego piosenkarzy country, zmiany sÄ… potrzebne.
*
To moje pierwsze Zwięto Dziękczynienia z klanem Turnhillów. W
zeszłym roku spędzałam je z ojcem, Lindą i Andym na Florydzie, a dwa
lata temu mój związek z Jackiem nie był jeszcze na tyle poważny, by
zastanawiać się, gdzie pojechać na święta. Tak więc mimo że
przestudiowałam jego drzewo genealogiczne, a Vivian zaczęła
przyjmować mnie z otwartymi (dopiero od niedawna) ramionami, to
jednak czuję się nieswojo. Postanowiłam zatem się postarać.
Wolałabym włożyć dżinsy i zwykłą koszulkę, zamiast tego jednak
odziana jestem, niby grzeczna uczennica z Connecticut, w miodowy
kaszmirowy sweterek, ołówkową spódnicę z tweedu i szpilki bez palców
ze skóry jaszczurki. Coś podobnego, myślałam rano, zakładając je. Kto,
na miłość boską, nosi pantofle na obcasie podczas obiadu we własnym
domu?
Jak się okazuje - Vivian, a co za tym idzie, również ja. Choć z drugiej
strony z niepokojem przypominam sobie, jak często sama nosiłam obcasy
do obiadu w moim dawnym życiu, gdy Henry wpadał do domu, by zastać
w nim przewiązaną fartuchem nieskazitelną żonę czekającą z gorącym
obiadem.
SchodzÄ™ po schodach do salonu i natykam siÄ™ na Leigh.
- Boże! - woła ze śmiechem. - Wyglądasz jak jedna z nich. -Aokciem
wskazuje bibliotekÄ™, gdzie jej dwie siostry i matka
zbiły się w stadko przed kominkiem. Zauważam, że Leigh jest ubrana w
świeżo wyprasowane czarne spodnie, pasujący do nich golf i pantofelki
na płaskim obcasie z błyszczącym srebrnym wzorkiem na noskach. Moje
stopy niemal krzyczą z zazdrości.
- Po prostu staram się spełniać swoją rolę. - Wzruszam ramionami.
- Chyba raczej grać - mówi Leigh i mimo że ta uwaga mogłaby ujść za
złośliwą, to jej ton jest pełen empatii. Uśmiecha się do mnie życzliwie. -
Choć, napijemy się czegoś. Czuję, że to może być długi wieczór.
Dwa burbony pózniej pomagam Vivian w odgrzewaniu (dostarczonego
przez firmę cateringową) nadzienia, gdy nagle ta zachodzi mnie od tyłu.
Przyciskając się do mnie mocno, zbyt mocno, mówi:
- Jill, jesteś już członkiem rodziny i chciałabym, żebyś mówiła do mnie
 mamo".
Odwracam się. Stoimy tak blisko siebie, że gdyby to był film (i gdyby
Vivian nie była moją przyszłą teściową), widownia wierciłaby się na
siedzeniach w oczekiwaniu na gorącą scenę erotyczną. Robię krok do tyłu
i wpadam na drzwiczki piekarnika.
- Vivian, ja, eee, ja naprawdÄ™...
Vivian uśmiecha się do mnie jak obłąkany Kot z Cheshire, co sprawia, że
nagle przychodzi mi do głowy Alicja w Krainie Czarów. Kupiłam ją Katie
na pierwsze urodziny i choć wiedziałam, że mała jeszcze przez jakiś czas
jej nie przeczyta, to i tak pękałam z podniecenia, że przekazuję córce
historię dziewczynki, która wpadła do króliczej nory.
- Przepraszam - rzucam w panice, czujÄ…c na sobie z jednej strony oddech
Vivian, a z drugiej żar bijący z piekarnika. Przeciskam się koło niej, po
czym biegnÄ™ do Å‚azienki.
Osuwam się na toaletę, usiłując złapać oddech i nie doprowadzić do tego,
by serce eksplodowało mi w piersi. Przesuwam spoconymi dłońmi po
czole i pociągam za sznur pereł na szyi. Czuję
się, jakby ściany zamykały się wokół mnie. Biorę głęboki oddech, ale to
nic nie daje.
Nagle za drzwiami słyszę cichy głosik:
- Ciociu Jilly? Wszystko dobrze? - To Allie, myślę.
- Tak, kochanie. Już wychodzę. - Mój głos jest o oktawę za wysoki.
- Pośpiesz się, chcę ci coś pokazać. - Słyszę, jak pędem puszcza się
korytarzem. W końcu odgłos jej kroków cichnie.
Wstaję, nie zwracając uwagi na zawroty głowy, i ochlapuję twarz wodą,
po czym zbliżam ją do lustra.
Zwięto Dziękczynienia to już od dawna najmniej lubiany przeze mnie
dzień. Przez wiele lat kojarzył mi się z ciszą i udawaniem, że nic się nie
zmieniło mimo wolnego miejsca przy stole, które kiedyś zajmowała
matka. W nasze pierwsze Zwięto Dziękczynienia bez niej - zaledwie
cztery tygodnie po tym, jak odeszła - ojciec brawurowo, choć jak się
pózniej okazało na próżno, zamknął się w kuchni zdecydowany
własnoręcznie przygotować świąteczną ucztę, którą matka pozornie bez
wysiłku przyrządzała co roku. Pamiętam, jak w wieku pięciu czy siedmiu
lat stałam w drzwiach, obserwując ją, jak krząta się między piekarnikiem
a kuchenkÄ…, doglÄ…dajÄ…c to indyka, to sosu, to nadzienia - ani na chwilÄ™ nie
przestawała się ruszać. Jakby to była najbardziej naturalna rzecz na
świecie, jakby nie mogła być bardziej zadowolona z życia.
A potem odeszła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •