[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dokument na nazwisko Cieszkowskiego, podarł go i drobne strzępki wrzuciwszy do muszli, spuścił wodę. Nie
wszystkie papiery spłynęły od razu. Poczekał więc chwilę i znowu pociągnął za łańcuch. Tym razem resztę
skrawków porwał pęd wody.
Znalazłszy się w pokoju zamknął drzwi na klucz. Zdjął płaszcz, kapelusz i w ubraniu rzucił się na łóżko.
ZasnÄ…Å‚ natychmiast.
Wychodząc zajrzał do kuchni.
- Rozalio - spytał we drzwiach - nie wie Rozalia, gdzie jest pani.
- Jestem, jestem - odezwała się z głębi kuchni. Cofnął się do hallu. Pani Alicja z miną bardzo zaaferowaną
zaraz za nim wyszła. Ujrzawszy Antoniego w płaszczu i w kapeluszu, zdumiała się.
- Co, wychodzisz?
- Właśnie - powiedział pogodnie. - Dość tego siedzenia w domu. Trzeba odetchnąć świeżym powietrzem.
- No, nareszcie! - ucieszyła się. - Zobaczysz, jak ci to dobrze zrobi. Ale wrócisz na kolację?
- Oczywiście! Która teraz jest? Piąta przecież dopiero dochodzi.
Odprowadziła go do drzwi.
- Wyobraz sobie, co za historia... Zawołałam wczoraj montera, żeby naprawił kran przy zlewie, bo ciągle
kapał. I popatrz, wziął sto złotych, wszystko niby miało być w porządku, i teraz przychodzę do kuchni, a z
kranu znowu kapie. Co za ludzie! Nikomu już zaufać nie można.
277
Kossecki zastanowił się:
- Zawołaj go jeszcze raz.
- Montera? I co, znowu wezmie sto złotych...
- Zobaczymy. Ja z nim porozmawiam.
-Ty?
- Oczywiście.
Ogarnęło ją takie zdumienie, że umilkła. Tymczasem Kossecki otworzył drzwi i wyszedł przed dom. Po
rannym zachmurzeniu niebo całkiem się przetarło i słońce delikatną jasnością ogarniało ziemię. Powietrze
było przejrzyste i świeże.
- Co za piękna pogoda! Tylko patrzeć, bzy zaczną kwitnąć. Odwrócił się i uważnym spojrzeniem przesunął
się po zniszczonych ścianach willi. Pani Alicja od razu to zauważyła.
- Widzisz, co się z naszego domu zrobiło...
- Nie przejmuj siÄ™. Wszystko siÄ™ powoli doprowadzi do porzÄ…dku.
Nie mogła pojąć, co się z nim stało i co go tak niespodzianie odmieniło. Naraz ogarnął ją smutek.
- Wiesz co?
-No?
- Myślę ciągle o Andrzeju...
- Ach! - machnął ręką Kossecki.
- Czy dobrze zrobiliśmy, że mu pozwoliliśmy odejść?
- Moja droga, chłopak nie jest dzieckiem. Dorosły człowiek. Wie, co robi. Ja w jego wieku od dawna byłem
samodzielny i ciężko pracowałem. Jeśli do tej pory nie nauczył się szanować pracy, to my go już tego nie
nauczymy.
- Ale widzisz - próbowała bronić Andrzeja - zapominasz, w jakich on nienormalnych warunkach się
wychowywał...
- Tym bardziej. Właśnie warunki powinny go były zahartować i nauczyć odpowiedzialności. Ja też nie miałem
łatwych warunków. Nie trzeba zresztą przesadzać. Co było, minęło, i nie należy do tego wracać. A jeśli chce
Strona 131
379
łatwych, podejrzanych zarobków, woli życie niebieskiego ptaka od nauki i pracy, trudno. Ma swoje
rozeznanie.
- Czy je ma? - szepnęła. - Taki dziwny był ostatnio.
- Moja droga Alicjo - uścisnął ją za rękę - każdy człowiek, który ma nieczyste sumienie, jest trochę dziwny.
Przy furtce zatrzymał się i wrócił.
- Nie zapomnij posłać Rozalię po tego montera.
278
I wyprostowany, swoim dawnym sprężystym krokiem poszedł wzdłuż ulicy. A więc wojna się skończyła! Zwiat
wracał do normalnych obowiązków i zasad. Ludzie odzyskiwali prawo do unormowanego życia. Przeszłość?
Należało ją zostawić od dzisiaj własnemu losowi. Ze wszystkim. Z cierpieniami ludzkimi i z błędami ludzkimi.
Pierwszy dzień pokoju przekreślał automatycznie wszystkie tamte dnie minione. Nie to jest ważne, kim wtedy
był człowiek, lecz to jedynie, kim jest obecnie. Wojna narzuca jedne kryteria, pokój - drugie. W tym duchu
zamierzał przeprowadzić rozmowę ze Szczuką i przekonany był, że jeśli jest to człowiek rozsądny i z realnym
poczuciem rzeczywistości, zdania okaże się podobnego.
Po drodze spotkał kilku znajomych. Czuł, że gdyby ujrzeli go na ulicy przed dwoma dniami, większość z nich
najprawdopodobniej mogłaby go nie poznać. Dzisiaj kłaniano mu się natychmiast i z takim samym
szacunkiem jak dawniej. Nie był tym zdziwiony. Gdy przed wyjściem z domu, już w płaszczu i kapeluszu
stanął przed lustrem, po raz pierwszy we własnym odbiciu ujrzał siebie takim, jakim był przed obozem:
postawnym, dobrze się trzymającym mężczyzną w średnim wieku, o wysoko sklepionym czole, męskiej
twarzy i śmiałym wyrazie oczu. "Kto wie, czy przywiązanie do życia nie jest podstawą moralności" - pomyślał
wtedy.
Rynek, którego od tylu lat nie widział, zdumiał go ruchem, ilością ludzi i aut. W porównaniu z latami
przedwojennymi różnica była uderzająca. Ludzie wyglądali biednie i szaro, domy zaniedbane, wojna
pozostawiła na nich liczne ślady, samochody były tylko wojskowe, dobrze wysłużone, okryte kurzem, śmiecie
walały się na chodnikach, lecz przy tym całym niechlujstwie nędzy bujne, zgiełkliwe życie kipiało dokoła. Na
domach powiewały biało--czerwone flagi. Stary marsz "Pod gwiazdzistym sztandarem" rozbrzmiewał z
głośników radiowych.
Na "Monopolu" także wisiała wielka chorągiew. Niski, pulchny portier spojrzał zza okularów na wchodzącego
Kosseckiego. Przedwojenny gość! - ocenił z miejsca. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •