[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lu, który siÄ™ przypadkiem w ulicy nawinÄ…Å‚. Gdy wsiedli, Nienaski kazaÅ‚ jechać do Saint Sé-
verin.
Po co my tam jedziemy? zapytała. Znowu poczęła czegoś płakać, sykać z bólu, słaniać
się i szlochać.
Tam musimy...
Czemu tam?
Tam się schodzili... Ojcowie... Leżeli krzyżem i strugami wylewali łzy w tamte kamie-
nie, prosząc się Boga... To oni wszystko wybłagali. Słuchaj mię! Odpowiadaj! To wszystko
jedno... Czyś już należała do jakiego człowieka?
Nie! odrzekła w prawdzie zeznania patrząc mu w oczy.
Tam, na tamtych kamieniach przysięgniesz przed Bogiem i przed nimi, przed świętymi
duchami...
Przysięgnę!
Ze będziesz wierną i uczciwą...
Do ostatniego tchu!
Przywarła ustami do jego ręki i na pół zemdlona coś szeptała.
85
CZZ DRUGA
Mżył deszcz jesienny i zanosił widnokrąg. Role były rozmiękłe. Bruzdami ciekło szkliwo
wilgoci sącząc się do rowów. Bezlistne i obmokłe drzewa przydrożne miały bardziej niż kie-
dykolwiek pozór zjawisk niepotrzebnych, zesłanych w te miejsca do pełnienia wyciągniętym
sznurem jakowychś ciężkich robót. W mglistym zadeszczeniu widać było ledwo ledwo w
oddali łańcuch wzgórz podkrakowskich i kopiec Kościuszki.
Ryszard Nienaski szedł szosą do stacji kolejowej, gwiżdżąc na całą okolicę. Grube jego
buty przemokły i kabat w okolicach kołnierza przepuszczał wilgoć. Mimo to architekt był
coraz bardziej wesoły. Lubił chodzić w deszcz, a tu tym bardziej. Wracał do miasta z lustracji
swych kopalni, a miał zobaczyć jeszcze jedną, największą i najważniejszą.
Od półtora roku grasował już tutaj jak huragan. Skupował na wsze strony tak zwane pola
węglowe, od Oświęcimia po Kraków, w okolicach Chrzanowa i Krzeszowic, w okolicach
Grójca, Bobrka i Brzeszcz. Były to wnętrza gruntów należące według kodeksu do rządu, a
uznane przez geologów za mieszczące w sobie węgiel kamienny. Pola te były już poroz-
chwytywane albo przez Polaków, którzy nie mieli pieniędzy na eksploatację, albo w okoli-
cach Libiąża nad Wisłą przez Niemców, którzy właśnie takie pola wykupywali z rąk pol-
skich chciwców. Prawo austriackie zmusza nabywcę węglowego terenu do tworzenia kopalni
w oznaczonym terminie, a co najmniej do płacenia podatków, jak gdyby eksploatacja była w
pełnym biegu. Jeżeli tedy nabywca pola nie kopał węgla dla braku funduszów po temu, ruj-
nował się na bezpłodne podatki. Teraz nowy przybysz z Francji skwapliwie nabywał owe
pola węglowe przeważnie z rąk polskich, gdyż z rąk niemieckich za pózno je było odbierać.
Niemcy nie eksploatując kopalni płacili podatki, byleby tylko tę martwą własność w swych
rękach utrzymać. Z drugiej strony właściciele powierzchni ornego gruntu, od których prawo
do prowadzenia kopami na ich ziemi należało osobno kupować, widząc łapczywość tego
milionera , o którym krążyć poczęły wieści jako o krezusie, zwariowanych na punkcie pod-
krakowskich pól węglowych, podnosili do niemożliwej granicy cenę swych działów grunto-
wych i wysokość procentu od produkcji węgla. Pomimo tych komplikacji ów krezus kupował
na prawo i na lewo, z tej iż tamtej strony Wisły, w okolicach Zatora, brał pod się , jak mó-
wiono, sadowił się i zagospodarowywał.
Pieniędzy miał dosyć. Zlikwidowawszy wszystkie nieruchomości Ogrodyńca we Francji,
trzymał w ręku około siedmiu milionów franków. Nadto tak przebiegle oplatał baronową
Halfsword .nadziejami wielkich zysków, wkręceniem większości jej funduszów w interesy
węglowe Uj Kahul, gdzie ta dama grubo zyskała że teraz uwierzyła w Ryszarda i zdecy-
dowała się grać i tutaj w Galicji na tymże węglu. Nienaski skłonił również szczwanego
machera Czarncę do przybycia na miejsce i wzięcia udziału w postawieniu interesu na zupeł-
nie niemarzycielskim poziomie. Czarnca znał się na niemarzycielstwie . Ten robigrosz
francuski siedział jakiś czas w Krakowie i wpatrywał się w interes swymi dalekowidzącymi
(guldeny) oczyma. Sam kupił zaledwie parę owych pól węglowych. Udzielał jednak macher-
skich rad, które były cenniejsze niż same pieniądze, na przyszłość, w ewentualnej walce z
wielkimi związkami kapitalistów.
86
Nienaski otoczył się młodymi pracownikami, młodymi geologami, inżynierami i sztyga-
rami. Jeden obszerny pokój jego mieszkania w Krakowie stał się giełdą nowej pracy i nowego
polskiego ideału na tym pograniczu bojowym. Był to rodzaj rozmównicy doktora Brusa z
Warszawy, tylko że z niej szepty było słychać daleko w polach pracy. Aoskot twórczego czy-
nu był ich echem.
Pani Xenia Nienaska, czarująca gospodyni tego mieszkania, nieraz się już złościła na te
nocne gadania i perory na zacietrzewionych geologów z ich mapami i fajami (które ćmili,
popiół rozmiatając na wsze strony). Sarkała i na inżynierów, choć byli zazwyczaj bardziej
kulturalni. Wszystko na próżno. Daremne były utyskiwania, że w tym małym stosunkowo
mieszkaniu najlepszy pokój zagrabiony jest na ową rozmównicę, a papuś Granowski (któ-
rego szczęśliwie przy adwokackiej pomocy wydłubano z paryskich opresji) zajmować musi
niewielki salonik w sąsiedztwie kuchni. Co gorsza i co już panią Xenię poważnie martwiło,
ten obłąkany Ryszard posiadając faktycznie tyle milionów śmiech powiedzieć! zarabiał na
życie jako architekt. Wykonywał plany na wille żydom i katolikom, stawał do konkursów na
kościoły, ubiegał się o budowę kamienic. Co było począć z takim, który twierdził, że to
wszystko nie jest jego własnością, że to, co odziedziczył, włoży w kopalnie i fabryki, potroi,
pomnoży i odda chłopom a robotnikom.
Pani Xenia nieraz mu już zarzucała ręce na szyję tłumacząc jasno i porządnie, całując go w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]