[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Telewizor w salonie jest tak gigantycznych rozmiarów, że spiker przeraża Jakoba.
Slattery opacznie rozumie minÄ™ przyjaciela.
- Duży, co?
- Tak, wielki. Kiedy go kupiłeś?
- Kilka tygodni temu. Zrobiłem sobie mały prezent. Mam na myśli to, że czasem po-
winienem wydać trochę pieniędzy.
Co za ordynarne określenie, myśli Jakob. Pieniądze. Ordynarne w dużej części dlate-
go, przyznaje, że roczne wpływy jego przyjaciela są w przybliżeniu dwadzieścia trzy i siedem
dziesiątych raza większe niż jego własne. To przybliżenie skalkulował Jakob pewnego wie-
czoru, gdy miał wyliczać średnie oceny swoich pierwszoklasistów.
Siadają na żółtej sofie, na której Slattery spał przez dwa lata jako dziecko, zanim ro-
dzina przeprowadziła się do większego lokum w Bay Ridge. Jakob zastanawia się, dlaczego
Slattery nie wyda czasem trochę więcej pieniędzy na nowe meble. Salon, większy niż całe
mieszkanie Jakoba, jest właściwie pusty, jeśli nie brać pod uwagę sofy, gigantycznego telewi-
zora i sterty sztucznych drew koło kominka. Butelka piwa stoi pomiędzy nogami Slattery ego,
na drewnianej podłodze. Wielki dywan leży pod oknem, zwinięty i związany sznurkiem. W
rogu, oparta o ścianę, stoi błyszcząca, czerwona gitara - następny prezent Slattery ego dla sa-
mego siebie.
Na oparciu sofy widnieją blizniacze, ciemne smugi, powstałe od wieloletniego opiera-
nia brudnych głów. Część, na której siedzi Jakob zapada się z powodu sprężyny, która pękła
pewnej wiosny. Nastoletni wówczas Slattery przytrzymał swego młodszego brata twarzą do
poduszki i skoczył mu na plecy, posyłając chłopaka z uszkodzonym kręgosłupem do szpitala.
Jakubowi szkoda Eoina - dzieciak wciąż wygląda na zszokowanego, jakby jego dzieciństwo
było wojną, którą ledwie przeżył.
Telewizor jest otoczony dwoma wysokimi, blizniaczymi wieżami głośników. Małe
głośniki zwisają z sufitu, zapewniając dzwięk surround, który, jak wyobraża sobie Jakob, jest
cudowny dla filmów. Dla spikera jest jednak agitujący. Profesjonalny, czarujący głos docho-
dzi do Jakoba ze wszystkich możliwych kierunków:  Możemy oczekiwać pierwszej zimowej
burzy w rejonie miasta Nowy Jork. I powiem ci, Carol, ze może być niełaskawie. Oczekujcie
wszędzie od czterech do dziesięciu cali śniegu..
- Dziesięć cali śniegu! - wykrzykuje Slattery. - Powinniśmy pojechać pojutrze gdzieś
na północ stanu i pojezdzić na nartach. Właśnie kupiłem Vólkle - narty zjazdowe.
- Nie umiem jezdzić na nartach - mówi Jakob.
- No to co? Ja też nie, ale dziesięć cali śniegu... Może nie w ten weekend?
GÅ‚os spikera odbija siÄ™ echem w nieumeblowanym salonie. Jakob wzdraga siÄ™:
- Myślisz, że normalni ludzie używają słowa  niełaskawie ?
- Co?
- Brałeś już jakieś lekcje? - pyta Jakob, wskazując czerwoną gitarę.
Slattery potrząsa głową.
- Ty myślisz, że ja mam czas na lekcje gry na gitarze? Ale jest całkiem ładna, nie?
- Taak. Czerwony to Å‚adny kolor.
- Chcesz jeszcze jedno piwo? - pyta niespokojnie Jakob, chcÄ…c uciec przed prezente-
rem wiadomości.
- Tak, dzięki.
Kuchnia jest podejrzanie czysta. Jakob przygląda się lśniącemu zlewowi ze stali nie-
rdzewnej, przejeżdża palcem po blacie, ale nie znajduje ani lepkich plamek, ani okruchów.
Ogromna, czarna kuchenka z sześcioma palnikami i wbudowanym piecykiem również bez
plam i odcisków palców, ewidentnie nie skalana pracą tak przyziemną, jak gotowanie. Ma,
skubaniec, sprzątaczkę - stwierdza Jakob. Lodówka jest niezle zaopatrzona, wypełniona sło-
iczkami oliwek, chrzanowej musztardy, porcją zawiniętego w papier, wędzonego sera mozza-
rella, pieczonym udkiem indyka w aluminiowej folii. Wygląda jak lodówka moich rodziców,
myśli smętnie Jakob.
- Nie ma tu piwa! - krzyczy głośniej niż zamierzał. Echo jego głosu w kuchni brzmi
przejmujÄ…co.
- Poczekaj chwile.
Jakob wraca do salonu, patrzy na Slattery ego oglądającego wiadomości.
- W lodówce nie ma piwa.
- Na pewno dobrze sprawdziłeś?
- Nie, nie sprawdzałem na pewno. Miałem sprawdzić na pewno!
- Widziałeś to? - pyta Slattery - Siadaj tutaj i patrz. Jakob siada niechętnie, starając się
nie patrzeć bezpośrednio na ekran.
- Ten słoń zgubił się na ulicach Bangkoku, wczoraj wieczorem, czy jakoś tak. Popatrz
na to.
Ktoś z amatorską kamerą wideo nagrał scenę, jak szary słoń kroczy środkiem głównej
arterii komunikacyjnej, a za nim podąża wiwatujący tłum mężczyzn, kobiet i dzieci. Policjan-
ci próbują zatrzymać ludzi, ustawiając pomarańczowe pachołki i wymachując swoimi pałka-
mi, ale nikt w tej wrzawie nie zwraca na nich uwagi. %7łołnierze w wojskowych ciężarówkach
podążają za słoniem, mając go w zasięgu swoich karabinów.
- Widziałem to na CNN z godzinę temu - mówi Slattery. - Powiedzieli tam, że stare
słonie czasem wariują, po prostu tracą nad sobą panowanie. Popatrz teraz.
Czarne kolce pojawiają się na pomarszczonej skórze zwierzęcia i Jakob słyszy repor-
tera opisującego usypiające pociski, tylko sześć, z których każdy zawiera dość środków uspo-
kajających, by znokautować słonia. Bestia dygocze przez chwilę, potrząsając swoim masyw-
nym łbem; wielkie uszy klapią w tył i w przód. Potem słoń zawraca i kieruje się ku chodni-
kowi. Zebrany tam tłum rozpierzcha się na wszystkie strony jak bilardowe kule po dobrym,
pierwszym uderzeniu. Słoń pochyla głowę i roztrzaskuje wystawową szybę sklepu z elektro-
nikÄ….
- Cholera - mówi Slattery, kołysząc się na sofie. - Patrz, co się dzieje!
%7łołnierze zaczynają strzelać z karabinów, słychać huk i hałas. Obraz z kamery wideo
trzęsie się, zanim nie zostaje zastąpiony ekranem przedstawiającym wojskowego rzecznika
prasowego, który stoi za pulpitem i wyjaśnia wydarzenia dnia.
- Zabili go? - pyta Jakob.
- Oh, tak - mówi Slattery. - Oczywiście, że zabili. Biedny świr wybrał się na spacer do
niewłaściwej części miasta.
Jakob zastanawia się, co spowodowało, że słoń zgłupiał: wiek, wadliwe połączenia
komórek mózgowych, długo tłumione pragnienie przechadzki wzdłuż alei? Naciąga swoją
jan-keską czapkę głębiej na czoło.
- O której przyjdzie Monty?
- Nie przyjdzie. Je kolację ze swoim ojcem. Spotkamy się z nim pózniej.
Jak Monty może jeść? - zastanawia się Jakob. Jak może w ogóle przełykać jedzenie?
Ekran telewizora robi się czarny, na moment między reklamami i Jakob widzi swoją
twarz odbijajÄ…cÄ… siÄ™ w szkle.
- Czy sądzisz, że wyglądam jak fretka?
- Jak fretka? - śmieje się Slattery. - A to dobre, nie myślałem o tym wcześniej.
- Więc wyglądam?
- Jeden z dzieciaków z twojej klasy ci to powiedział?
- Nikt mi nie powiedział - marszczy się Jakob. - Zastanawiałem się tylko.
- Ktoś ci musiał coś powiedzieć. Nie wymyśliłbyś tego tak po prostu:  hej, wyglądam
jak fretka . Patrzysz w końcu na swoją twarz od dwudziestu sześciu lat.
- Właściwie - mówi Jakob - zostawmy to.
- Nawet nie wiem, jak wyglądają fretki. Ale, taak, możesz którąś przypominać.
- Zwietnie, dzięki. Jesteś wspaniałym człowiekiem. Slattery klepie Jakoba po głowie.
- A ty jesteś niezły jak na fretkę. Idę się wysrać i możemy iść.
Podnosi się z sofy, stękając. Przykuca na chwilkę, a potem wstaje. Lewe kolano strzy-
ka mu głośno.
- O, Chryste! - mówi i idzie do łazienki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •