[ Pobierz całość w formacie PDF ]

strasznych męczarniach. Wielka głowa, która jeszcze tak niedawno sięgała chmur
przechyliła się niebezpiecznie na bok. Dziesięć tysięcy ust ryknęło jednocześnie w
obłędnym strachu. Był to krzyk bez słów, żałosna skarga do niebios. Krzyk rozpaczy,
krzyk ostrzeżenia i pewności zagłady. Krzyk żalu, że nadeszły dni krwi i śmierci.
- Słyszałeś to?
Mimo siły tego głosu nie mieli wątpliwości, że krzyczał człowiek. Judd poczuł,
że serce podchodzi mu do gardła. Spojrzał na bladego jak papier Micka.
Judd zatrzymał samochód.
- Nie! - powiedział Mick.
- SÅ‚uchaj... na Boga...
Krzyk umierającego znów wypełnił powietrze. Dochodził z niewielkiej
odległości.
- Musimy jechać dalej -jęknął Mick.
Judd potrząsnął głową. Spodziewał się ujrzeć za wzgórzem połowę rosyjskiej
armii, ale to, co słyszał, było ludzkim okrzykiem. Zbyt ludzkim jak na czołgi.
Przypominało mu to skargi pochłoniętych przez piekło, które słyszał w nocnych
koszmarach w czasach dzieciństwa. Straszne, nie kończące się cierpienia, którymi
straszyła go matka, gdy nie chciał chodzić na religię. Odezwał się w nim strach,
którego nie czuł od dwudziestu lat. Nagle znów usłyszał ten krzyk. Wydało mu się, że
za wzgórzem stoi jego matka po to, aby wymierzyć mu zasłużoną karę i wtrącić go
do piekła.
- Jeżeli ty nie pojedziesz, to ja to zrobię.
Mick wysiadł z samochodu i obszedł go dookoła, nerwowo się rozglądając.
Nagle zamrugał oczami z niedowierzaniem. Obrócił się do samochodu z twarzą białą
jak śnieg.
Jego kochanek ciągle siedział w samochodzie z twarzą ukrytą w dłoniach,
starając się odepchnąć od siebie koszmary.
- Judd...
Judd powoli podniósł głowę. Mick patrzył na niego dzikim wzrokiem. Twarz
miał mokrą od zimnego potu. Judd spojrzał na drogę za Mlekiem. Kilka metrów za
plecami młodzieńca droga gwałtownie ciemniała. Płynęła tamtędy istna rzeka krwi.
Mózg Judda próbował znalezć jakieś inne wytłumaczenie od tego narzucającego się.
Bezskutecznie jednak. To niewątpliwie była krew, nieprawdopodobna ilość krwi.
Nagle wiatr przyniósł specyficzny zapach wnętrza ludzkiego ciała: na pół słodki, na
pół gorzki.
Mick potykając się podbiegł do samochodu i konwulsyjnie szarpiąc klamkę,
próbował otworzyć drzwi. Drzwi otworzyły się. Chłopak opadł na siedzenie i rozejrzał
siÄ™ dzikim wzrokiem.
- Zawracaj - powiedział.
Judd sięgnął do stacyjki. Fala krwi omywała już przednie koła samochodu. Z
przodu cała ziemia była czerwona.
- Ruszaj, kurwa, ruszaj!
Judd nie próbował uruchomić samochodu.
- Musimy się rozejrzeć - powiedział bez przekonania - musimy.
- Nic nie musimy - krzyknÄ…Å‚ Mick - spieprzajmy stÄ…d. To nie nasza sprawa...
- Może to katastrofa lotnicza...
- Nie ma dymu.
To głosy ludzi.
Mick chciał stad uciec jak najprędzej. Mógł czytać o tragediach i wypadkach w
gazecie, mógł oglądać czarno-biale zdjęcia, ale nie potrafił sam temu stawić czoła.
Było to zbyt krwawe, zbyt świeże i niespodziewane.
Nie wiadomo, co było na końcu drogi, co się tam stało i co spowodowało tę
rzekÄ™ krwi.
- Musimy...
Judd zapalił samochód, Mick zaczął cicho szlochać. Volkswagen ruszył do
przodu, brodzÄ…c w potokach krwi.
- Nie - zaprotestował bardzo cicho Mick - proszę, nie...
- Musimy - odparł Judd. - Musimy. Musimy...
Popolac powoli odzyskiwał siły po walce. Patrzył tysiącami oczu na agonię
swego rytualnego wroga: tysiące ciał roztrzaskanych na zawsze, zaplątanych w
kilometry sznura. Popolac cofnął się chwiejnie, machając rękami dla utrzymania
równowagi. Nadal trzymał się na nogach przerażony strasznym widokiem u swych
stóp. Po chwili miasto odwróciło się od krwawej miazgi Podujeva i odeszło w góry.
Cień odchodzącego olbrzyma padł na volkswagena i krwawą drogę, po której
się poruszał. Mick niczego nie dostrzegł przez załzawione oczy, a Judd, myślący
tylko o tym, co zobaczy za następnym zakrętem, zauważył tylko, że coś przysłoniło
na chwilę słońce. Może to była chmura, a może stado ptaków. Gdyby spojrzał do
góry, dostrzegłby znikającą w dali ogromną głowę szalonego i zwycięskiego
Popolacu. Przekroczyłoby to niewątpliwie jego zdolność rozumowania i na pewno nie
pomogłoby mu zapomnieć o koszmarach z dzieciństwa.
Mick i Judd, będąc mimowolnymi świadkami rozgrywki blizniaczych miast, byli
tak samo bliscy utraty rozsądku jak ich mieszkańcy.
Pokonali ostatni zakręt i ich oczom ukazały się ruiny Podujeva. Nigdy w życiu
nie widzieli nic równie potwornego i brutalnego.
Być może podczas obu wojen światowych leżało obok siebie na polach bitew
tak wiele ciał. Jednak na wojnie bili się mężczyzni, a tutaj bardzo wiele ciał należało
do kobiet i dzieci. Miejscami ciała te tworzyły prawdziwe pagórki. Wyglądało na to, że
ci wszyscy ludzie zginęli w wyniku działania prostego prawa grawitacji.
Widok mógł doprowadzić do obłędu. W obliczu tego, co widzieli, umysł
odmawiał posłuszeństwa, rozsądek nie potrafił tego zaakceptować, gorączkowo
szukając jakiegoś sensownego wytłumaczenia. Mick i Judd powtarzali się mimo woli:
- To się nie stało. To tylko straszny sen, a nie rzeczywistość.
Jednak była to prawda. To co widzieli, to była prawdziwa śmierć.
Podujevo upadło.
Trzydzieści osiem tysięcy siedmiuset sześćdziesięciu pięciu obywateli
roztrzaskało się o ziemię, tworząc nieforemne sterty ciał. Ci, którzy nie zginęli w
wyniku upadku lub uduszenia, umierali teraz. Przeżyło tylko kilku obserwatorów,
którzy uciekli wcześniej ze swych domów, aby obserwować zawody. Tych kilku
ocalonych stało teraz i w niemym przerażeniu patrzyło na masakrę, próbując
przekonać siebie samych, że to tylko senny koszmar.
Judd pierwszy wyszedł z samochodu. Ziemia była lepka od krzepnącej krwi.
Spojrzał na gigantyczną rzeznię. Nie było wraku żadnego samolotu, nie było ognia,
ani smrodu paliwa - po prostu dziesiątki tysięcy ciał jednakowo ubranych mężczyzn,
kobiet i dzieci. Niektóre z ciał miały nałożony rodzaj skórzanej uprzęży, która z kolei [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •