[ Pobierz całość w formacie PDF ]

roku udało mu się wykryć w promieniu stu kilometrów, sześć stanowisk rakietowych i
unieszkodliwić je. Następne lata zwiększały jego doświadczenie. Obserwował mrówki,
pszczoły, trawę, ukształtowanie terenu, rodzaje gleb i setki innych czynników, zdradzających
miejsca kryjące podziemne silosy. Rozpoznawał podziemne pustki jakimś nowym instynk-
tem, pobudzanym przez ustawiczne myślenie o podziemnych zegarach odmierzających swój
własny czas. Czas startu zakodowany bezimiennymi rękami w niezliczonej ilości samoczyn-
nych wyrzutni. Na wielu kontynentach. Ludzie skończyli wojnę w połowie drugiej godziny
jej trwania. Pozbawione obsługi wyrzutnie prowadziły ją nadal. Nie zahamował tej wojny
kosmiczny charakter kataklizmu, jakiemu uległa Ziemia. Od trzynastu lat startowały z
podziemnych wyrzutni, już nie tylko na zewnętrzny rozkaz. Reagowały na najsłabszy radiowy
sygnał. W nieprzewidziany sposób pobudzały je lecące samoloty. Rakiety zmusiły ocalałych
ludzi, by przytulili swe życie do Ziemi.
Wtedy, naraz w wielu miejscach, zaczęto powtarzać sobie legendę o Głowie Kasandry.
Hornic początkowo wyśmiał to, ale tak jak w innych i w nim zaczęły kiełkować ziarenka
niepokoju. I bardzo szybko stał się jej ofiarą. Nikt tej rakiety nigdy nie widział. Zainstalowa-
no ją, według szeptanych przekazów, w ostatnich tygodniach zbrojeń. Jedną, jedyną.
Przeznaczoną dla tego, kto przeżyje... Zdolną do unicestwienia życia na całej kuli ziemskiej.
Ustawiona na ukrytej wyrzutni przez szaleńca, gotowa do zniszczenia wszystkiego, co
przetrwa. Nikt nie wiedział, gdzie jest. O dwieście czy dwa tysiące kilometrów od niego. Za
każdym razem, gdy Hornic znajdował nowy silos, wydawało mu się, że będzie w nim Ona.
Miał nadzieję i jednocześnie jej nie miał. Zdawał sobie sprawę, że mimo iż nauczył się łamać
system zabezpieczeń zwykłych rakiet, to wtargnięcie do sterowni bunkra Kasandry niemal na
pewno nie będzie miało szans powodzenia. Za każdą  zwykłą" rakietę otrzymywał od
zleceniodawców zapłatę w naturze i w złocie. Płacili mu za trofea, niezależnie od kierunków
świata, z których do niego przybywali Jedni drogą powietrzną, inni wołami i konno. Z
ramienia jakichś nieznanych mu rządów i w imieniu rolniczych osad. Jego trofeum Wielkiego
Tropiciela, było zawsze takie samo. Końcówka kabla impulsowego łączącego system zapło-
nowy z blokiem sterowania wyrzutni. Pierwsze trofeum wisiało nad drzwiami jego pokoju.
Powiesił je na prostokątnej dużej płycie, obciągniętej skórą bengalskiego tygrysa. W tym
właśnie pokoju Jefferson rozłożył rulony planów, projekcji satelitarnych, zdjęć terenów
sprzed kataklizmu.
 Naszym zdaniem, Ona jest gdzieś w tym rejonie  powiedział Jefferson, kreśląc
palcem koło na jednym z kwadratów siatki.  Niestety, ani my, ani Hiszpanie, ani Rosjanie
nie wiedzą tego dokładnie. Co więcej, na skutek przesunięć tektonicznych skorupy i praktycz-
nej likwidacji ośrodków dowódczych, nie możemy dojść, kto i w jaki sposób ją tam zainstalo-
wał. Nie wiemy nic ponadto, że gdzieś w tym miejscu koncentrują się duże ilości stali i pu-
stych przestrzeni.
 Znam trochę te miejsca  powiedział Hornic.  Byłem tam w zeszłym roku.
Zamilkł i spod przymrużonych powiek wpatrywał się w mapę, jakby starając się coś
odtworzyć z pamięci. Od końca palców, przez ręce, plecy, do nóg zaczęły wędrować po nim
drobne igiełki. Wiedział już, że się tego podejmie. Czuł, jak zbliża się znów Wielkie Polowa-
nie.
 Dobrze, spróbuję jeszcze raz  powiedział powoli  ale nadal żadnych lotów i
żadnego radia. Niczego, co mogłoby zainicjować jakikolwiek odpał.
Jefferson zwinÄ…Å‚ resztÄ™ map.
 Ile czasu potrzebujesz?
 Pół roku.
 A z materiałów?
 Nic, mam wszystko.
Po południu zakończyli tankowanie paliwa i po krótkim pożegnaniu samolot pokołował
do początku pasa. Hornic nie został na dworze. Wrócił do domu i otworzył szafkę z płytami.
Chwilę zastanawiał się, co położyć na talerz adapteru, po czym wyciągnął płytę na chybił
trafił ze środka i przeczytał na krążku:  J. Strauss  Nad pięknym, modrym Dunajem".
Pierwsze tony walca utonęły w przeorywającym ziemię huku startującego samolotu
Jeffersona, ale potem już całkowicie wypełniły wnętrze pokoju.
* * *
Teodor Hornic prowadził transporter opancerzony głównie wzdłuż drogi. Asfalt był już
mocno zniszczony, ale na ogół udawało mu się przejechać nawet przez wysokie piargi wysa-
dzin lub lejów po bombach zarośniętych bujną roślinnością. Miejscami drogę przegradzały
pnie zwalonych drzew. Musiał wtedy się zatrzymywać i uruchamiać ramię hydraulicznego
dzwigu zamontowanego na kadłubie. Co jakiś czas mijał ścieżki wydeptane przez karawany
zwierząt i ludzi ciągnących we wszystkich możliwych kierunkach. Ludzie szukali miejsca do
osiedlenia lub do już powstałych osad; zwierzęta przeciwnie, miejsc, w których nikt nie bę-
dzie ich niepokoił. Temperatura powietrza trzymała się w granicach 40 stopni Celsjusza, lecz
było względnie suche.
Hornic pojazdu używał niechętnie. Po przebudowaniu stanowił dla niego ruchomy
magazyn sprzętu do wyszukiwania i otwierania wyrzutni. Jeżeli nie musiał, jezdził konno lub
chodził po prostu pieszo. Tak było wygodniej. Myślał teraz o Niej. Wszystkie sny obracały
się wokół Niej. Do Niej mówił. Jej odgrażał się, o Nią prosił los. Czynił wszystko, by pobu-
dzić podświadomość do pracy.
Na miejsce dojechał póznym popołudniem. Zatrzymał się na wzniesieniu pokrytym
tylko trawą. Przed nim po horyzont szumiały trawy na pofalowanym łagodnymi wzgórzami
terenie. W zagłębieniach połyskiwały granatowe oka stawów i jeziorek. Pejzaż był niemal sie-
lankowy. Włożył wysokie buty przeciw żmijom i pająkom i zeskoczył na ziemię.  Tak było
chyba przed tysiącem lat"  pomyślał. Ogłuszony wielogodzinnym hałasem silnika, stał oswa-
jając się z ciszą, jaka królowała nad krajobrazem. Wprawnym okiem tropiciela rozróżnił dale-
kie miejsca zdradzające konfiguracją zboczy ślad ludzkiej interwencji. Dla postronnego
obserwatora różnica była niemal niezauważalna. Tylko przyroda zdradzała innym odcieniem
traw to, czego sama nie stworzyła. Hornic zapragnął jeszcze przed zachodem słońca wykąpać
się w kryształowo czystej wodzie najbliższego jeziorka.
Wsiadł z powrotem do transportera i uruchomił silnik. Zjechał powoli po długim łago-
dnym zboczu. Dojeżdżał właśnie do granicy trzcin, gdy nagle, raczej ostrzeżony instynktem
niż węchem, wysprzęglił i kopnął nogą hamulec. Transporter zarył się w ziemię stając niemal
pionowo. Hornic błyskawicznym ruchem porwał wiszącą nad głową maskę gazową i założył
ją na twarz. Odkręcił zawór butli tlenowej i wciąż wstrzymując oddech trzykrotnie odciągnął
brzegi maski wypompowując spod niej resztki powietrza o subtelnym zapachu fiołków. Kiedy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •