[ Pobierz całość w formacie PDF ]

męsko - damskie kontakty?
- I co o tym sądzisz? - zapytał Mac. Jack poruszył się nerwowo w
fotelu.
- Sam nie wiem. Powiedziała mi tylko, że to znajomy z pracy.
Policjant lekko docisnął pedał gazu. Właśnie skręcili w Goshen
Road, skąd do domu Rosalyn została tylko minuta drogi. Jack czuł
krople potu spływające po plecach. Może jednak poprosi Maca, żeby
pojechał po Sophie, bo jako kobiecie łatwiej będzie jej znalezć słowa
pocieszenia.
Otworzył usta, ale nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Cały
czas brzmiały mu w uszach słowa Rosalyn, zacytowane przed chwilą
przez policjanta.  Przepraszam za wczorajszy wieczór". To zdanie
mogło oznaczać prawie wszystko. Przepraszam za to, że zatrzasnęłam
ci drzwi przed nosem, albo że byłam rozkojarzona, ale dopiero co
całowałam się z Jackiem, a może za to, że z mojej winy nie wyszło
nam w łóżku, ale byłam pochłonięta innymi sprawami. Tak jak wtedy,
kiedy po raz pierwszy Jack mnie pocałował.
Poczuł ściskanie w żołądku. Przecież zgadywanie, co też Rosalyn
mogła mieć na myśli, całkiem pozbawione jest sensu. Co do jednego
wszakże miał pewność. Wczorajszy pocałunek zdecydowanie na
pewno bardzo jej się spodobał. Tyle że potem, nie wiedzieć skąd,
pojawił się Jim Naismith niczym zmora z koszmarnego snu, i cały
czar prysnÄ…Å‚.
W świetle reflektorów jeepa ukazał się dom Petersenów. Rosalyn
siedziała na werandzie w takiej samej pozie, w jakiej Jack zwykł
widywać Idę Mae.
- Oto i ona - zauważył Mac. - Idziemy? Wysiedli z samochodu.
Na widok niespodziewanych gości Rosalyn podniosła się z fotela.
Jack zwolnił kroku i zatrzymał się przy schodkach.
- Dobry wieczór, panno Baines. - Gromki głos Maca odbijał się
echem w mroku. - Wszystko w porzÄ…dku?
- Owszem - odparła z pobladłą twarzą.
Policjant zdjął kapelusz i oparł się o kamienną balustradę
werandy.
- Panno Baines, o ile wiem, jest pani znajomÄ… niejakiego Jima
Naismitha.
Zanim odpowiedziała policjantowi, spojrzała Jackowi prosto w
oczy.
- Tak. Pracujemy razem w Chicago. A dlaczego pan pyta?
- Bardzo mi przykro, ale pan Naismith zginÄ…Å‚ dziÅ› wieczorem w
wypadku samochodowym niedaleko lotniska O'Hare.
Rosalyn zachwiała się z wrażenia, ale Jack natychmiast znalazł
się obok i pomógł jej usiąść w fotelu.
- O Boże! - jęknęła.
PrzykucnÄ…Å‚ obok i objÄ…Å‚ jÄ… ramieniem.
- Co się stało? - zapytała, kiedy nieco ochłonęła.
- Z tego, co wiem, jego samochód zjechał z drogi i spadł ze
skarpy przy przejezdzie kolejowym tuż obok lotniska.
- Pewnie jechał do domu - wyszeptała.
- Policjanci pojechali do jego mieszkania, żeby dowiedzieć się o
adres rodziny - wyjaśnił Mac po chwili. - Nie było nikogo, ale dozorca
wpuścił ich do środka. Odsłuchali nagrania na sekretarce i udało im
się ustalić, że dzwoniła pani z Plainsville. W ten sposób dotarli do
mnie i poprosili, żebym się z panią skontaktował. Poprosiłem Jacka,
żeby mi towarzyszył, bo wiem, że się przyjaznicie.
Jack zauważył, że w momencie, kiedy Mac wspomniał o
nagraniu, Rosalyn podnosi wzrok, i natychmiast odwrócił głowę,
jakby bał się, że w jej oczach znajdzie potwierdzenie aluzji
czynionych wcześniej przez policjanta.
- Czy wiadomo już, co mogło spowodować wypadek? - zapytała
drżącym głosem.
- Jeszcze nie. W każdym razie mnie na ten temat nic nie
wiadomo. Dzwonili tylko po to, żeby dowiedzieć się, czy pani...
- Tak?
- Czy zna pani kogoś z rodziny pana Naismitha? Chyba że sama
zajmie siÄ™ pani przygotowaniami do pogrzebu?
- Dlaczego ja?
- Proszę zrozumieć. Jeśli łączyły panią jakieś szczególne związki
z ofiarÄ…...
Rosalyn zerwała się z fotela i stanęła na wprost obu mężczyzn z
rękami złożonymi na piersiach. Jack z trudem powstrzymywał się, by
nie wziąć jej w ramiona. Miał wrażenie, że słyszy gwałtowne bicie jej
serca.
- Szeryfie - mówiła zdławionym głosem. - Jim i ja spotkaliśmy
się kilka razy w Chicago. Na tym skończyły się nasze  szczególne
zwiÄ…zki".
- Panno Baines - rzekł Mac zdecydowanie łagodniej - chciałem
tylko zapytać, czy może wie pani, jak koledzy z Chicago mogą
skontaktować się z kimś z rodziny pana Naismitha. Zaraz do nich
zadzwonię. Jak już mówiłem, z nagrania na sekretarce
wywnioskowali, że może panią coś łączyć z ofiarą, ale jak widzę,
pomylili siÄ™.
- Wiem, że Jim miał kuzynkę w Chicago. Chyba nosi to samo
nazwisko, ale nie pamiętam, jak ma na imię. Proszę im powiedzieć,
żeby zapytali w biurze. - Odgarnęła włosy z czoła. - Nie mogę
uwierzyć, że Jim nie żyje.
- Rosalyn, proszę cię, usiądz. - Jack odezwał się po raz pierwszy
od chwili przybycia i podsunął jej krzesło.
- Po prostu nie mogę w to uwierzyć - powtórzyła, dygocząc na
całym ciele.
- Może coś ci podać? Masz gdzieś whisky albo koniak?
Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem.
- Nic mi nie jest. Tylko trudno mi zrozumieć, jak to możliwe.
Przecież wczoraj wieczorem Jim był tutaj. Wyjechał dzisiaj z samego
rana. Nawet nie zdążyłam się z nim pożegnać.
Jack zacisnął usta. Unikał spojrzenia Maca, który zapewne znowu
zaczął snuć swoje niezdrowe domysły.
- W takim razie - odezwał się w końcu policjant - najlepiej
zrobię, jak wrócę na posterunek i zawiadomię Chicago, żeby
odszukali tę kuzynkę. - Włożył kapelusz. - Jedziesz ze mną? - zapytał
przyjaciela.
Jack spojrzał na skuloną sylwetkę Rosalyn.
- Nie, jeszcze zostanÄ™.
- No to na razie. - Ruszył w stronę samochodu. - Jeszcze jedno,
panno Baines...
- Tak, słucham.
- Policjanci z Chicago chcieli wiedzieć, po co pan Naismith tu
przyjechał.
Długo patrzyła przed siebie wzrokiem pozbawionym wszelkiego
wyrazu.
- Tego naprawdę nie mogę powiedzieć - wyszeptała w końcu. -
W każdym razie nie miało to nic wspólnego z wypadkiem. Przyjechał
w sprawach osobistych.
Mac uniósł brwi i spojrzał na Jacka z nie skrywanym
zdziwieniem.
- Rozumiem - rzekł i skinął głową na pożegnanie.
- Dziękuję, że przyjechałeś - Rosalyn zwróciła się do Jacka,
kiedy wreszcie zostali sami.
Tylko wzruszył ramionami. Najchętniej przytuliłby ją do siebie,
lecz wciąż dręczyły go wątpliwości związane z wizytą Jima i
wiadomością, jaką Rosalyn zostawiła na sekretarce przyjaciela.
- Wiesz, mam trochÄ™ whisky. Dwie miniaturowe buteleczki z
samolotu. Wejdziesz do środka? - zaproponowała po chwili.
- Czemu nie?
- To wszystko - zakończyła relację z wizyty Jima w Plainsville.
Jack siedział po drugiej stronie stołu, obracając w dłoniach kubek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •