[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wnie, minister nie wracał do tego tematu. Gdy wybiła północ, podniósł się zza stołu.
— Przygotowałem dla ciebie pokój na drugim piętrze — powiedział. — Okna wycho-
dzą na park. Za dnia jest to bardzo przyjemny widok.
Jak cały dom, i ten pokój okazał się dość ponury, o ścianach wyłożonych ciemną
boazerią, z ciemnymi meblami w dobranym odcieniu i ogromnym oknem osłoniętym roletą i
dwiema ciężkimi storami. Przy oknie stało coś podobnego do wysokiej szafki stojącego,
wagowego zegara. Sprzęt ten był okryty zielonym pokrowcem.
Przy pożegnaniu zobaczyłem na twarzy mego przyjaciela lekki uśmiech, którego nie
potrafiłem zrozumieć. W oszklonej małej biblioteczce znalazłem zaledwie trzy książki, pozo-
stawione tu chyba przez zapomnienie: opowiadania Poego, stary egzemplarz Dumasa z
pożółkłymi kartkami i, równie stosowną, jak poprzednie, ponurą rzecz pewnego kapelan-
dzkiego autora. Przeglądałem je przez jakiś czas, a potem zaciekawiła mnie okryta pokro-
wcem szafka. Z pewnym trudem zdjąłem zieloną płachtę i zobaczyłem wewnątrz oszklonej
gabloty figurę człowieka.
Nie był to zresztą ani człowiek, ani robot. Wydawał się być dokładnie odtworzonym
portretem żołnierza lat wojny z Kubylią, z twarzą ocienioną ogromnym hełmem, lekkim, ma-
lowanym w zielono-brązowe plamy pancerzem na piersi, wreszcie z ciężkimi butami prze-
chodzącymi w metalowe nagolenniki. Chciałem obejrzeć go dokładniej, otworzyłem więc
drzwiczki gabloty, a wtedy zobaczyłem na piersiowym pancerzu białą, plastykową gałkę
przykrytą opadającą klapką.
Zaciekawiło mnie to odkrycie, świadczące, że wewnątrz figury ukryty jest jakiś mecha-
nizm. Byłem zapewne pod wpływem alkoholu, który odjął mi zwykłą rozwagę, dość że nie
wahając się nawet, przekręciłem gałkę słysząc słaby trzask przełącznika.
Wewnątrz martwej dotychczas postaci rozszumiały się prądy. W chwilę potem stwór
drgnął i wykonał lekki ruch głową. Szklany wzrok spotkał się z moim, żołnierz rozejrzał się
po pokoju, by zaraz potem szybkim krokiem wyjść z gabloty i zatrzymać się o trzy kroki
przede mną. Poczułem się nieswojo.
— Kim jesteś? — zapytałem tonem, jakim zwykle zwracam się do robotów.
Żołnierz odpowiedział:
— Byłem mundurem pana pułkownika.
Nie potrafiłbym przekonywająco opisać, jak doszło do tego, że niezwykła postać, stojąc
lub przechadzając się po pokoju ciężkim krokiem, opowiedziała mi swoją historię. Mógłby to
być nader interesujący przyczynek do psychologii robotów, którym po trosze okazał się mój
towarzysz. Opowiadał bardzo ciekawie, z talentem, i bardzo żałuję, że nie potrafię powtórzyć
dosłownie jego opowiadania.
— Pułkownik Kethon — zaczął — był oficerem pułku piechoty kapelandzkiej, odzna-
czonym wielokrotnie za zasługi na polu walki, człowiekiem niezwykłych zalet, godnym swo-
jego munduru, którego nigdy nie splamił. Miał on jednak poważny mankament nie pozwa-
lający mu na wykorzystanie w pełni swoich zdolności: po prostu nie był dobrym piechurem i
nie potrafił przemierzać wielu kilometrów dziennie bez zmęczenia, aby dać swoim żołnie-
rzom dobry przykład. Gdy odziedziczył zatem dość pokaźny majątek po swoim stryju, zamó-
wił w firmie Mills Electronic Co. mnie, to znaczy Uniwersalny Mundur Polowy, wyposażony
w elektryczny napęd, dzięki któremu mogę poruszać się, odciążając mięśnie człowieka, który
ma mnie na sobie, a ponadto posiadający mózg dowódczy, specjalnie przystosowany do
celów wojskowych. Nie chcę się chwalić, ale mózg, który posiadam, przechodził szkolenie
taktyczne na poziomie dorównującym Akademii Sztabu Generalnego, wobec czego mogłem
być doskonałym doradcą mego pana w najtrudniejszych nawet okolicznościach. Kosztowałem
wprawdzie czterysta tysięcy dolarów, ale pułkownik Kethon zapłacił tę sumę bez wahania i
nigdy nie żałował tego wydatku. Nie było odtąd szczęśliwszego oficera niż pułkownik
Kethon, a martwił go tylko przedłużający się nienormalnie okres pokoju między Kapelandem
a Kubylią.
Gdy wreszcie wojna została wypowiedziana i nasze wojska przekroczyły granicę wro-
giego kraju, ja i pułkownik Kethon staliśmy się nierozłącznymi towarzyszami. Razem masze-
rowaliśmy we dnie, razem odpoczywaliśmy na biwakach, a nawet często sypialiśmy razem.
Długo w noc ciągnęły się nasze rozmowy. Pułkownik lubił słuchać, jak opowiadałem mu z
pamięci treść licznych artykułów z „Przeglądu Wojskowego” lub „Biuletynu Naczelnego
Wodza”, a gdy mój pan czuł się zmęczony ważkimi problemami, śpiewałem mu jego ulubio-
ne wojskowe piosenki. Potrafiłem ocenić odległość, w czas odczuć zbytnie stężenie trującego
gazu, ostrzec mojego pana przed atakiem samolotów, podpowiedzieć mu właściwe słowo,
gdy przemawiał do swoich żołnierzy. Dzięki mnie pułkownik zwyciężył także w dywizyjnych
mistrzostwach brydżowych i dzięki mnie otrzymał sześć nowych wysokich orderów za spra- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •