[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pod materiaÅ‚em spodni wyczuÅ‚a wyrazne zgrubienie - twar­
de jak głaz i równie wielkie. Chyba nie byłaby w stanie zmieścić
go w sobie, myślała ze strachem, czując między udami wilgoć
i falę gorąca, od której drżały jej ręce.
- CaÅ‚kiem niezÅ‚y poczÄ…tek - powiedziaÅ‚a. - Tylko że powin­
niśmy już wychodzić. Sam powiedziałeś, że nie zostało nam
wiele czasu.
Sasza znowu przekonała się, że Katie miała rację. Sukienka
stanowiÅ‚a prawdziwie Å›miercionoÅ›nÄ… broÅ„. Mitch mógÅ‚ w każ­
dej chwili ogłosić pełną kapitulację.
- A co byś powiedziała, gdybyśmy zostali w domu? Jak
dobre, stare małżeństwo?
- Nie marzę o niczym innym. - Spojrzała na niego kpiąco
i ciężko westchnęła, a jego wzrok natychmiast wylądował na jej
biuście. - Ale wiesz, nie możemy zawieść cudzych oczekiwań.
To jest bankiet na twoją cześć. I na cele dobroczynne.
Pogłaskała go delikatnie po wypukłym miejscu między no-
ORAZ %7Å‚E CI NIE OPUSZCZ... PRZEZ CHWIL 129
garni. Ogarnęła go nowa fala pożądania. Jeszcze trochę, a będzie
musiał pojawić się na przyjęciu w kombinezonie strażaka, bo
żaden inny strój nie ukryje jego podniecenia.
PodniósÅ‚ jej zdradzieckÄ…, drobnÄ… rÄ™kÄ™ do ust i przesunÄ…Å‚ jÄ™­
zykiem po wnętrzu dłoni.
- Chyba masz rację. Boję się, że jeśli zacznę cię całować,
zrujnuję ci makijaż.
- A ja myślę, że gdybyś zaczął mnie całować, nigdy nie
doszlibyśmy na ten bankiet - parsknęła śmiechem. - Wiesz,
chyba nie powinno się wkładać takich wyzywających strojów,
kiedy mężczyzna chce zachowywać się jak dżentelmen. -
Uniosła brwi w udanym geście przeproszenia.
- Prawdziwy dżentelmen nie miałby brudnych myśli z tak
błahego powodu. Wolę się nie przyznawać, o czym ja myślałem,
kiedy zobaczyÅ‚em ten kawaÅ‚ek szmatki, który nazywasz sukien­
kÄ…, i obcasy, których nie powstydziÅ‚aby siÄ™ żadna panienka pra­
cujÄ…ca pod latarniÄ…. - PrzesunÄ…Å‚ wzrokiem po jej nogach. - SkÄ…­
dinÄ…d sÄ… super. Ale to coÅ› wiÄ™cej, Sasza. To bardziej skompli­
kowane niż zwykła zwierzęca żądza.
- Buty wymyśliła twoja mama. Bałam się, że nie zrobię
w nich ani kroku - zaśmiała się Sasza, wiedząc, że w takiej
sytuacji rozmowa serio nie ma sensu.
- Nic się nie martw. Twój dzielny mąż podtrzyma cię, kiedy
siÄ™ potkniesz.
Wychylił się do przodu tak, jakby chciał pocałować ją prosto
w usta, ale w ostatniej chwili zmienił kurs i cmoknął ją w policzek.
- Skoro zdecydowaliśmy się iść na ten jubel, muszę zacząć
się szykować.
- Mitch! - Sasza złapała się za głowę.
Nie tak dawno spędziła błogi czas, leżąc długo w pachnącej
kÄ…pieli i obmyÅ›lajÄ…c plan uwiedzenia Mitcha. CaÅ‚kiem zapo­
mniała, że i on będzie chciał wziąć prysznic.
130 ORAZ %7Å‚E CI NIE OPUSZCZ... PRZEZ CHWIL
- Przepraszam. Chyba zużyłam całą ciepłą wodę.
- Tym się nie musisz martwić, najmilsza.
Wszedł do łazienki, po czym bardzo ostrożnie rozpiął suwak
dżinsów. W żadnym razie nie chciaÅ‚ pozbawić siÄ™ szans na oj­
costwo. A kiedy pózniej stał pod strumieniem lodowatej wody,
która wcale nie pomogła mu ochłonąć, pomyślał, że czeka go
cholernie długi wieczór.
Uroczysty obiad wydany przez gubernatora odbywał się w
sali balowej eleganckiego klubu golfowego, otoczonego wspa­
niaÅ‚ym ogrodem i hektarami piÄ™knie przystrzyżonych trawni­
ków. Na podwyższeniu znajdowały się ustawione w podkowę
stoły dla gości honorowych. Tam posadzono Mitcha i Saszę.
Przez cały wieczór Sasza nie przestawała znęcać się nad
Mitchem, co sprawiało mu tyleż przyjemności, co kłopotów. Na
pozór prowadziła z nim uprzejmą rozmowę, ale w tym samym
czasie, pod osłoną sięgającego ziemi adamaszkowego obrusa,
odszukaÅ‚a jego nogÄ™, podniosÅ‚a stopÄ… nogawkÄ™ spodni i delikat­
nie pogładziła go po łydce. Zacisnął ręce na brzegu stołu, czując
na ciele śliski jedwab pończochy. Na domiar złego położyła
ukradkiem rękę na jego udzie. Mitch był pewien, że za chwilę
wszyscy zauważą krople potu na jego czole.
Podczas deseru rozpoczęły się przemówienia. Sasza rzuciła
Mitchowi nieÅ›miaÅ‚e spojrzenie spod firanki gÄ™stych rzÄ™s, wy­
ciÄ…gajÄ…c równoczeÅ›nie czubek jÄ™zyka, żeby powoli, z peÅ‚nÄ… pre­
medytacją, zlizać resztkę kremu z górnej wargi. Tego nie dało
się już znieść. Mitch niemal zapomniał, gdzie się znajduje.
- Igrasz z ogniem - mruknął, kładąc rękę na jej nodze.
- Jesteś strażakiem. Walka z ogniem to twój zawód.
Jeszcze nie słyszał, żeby mówiła tak niskim, zmysłowym
głosem.
- Mam nadzieję, że dam sobie radę. - Palcami rysował kół-
ORAZ %7Å‚E CI NIE OPUSZCZ... PRZEZ CHWIL 131
ka na jej udzie, coraz wyżej i wyżej. - Ale problem w tym, żeby
nie zgasić pożaru zbyt wcześnie.
Wtedy mówca wywoÅ‚aÅ‚ jego nazwisko. WstaÅ‚ szybko, stara­
jąc się zapomnieć o leniwym, dwuznacznym uśmieszku, jakim
obdarzyła go Sasza. W popłochu przypominał sobie, co chciał
powiedzieć. Dopiero kiedy wśród publiczności dojrzał matkę
i siostrę wpatrzone w niego z napięciem, wziął się w garść.
- ChcÄ™ podziÄ™kować panu gubernatorowi, panu burmistrzo­
wi i całej Radzie Miasta Phoenix za zaszczyt, który mnie dzisiaj
spotyka. Nie zasÅ‚użyÅ‚em na takie wyróżnienie. W podobny spo­
sób - ciÄ…gnÄ…Å‚, nie zważajÄ…c na pomruk sprzeciwu, który prze­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •