[ Pobierz całość w formacie PDF ]

herbatę. Bez zamówienia.  Na nasz rachunek  dorzuciła zachrypniętym głosem i poczłapała na
zaplecze.
Spoglądałam coraz częściej na zegarek. Adaś został pod opieką studentki, a mała wskazówka
niemiłosiernie mi o tym przypominała. Mój czas, niezależnie od poglądów profesora na ciągłość
historii, układał się w całkiem nową chronologię. Tak bardzo chciałam o tym z nim
porozmawiać. O złych porankach, które wynagradza mi uśmiech Adasia. A poranki zamieniają
się w kampanie niemal kościuszkowskie. Zwycięskie. Tylko wciąż nie wiem, kto jest wodzem:
Adaś czy ja? Komu należy się medal z placu boju i które z nas sprawia, że codziennie
powiększamy terytorium miłości. Od pierwszego uśmiechu do nocnej bajki. Od bitwy o rozlane
mleko do najczulszego uścisku po stoczonej w pośpiechu potyczce z uzbrojonym po zęby
problemem. Z armią kłopotów, które nigdy przedtem nie stawały na mojej drodze, a teraz tworzą
złowrogi szereg na każdym kroku. Czyhają na nas wszędzie: w pracy, w przedszkolu, a nawet
w kościele.
Msza z ostatniej niedzieli w pełni zasługiwała na uwagę profesora. Adaś, niczym dzielny
żołnierz Pana Boga, chciał sprawdzić autentyczność głoszącego kazanie.
I wbrew moim zakazom ruszył do ołtarza. I dotarł. I chwycił natchnionego księdza za jego
zdobną szatę. I wybuchła awantura na całą świątynię. Ministranci, widać z innej niż boża armii,
siłą oderwali Adasia od duchownego. Opuściliśmy święty przybytek wygnani spojrzeniami
innych. I przegraliśmy jedną z naszych życiowych walk&
Nikt lepiej od profesora Wiedermeiera nie znał się na strategii. Na pewno znalazłby dla nas
jakieś słowo pocieszenia. Ale zamiast jego słów padał coraz zimniejszy deszcz i szaruga wniosła
ciemność także pod dach Czterech Róż. Musiałam wracać, ale niewidzialna siła wciąż trzymała
mnie w objęciach starego fotelika.
Na pewno nic się nie stało, myślałam, wyjadając cytrynę ze szklanki. Poza nią były w niej
tylko fusy. Wielkie, czarne liście, z których mogłam wyczytać zaledwie niską cenę detaliczną
tego gratisowego napoju. Pewnie zle się poczuł. To normalne przy takiej pogodzie. Za oknem
wichura przybierała na sile, a w mdłych światłach ulicznej latarni dostrzegłam cień odjeżdżającej
piątki. Następny autobus będzie dopiero za godzinę. Studentka pewnie szaleje. Trudno. Pozna,
podobnie jak ja, smak rozgoryczenia, sól daremnego czekania. Przyprawy życia.
 Chyba już nie przyjdzie.  Kelnerka znowu była na moje usługi.
 Chyba nie  zgodziłam się i podarowałam jej miły uśmiech.  Następny autobus mam za
godzinę. Wypiję kawę.
Cztery Róże zapełniały się powoli wieczorną klientelą. Ale dzisiaj, oprócz bywalców,
wpadali tu ludzie osaczeni niepogodą. Przerażeni tym, co działo się za oknami. Otrzepywali
płaszcze i przysiadali się do wolnych stolików.
Zaczynałam się cieszyć, że profesor nie dotarł. Mógłby się zaziębić, zmoczyć swoje ważne
notatki. I powrót do domu też byłby dla niego przykry. Niebieski autobus jest zwykle zimny,
nieprzytulny. I tak wolno jedzie, jakby wcale mu się nie śpieszyło do naszych lasów, łąk i pól.
 Słyszała już pani?  Starszy mężczyzna zajmuje miejsce obok mnie. Patrzy z błyskiem
sensacji w okularowych oczach.  Słyszała pani o tym nieszczęściu?  powtarza pytanie.
 Nie.  Odrywam szklankę z kawą od ust.
 Pogotowia latają jak oszalałe  mówi, zadowolony, że znalazł jeszcze kogoś w szemrzącym
tłumie, kto pozwoli mu ponownie przeżyć radość powtarzania strasznej wieści.  Autobus wpadł
na barierę. Tu niedaleko, na ślimaku. Cały autobus&  Kiwa głową z dramatycznym przejęciem.
 Boże! Co tam się dzieje! Pełno krwi! Ludzie wciśnięci w ten wrak. I nic nie widać, tylko,
proszę pani, wszędzie czuć śmierć. Okropieństwo!
 Jaki autobus?  pytam spokojnie, ale czuję wzbierającą falę przerażenia.
 Wieczorna piątka, proszę pani. Ja nie wiem, czy tam ktoś przeżył&
Zaczynam drżeć. Dopiero teraz docierają do mnie wysyłane z oddali rozpaczliwe sygnały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl