[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Uwa\ają, \e stary był zdrów jak dąb na ciele i na umyśle. Spędzał całe dnie, zajmując się
głównie tymi swoimi starymi samochodami, które przechowywał w stodole. Nie zauwa\ono
\adnych niepokojących sygnałów. - Jarrod przysiadł na biurku, machając nogą. - Zało\yłem
nawet, \e Isaac gwałtownie potrzebował pieniędzy i chciał w ten sposób wyłudzić kwotę
nale\ną z ubezpieczenia. Oczywiście musiałby być z kimś w zmowie. Okazało się, \e jego
ubezpieczenie jest minimalne i ledwo pokryłoby koszty pogrzebu. Natomiast farma,
obcią\ona niewielkim długiem hipotecznym, jest warta sto pięćdziesiąt, mo\e nawet dwieście
tysięcy. - Jarrod podniósł do ust kubek z kawą, spostrzegł, \e jest pusty, i spytał: - Co
powiesz na piwo? Ja stawiam.
- Chętnie się napiję - odparł J.D.
Gdy wyszli z biura, Jarrod poprowadził go na skróty, uliczką na tyłach.
- To moja droga ewakuacyjna - za\artował. - Mo\esz mi wierzyć, \e jak byłem mały, to
dawałem starym niezle popalić, choć ani w połowie nie tak jak moi bracia. Wyczyny Trevora
i Nathana przeszły do rodzinnej legendy.
Było pózne popołudnie, słońce jeszcze przygrzewało, ale w powietrzu czuło się chłód.
Weszli do Wooden Nickel Saloon i zajęli jeden z drewnianych boksów. Wnętrze baru było
udekorowane pamiątkami pochodzącymi z okresu gorączki złota - począwszy od starych
odwa\ników, kół wozów osadniczych i końskich siodeł, skończywszy na latarniach,
motykach kopaczy złota i wypchanych zwierzęcych łbach, błyskających szklanymi oczami
znad baru. Blat ka\dego stołu zdobiły zatopione w plastiku stare monety.
Jarrod i J.D. zamówili po du\ym piwie z Portland, browaru pozostającego pod kontrolą
firmy Bracia Santini. Poza kilkoma mÄ™\czyznami tkwiÄ…cymi przy barze i paroma innymi
grającymi w bilard nie było nikogo. Nad kanciastą ladą zamontowano telewizor - akurat
wyświetlano wyniki ostatnich rozgrywek baseballowych. Stuk bil i szmer rozmów zagłuszały
przeboje country, sączące się z niewidocznych głośników. J.D. nie rozró\niał ani
piosenkarzy, ani piosenek - podobała mu się muzyka, jej charakterystyczne brzmienie, i to
mu wystarczało.
Młoda blondynka w obcisłych d\insach, kowbojskich butach, kraciastej koszuli i kapeluszu
postawiła na stoliku kufle z piwem i miseczkę chipsów.
- Coś jeszcze? - spytała, przyglądając się J.D. Nigdy go do tej pory nie widziała. W jej
zielonych oczach błyszczała ciekawość.
- To nam wystarczy, dzięki, Nora - odparł Jarrod.
- Jakby co, wiesz, gdzie mnie szukać. - Dziewczyna mrugnęła porozumiewawczo i zniknęła
na zapleczu.
Jarrod pociągnął długi łyk i, z zadowoloną miną, postawił kufel na stole. Nora wróciła na
salę i czyściła teraz blat sąsiedniego stolika, skąd zręcznie zgarnęła napiwek.
- Chodziłem do tej samej klasy z jej starszą siostrą April - wyjaśnił, spoglądając spod oka
na zgrabną sylwetkę dziewczyny. - Nawet parę razy umówiliśmy się na randkę. Zaprosiłem
April na mój bal maturalny. Nora była wtedy jeszcze całkiem mała.
- Ale ju\ dorosła - zauwa\ył J.D., patrząc, jak z uśmiechem znów staje za barem.
- No, niby tak - powiedział lekko zakłopotany Jarrod. Rzucił dziewczynie przez ramię
ostatnie spojrzenie, po czym zwrócił się do swego rozmówcy. - Nie mam pojęcia, w jaki
sposób i czy w ogóle Stephen jest powiązany ze zniknięciem Wellsa. Miał jego klucze, to
fakt, ale wyjaśnił policji, jak do tego doszło. Powinieneś sam z chłopcem porozmawiać, mo\e
jeszcze czegoś się dowiesz. Osobiście wątpię, by był zamieszany w tę aferę. Mo\e mieć
jakieś dziwaczne pomysły - sam wiesz, jak to jest w tym wieku - i z pewnością ukradł klucze,
ale to wszystko. Policja nie ma przeciwko niemu \adnych dowodów i nie zamierza go
oskar\ać. Na posterunku chcieli go porządnie postraszyć, \eby wyznał, co wie, i tyle.
Popijali piwo, rozmawiając o sezonie baseballowym, o przesunięciach w lidze, o wszystkim
i o niczym. Podczas rozmowy J.D. dowiedział się, \e Jarrod był policjantem, zanim został
prywatnym detektywem. Gdy w rewan\u Jarrod spytał o jego losy, J.D. powiedział mu, \e
dotąd był prawnikiem specjalizującym się w sprawach cywilnych.
- Po śmierci brata ojciec praktycznie zmusił mnie, \ebym zajął jego miejsce w firmie -
wyjaśnił. - Początkowo się opierałem, wynajdując wszystkie mo\liwe preteksty, ale kiedy
uległem wypadkowi, miałem parę tygodni przymusowej bezczynności na przemyślenie kilku
wa\nych \yciowych spraw, no i zdecydowałem, \e przyjmę propozycję ojca, przynajmniej na
jakiÅ› czas.
Jarrod pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Słyszałem, \e chcesz kupić farmę Zalinskich.
- Zło\yłem ofertę dziś rano.
- Nie miej mi za złe, \e pytam. Pewnie ju\ się zorientowałeś, \e na prowincji plotki
rozchodzą się z szybkością światła.
- To jeden z powodów, dla których wybrałem du\e miasto.
- Ja nie zamieniłbym naszego miasteczka na metropolię. W du\ym skupisku trudno
nawiązać kontakt z ludzmi, człowiek się alienuje, czy tego chce, czy nie - wyniszczył swój
pogląd Jarrod. - Oczywiście, \e u nas są i tacy, którzy nadmiernie interesują się losem
bliznich i wsadzają nos w nie swoje sprawy, ale funkcjonowanie w obrębie małej
społeczności ma swoje złe i dobre strony. Kiedy wpadniesz w tarapaty, wszyscy w mieście na
wyścigi będą ci pomagać.
- Poza sprawÄ… Isaaca Wellsa.
- Odnoszę wra\enie, \e zagadka zniknięcia Wellsa pozostanie nie rozwiązana. Chyba \e
Isaac wróci i sam opowie, co mu się przydarzyło. - Jarrod odchylił się w krześle, przybierając
bardziej wygodną pozycję. - A jak ci się układa ze szwagierką?
J.D. natychmiast się naje\ył.
- Jako tako - odparł enigmatycznie, zastanawiając się, dlaczego Jarrod się tym interesuje.
- Piękna kobieta.
J.D. przytaknÄ…Å‚ w milczeniu.
- Nie miała lekkiego \ycia. Wychowywała się bez ojca, który przez lata nie pamiętał o jej
istnieniu. Matka starała się, jak mogła, ale w ich domu się nie przelewało. Potem tragiczna
śmierć mę\a... Spadło na nią du\o obowiązków i nie mniej kłopotów.
- Daje sobie radÄ™.
- Ma charakter, zresztą jak wszystkie córki Cawthorne a. Odziedziczyły to w genach.
Wezmy, na przykład, moją siostrę Katie. Musiała sobie radzić, mając takich trzech braci jak
my. - Jarred spochmurniał. - Nie ma co, dostała swoją porcję batów od \ycia, była w dołku,
ale wyszła z tego obronną ręką. Zahartowała się, teraz nic jej nie złamie - dodał z podziwem.
- To zadziwiająca kobieta. Zawsze dopnie swego - jak ją wyrzucisz drzwiami, to wróci
oknem. - Jarrod uśmiechnął się. - Pasuje do tego porzekadła: gdzie diabeł nie mo\e, tam babę
pośle. Wydaje mi się, \e Tiffany, choć silna i uparta, jest du\o spokojniejsza od Katie. -
Jarred potarł dłonią brodę. - Na pewno niełatwo jej samej wychowywać dwoje dzieci,
zwłaszcza \e chłopak wszedł w trudny okres dojrzewania.
- Po co mi to wszystko mówisz? - J.D. stał się czujny.
- śeby ci uświadomić, \e dobrze mieć kogoś takiego w rodzinie.
- Ty chyba te\ jesteÅ› jej kuzynem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]