[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Edward Raynor, przypomniawszy sobie o obowiązkach sekretarza, zapytał go:
- Myślisz, że powinienem zamówić samochód dla monsieur Poi-rota?
Poirot rozłożył ręce w przepraszającym geście. Zamierzał się odezwać, ale uprzedziła go
Lucia.
- Pan Poirot zostaje. Na moją prośbę - oznajmiła.
Richard odwrócił się, zdumiony, wciąż trzymając słuchawkę przyciśniętą do ucha.
- Jak to? - zapytał krótko.
- Tak, tak, Richardzie, on musi zostać - nalegała Lucia niemal histerycznie.
Panna Amory patrzyła skonsternowana, Barbara i Edward Raynor wymieniali zaniepokojone
spojrzenia, doktor Carelli przyglądał się w zamyśleniu martwemu ciału wielkiego uczonego, a
Hastings, który dotychczas był całkowicie pochłonięty przeglądaniem książek na półkach,
obrzucił towarzystwo badawczym spojrzeniem.
Richard zamierzał zareagować na wybuch Lucii, ale jego uwagę odwrócił głos w słuchawce.
- Och, słucham... Czy to doktor Graham? - zapytał. - Kenneth,
tu Richard Amory. Mój ojciec miał zawał serca. Możesz szybko przyjechać?... Cóż,
właściwie obawiam się, że już nic więcej nie można zrobić... Tak, nie żyje.... Nie... Niestety
tak... Dziękuję ci. - Odłożył słuchawkę, podszedł do żony i cicho, wzburzonym głosem
powiedział: - Lucio, postradałaś zmysły? Co ty wyprawiasz? Nie rozumiesz, że musimy się
pozbyć tego detektywa? Lucia, zdumiona, wstała z krzesła.
- Jak to?
Rozmawiali szybko i cicho.
- Nie słyszałaś, co powiedział ojciec? - zapytał Richard i z naciskiem przypomniał: - Kawa
jest bardzo gorzka.
Z początku zdawało się, że Lucia nie zrozumiała.
- Kawa jest bardzo gorzka - powtórzyła. Przez chwilę patrzyła na męża zdziwionym
wzrokiem, po czym krzyknęła nagle przerażona; szybko się jednak opanowała.
- Teraz rozumiesz? - zapytał. Zniżając głos do szeptu, dorzucił:
- Został otruty. Najprawdopodobniej przez kogoś z rodziny. Chyba nie chcesz skandalu,
prawda?
- Och, mój Boże - szepnęła Lucia, patrząc prosto przed siebie.
- Miłosierny Boże.
Richard odwrócił się i podszedł do Poirota.
- Monsieur Poirot... - zaczął, ale potem zawahał się.
- Tak, M'sieu? - zapytał uprzejmie detektyw. Zbierając się na odwagę, Richard ciągnął:
- Monsieur Poirot, obawiam się, że nie całkiem rozumiem, p wyjaśnienie jakiej sprawy
prosiła pana moja żona.
Poirot zastanawiał się przez chwilę. Potem, uśmiechając się życzliwie, odpowiedział:
- Powiedzmy, że chodzi o kradzież dokumentu. Mademoiselle powiedziała mi - ciągnął,
wskazując na Barbarę - że właśnie w tym celu mnie tu wezwano.
Rzucając w stronę Barbary pełne wyrzutu spojrzenie, Richard poinformował Poirota:
- Ten dokument już... się znalazł.
- Doprawdy? - zapytał Poirot, uśmiechając się zagadkowo. Uwaga wszystkich nagle skupiła
się na małym detektywie, który
zbliżył się do stołu na środku pokoju i spojrzał na leżącą tam wciąż kopertę, o której
zapomniano w zamieszaniu, spowodowanym odkryciem śmierci sir Clauda.
- Co pan ma na myśli? - zapytał Richard.
Poirot teatralnym gestem podkręcił wąsy i strzepnął z rękawa wyimaginowany pyłek. W
końcu odpowiedział:
- To tylko taki mój - niewątpliwie głupi - pomysł. Widzi pan, kilka dni temu ktoś mi
opowiedział niezwykle zabawną historię. O pustej butelce - nic w niej nie było.
- Przykro mi, ale nie rozumiem - oświadczył Richard. Poirot, biorąc do ręki kopertę,
mruknÄ…Å‚:
- Zastanawiałem się, czy... - spojrzał na Richarda; ten zabrał mu kopertę i zajrzał do środka.
- Jest pusta! - wykrzyknął. Zmiął kopertę i rzucił ją na stół, spoglądając pytająco na Lucie,
która odsunęła się od niego. - A zatem
- ciągnął niepewnie - chyba musimy poddać się rewizji osobistej... my...
Głos mu się załamał i Richard rozejrzał się dookoła, jak gdyby szukając czyjegoś wsparcia.
W oczach Barbary i jej ciotki ujrzał zmieszanie, u Edwarda Raynora - oburzenie, a u
Carellego - ironię. Lucia wciąż unikała jego wzroku.
- Może pan skorzysta z mojej rady, monsieur? - zaproponował Poirot. - Niech pan nic nie
robi do czasu przybycia lekarza. Proszę mi powiedzieć - zapytał, wskazując na drzwi gabinetu
- dokÄ…d prowadzÄ… te drzwi?
- Tam jest gabinet mojego ojca - odparł Richard. Poirot podszedł do drzwi, zajrzał do środka,
a potem wrócił do salonu, kiwając z zadowoleniem.
- Rozumiem - mruknął. Zwracając się do Richarda, dorzucił:
- Eh bien, monsieur. Nie widzę powodu, dla którego ktokolwiek z państwa miałby pozostać
w tym pokoju, jeżeli sobie tego nie życzy.
Wszyscy odetchnęli z ulgą. Pierwszy ruszył się doktor Carelli.
- Oczywiście rozumie się - oświadczył Poirot, spoglądając na Włocha - że nikt nie może
opuścić tego domu.
- Osobiście tego dopilnuję - powiedział Richard. Barbara wyszła w towarzystwie Raynora, za
nimi Carelli. Karolina Amory wciąż stała przy krześle swojego brata.
- Biedny, kochany Claud - mówiła cicho sama do siebie. - Biedny, kochany Claud.
Poirot podszedł do niej.
- Musi być pani dzielna, mademoiselle - powiedział. - Przeżyła pani olbrzymi wstrząs, wiem o
tym.
Panna Amory spojrzała na niego ze łzami w oczach.
- Tak się cieszę, że poleciłam kucharzowi przygotować smażoną solę na dzisiejszą kolację. To
było ulubione danie mojego brata.
Detektyw, usiłując zachować powagę wobec tej uroczystej deklaracji, odpowiedział:
- Tak, tak, jestem pewien, że to musi stanowić dla pani wielką pociechę. - Wyprowadził [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •