[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Drzwi były zamknięte, a klucz wisiał na kółku wraz z dwoma tuzinami innych.
Jezu, po có\ mu było tyle kluczy? Klucze od magazynu, klucze od szklarni, klucze od
burdelu.
I jeszcze to pulsujące światło. Czerwone, niebieskie. Czerwone, niebieskie.
Chwycił klucze i szczęśliwym trafem pierwszy, po który sięgnął, okazał się
właściwy. Poszło jak po maśle. Drzwi były otwarte, droga na ulicę - wolna.
Zanim jednak Maguire zdołał przestąpić próg, Glass bez najmniejszego
szelestu znalazł się za jego plecami i zarzucił mu na głowę jakąś szmatę.
Zmierdziała szpitalem: eterem albo lizolem, a mo\e jednym i drugim. Maguire
próbował krzyknąć, ale kawał tej ściery wypełnił mu usta. Zakrztusił się, zebrało mu
się na wymioty. W odpowiedzi na to zabójca jeszcze wzmocnił nacisk.
Szamotaninę w drzwiach sklepu obserwowała z drugiej strony ulicy
dziewczyna, którą Maguire znał pod imieniem Natalie. Jej pusta twarz nosiła ślady
przyćpania. Dziewczyna raz czy dwa widziała, jak kogoś mordowano, bywała te\
świadkiem gwałtów i nie zamierzała się w nic mieszać. Co więcej, było ju\ pózno i
bolały ją pachwiny. Zawróciła więc w głąb ró\owego korytarza, pozostawiając bójkę
jej naturalnemu biegowi. Maguire zanotował sobie w pamięci, \e trzeba będzie tej
dziewczynie pociąć twarz. O ile sam przetrwa to starcie, co z ka\dą chwilą stawało
się coraz mniej prawdopodobne. Czerwień i błękit zlały się w jedno, niedotleniony
mózg przestał rozró\niać kolory i choć Maguire'owi udało się chwycić napastnika,
opór tamtego nagle zel\ał i przez spocone palce króla porno przeciekała tylko
szmata, pusta szmata.
Nagle usłyszał jakiś głos. Nie dobiegał zza jego pleców, nie był głosem
zabójcy. Dochodził z ulicy. Norton. To był Norton. Chwała Bogu. Z jakiegoś powodu
wrócił i wysiadał właśnie z samochodu o dziesięć jardów od sklepu. Wołał Maguire'a.
Dławiący uścisk ustąpił i Maguire zachwiał się. Czując, \e wszystko wokół
wiruje, zwalił się na chodnik. W blasku neonu przypominał le\ącą fioletową kukłę.
Norton puścił się biegiem w kierunku szefa, usiłując wyszarpnąć spluwę
spośród drobiazgów, wypełniających jego kieszeń. Ubrany na biało zabójca zniknął w
głębi ulicy, rezygnując ze starcia z drugim przeciwnikiem. "Do licha - pomyślał
Norton. - Wygląda jak \ałosny członek Ku Klux Klanu: kaptur, długa szata, peleryna."
Gangster opadł na kolano, trzymając oburącz broń, wymierzył w faceta i strzelił. Z
zadziwiającym skutkiem. Sylwetka tamtego wydęła się jak balon, zniknęły gdzieś
zarysy ciała. Pozostała jedynie biała, łopocząca płachta z niewyraznym wizerunkiem
twarzy. Słychać było coś, jakby trzepotanie pościeli, wiszącej na sznurze - odgłos
zupełnie nie na miejscu w tym ponurym zaułku. Zdumienie unieruchomiło Nortona.
Zdawało mu się, \e człowiek-prześcieradło wzbił się w powietrze.
Le\ący u stóp Nortona Maguire z jękiem dochodził do siebie. Próbował coś
powiedzieć, ale słowa, wydobywające się z okaleczonego gardła, trudno było
zrozumieć. Norton nachylił się nad nim. Szef cuchnął wymiocinami.
- Glass - wykrztusił.
To wystarczyło. Norton skinął głową, uspokoił szefa. Jasne, ta twarz na
prześcieradle. Glass, nieroztropny księgowy. Norton pamiętał, jak przypiekali mu
stopy, był świadkiem tamtej złowrogiej ceremonii. Nie przypadła mu do smaku.
"No, no, Ronnie Glass miał najwidoczniej przyjaciół, przyjaciół nie gardzących
zemstÄ…."
Norton spojrzał w górę, ale wiatr ju\ uniósł zjawę ponad szczyty dachów.
Pierwsze doświadczenia nie nastrajały optymistycznie. Ronnie wcią\
rozpamiętywał wydarzenia tamtej nocy. Le\ał zmięty w kącie obskurnej, opuszczonej
fabryki na południe od rzeki i walczył z ogarniającą go paniką. Có\ warte były jego
niezwykłe mo\liwości, jeśli przy pierwszym sygnale zagro\enia tracił nad nimi
kontrolę? Będzie musiał opracować precyzyjniejszy plan i zmobilizować całą siłę woli,
aby nic nie było w stanie się mu oprzeć. Ju\ teraz czuł, jak uchodzi z niego energia,
trudniej było ponownie odtworzyć ciało. Nie mógł sobie pozwolić na nowe
niepowodzenie. Będzie musiał dopaść Maguire'a w miejscu, z którego tamten nie
zdoła uciec.
Zledztwo w sprawie wydarzeń w prosektorium przez pół dnia nie posunęło się
nawet o krok. Nadejście nocy nie zapowiadało zmian. Inspektor Wall ze Scotland
Yardu próbował ju\ wszystkiego. Obietnic, grózb, kokieterii, zaskoczenia, a nawet
bicia. Mimo to Lenny wcią\ opowiadał tę samą historyjkę, absurdalną bajeczkę, którą
-jak się zaklinał - mógł potwierdzić jego współpracownik, znajdujący się obecnie w
stanie osłupienia katatoniczne-go. Inspektor jednak w \aden sposób nie mógł
traktować powa\nie jego opowiastki. Chodzący całun? Jak to umieścić w raporcie?
Nie, tu trzeba było czegoś konkretnego, nawet je\eli miało to być łgarstwo.
- Czy mogę prosić o papierosa? - zapytał po raz kolejny Lenny.
Wall potrząsnął głową.
- Hej, Fresco - zwrócił się do swego zastępcy, Ala Kincaida. - Sądzę, \e pora,
byś znowu zrewidował tego szczeniaka.
Lenny wiedział, co oznaczała taka rewizja, eufemizm zastępujący pobicie. Pod
ścianę, nogi w rozkroku, ręce na głowę i... Na tę myśl \ołądek podjechał mu do góry.
- Słuchajcie... - powiedział błagalnie.
- Co, Lenny?
- Ja tego nie zrobiłem.
- Oczywiście, \e to zrobiłeś - oświadczył Wall, dłubiąc w nosie. - Chcemy tylko
wiedzieć, dlaczego. Nie lubiłeś tego starego pierdoły? Robił świńskie uwagi na temat
twoich przyjaciółek? O ile wiem, nawet z tego słynął.
Al Fresco wykrzywił się w uśmiechu.
- Na litość boską - powiedział Lenny. - Myślicie, \e opowiedziałbym wam taką
pieprzoną historyjkę, gdybym nie oglądał tego na własne oczy?
- Słownictwo - zadrwił Fresco.
- Całuny nie latają - oznajmił Wall ze zrozumiałym przekonaniem.
- No to gdzie ten całun? - zapytał rozsądnie Lenny.
- Spaliłeś go, zjadłeś, skąd, do kurwy nędzy, mam wiedzieć?
- Słownictwo - powiedział cicho Lenny.
Zanim Fresco zdą\ył go uderzyć, zadzwonił telefon. Policjant podniósł
słuchawkę, powiedział coś i przekazał ją Wallowi. Potem rąbnął Lenny'ego, taki
przyjacielski klaps, nie zostawiający śladów.
- Słuchaj - rzekł Fresco, podchodząc do przesłuchiwanego tak blisko, jakby
chciał wyssać powietrze z jego ust. - Wiemy, \e to zrobiłeś, rozumiesz? Poza tobą
nie było w prosektorium \ywego ducha, zdolnego to zrobić, rozumiesz? Chcemy tylko
wiedzieć, dlaczego? To wszystko. Dlaczego?
- Fresco - zwrócił się do swojego pomagiera Wall, zakrywając dłonią
słuchawkę.
- Tak, sir.
- To pan Maguire.
- Pan Maguire?
- Micky Maguire. Fresco pokiwał głową.
- Jest bardzo zaniepokojony.
- Ach tak? Z jakiego powodu?
- Sądzi, \e został napadnięty przez faceta z prosektorium. Przez króla
pornografii.
- Glassa - podpowiedział Lenny. - Ronnie'ego Glassa.
- Ronalda Glassa, jak słyszałeś. - Wall wyszczerzył zęby.
- To absurd - stwierdził Fresco.
- Có\, myślę, \e powinniśmy słu\yć pomocą wybitnemu członkowi naszej
społeczności, nieprawda\? Skocz do prosektorium, jeśli łaska. Upewnij się...
- Upewnić się?
- śe ten sukinsyn jeszcze tam le\y...
- O!
Fresco wyszedł, zdziwiony, lecz posłuszny.
Lenny nic z tego nie rozumiał, ale mało go to obchodziło. Co to, do cholery,
miało z nim wspólnego? Zaczął bawić się swoimi jajami przez dziurę w lewej
kieszeni. Wall obserwował go z dezaprobatą.
- Nie rób tego - powiedział. - Będziesz mógł się zabawiać, ile tylko zechcesz,
jak wpakujemy cię do małej, ciepłej celi.
Fresco wrócił z prosektorium, nieco zadyszany.
- Jest tam - oznajmił, wyraznie podbudowany łatwością zadania.
- Oczywiście, \e jest - rzekł Wall. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •