[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oznacza, że równie dobrze mogłaby już nie żyć. Za kogo mnie uważasz?
Guy przewrócił oczami i westchnął cynicznie.
- Słuchając cię, można by pomyśleć, że jesteś jakimś cholernym świętym. Zapomniałeś, drogi bracie,
co robiłeś przez ostatnie pięć lat? Zapomniałeś już o swojej jednoosobowej krucjacie mającej na celu
zemstę na Farąuharsonie?
- To nie ma nic do rzeczy. Staram się ją chronić, a nie zniszczyć jej życie.
- Daj spokój, Lucien. Spójrz prawdzie w oczy. Tobie wcale nie chodzi o tę dziewczynę. Chcesz
jedynie uspokoić swoje sumienie i zabić Farąuharsona.
- Uważaj, żebyś się nie posunął za daleko, Guy - ostrzegł Lucien, ponownie napełniając szklanki.
- Nie za daleko i nie za szybko - mruknął Guy. - W ogóle nie wiem, czemu zgodziłem ci się w tym
wszystkim pomóc.
- Nie wiesz?
Guy jednym haustem wypił swoją brandy.
82
Margaret McPhee
Przebiegły hrabia
83
- Chyba dlatego, że jesteś moim bratem, a ja jestem głupi i tak samo jak ty nie zniósłbym, gdyby
Farąuharson zrobił pannie Langley to samo, co zrobił Sarze. Tyle tylko, że pomysł ze ślubem wydaje
mi się dość drastyczny. Jeśli myślisz, że ten ślub nie będzie miał żadnych reperkusji, to bardzo się
mylisz. Twoja żona nie może się pochwalić świetnym rodowodem, a kiedy przyjdzie do dziedzica...
- O to nie musisz się martwić. Już ci mówiłem, że ty jesteś moim dziedzicem. Mój ślub niczego tu nie
zmienia.
- Nie wiem, jak możesz być taki... A może planujesz, że ten związek pozostanie nieskonsumowany? -
Guy spojrzał na brata z rosnącym rozdrażnieniem. - Tak to sobie zaplanowałeś, prawda?
- Dokładnie tak jak powiedziałeś, braciszku, choć ja nie posunąłem się do takiej dosłowności. To
małżeństwo zapewni bezpieczeństwo niewinnej kobiecie i zmusi Farąuharsona, by wyzwał.mnie na
pojedynek. To wszystko. Dopilnuję, żeby panna Langley miała to, co tylko będzie jej potrzebne, i
żeby nic jej nie groziło. Dalej nie zamierzam się posunąć. Każde z nas będzie żyło swoim życiem, tak
jak dotychczas. Pod każdym względem - dodał, mierzwiąc swoje czarne włosy.
- Myślę, że nie doceniasz wpływu, jaki ma na ludzi wspólne życie.
- A ja myślę, że powinniśmy się przygotować na wizytę Farąuharsona i pana Langleya.
Guy poczekał, aż Lucien podejdzie do drzwi, i dopiero wtedy się odezwał.
- Przy okazji... jeśli Farąuharson odkryje, że małżeństwo nie zostało skonsumowane, zrobi wszystko,
by je anulować.
- W takim razie trzeba go przekonać, że się spóznił - odparł spokojnie Lucien, ale kiedy zamknął za
sobą drzwi, poczuł ledwie wyczuwalny zapach pomarańczy i ogarnął go niepokój.
Wbiegł na górę, biorąc po dwa stopnie na raz, i zapukał do drzwi prowadzących do pokoi hrabiny.
- Madeline! - zawołał.
Odprowadzając ją tu zaledwie dwadzieścia minut temu, ostrzegł ją, że mogą być pewni wizyty
Farąuharsona. Tyko nie wiadomo kiedy. Pamiętał, jak zbladła i jak zadrżały jej zimne dłonie. Miała
małe dłonie. Dał jej pierścionek po babce, ale okazał się za duży, choć jego babka była drobną i
niewysoką kobietą. Stojąc pod drzwiami, powiedział sobie, że wszystko, co zrobił, zrobił dla dobra
Madeline, ale i tak czuł się jak brutal
Wiedział, że bała się Farąuharsona i że wierzyła jemu, który praktycznie porwał ją z wieczornych
tańców w Almack. Ale chyba mu ufała, skoro zgodziła się go poślubić? Poczucie winy doskwierało
mu coraz silniej. Madeline wierzyła mu, nie wiedziała jednak, że z chwilą kiedy wsiadła do jego
powozu, jej los został przesądzony. Lucien zaklął przez zaciśnięte zęby. Czuł, że powinno być inaczej.
Jego poczucie winy nie powinno rosnąć, tylko maleć. Ciekawe, co by było, gdyby musiał wprowadzić
w życie plan B? Na szczęście do tego nie doszło i Madeline nie musi wiedzieć, że w ogóle istniał jakiś
plan B. Dzięki temu będzie uważała, że sama podjęła decyzję.
- Madeline - zawołał trochę głośniej i powoli otworzył drzwi do sypialni żony.
Pokój był pusty. Ciepły, jasno oświetlony i wspaniale urządzony, ale pusty. Jedynym śladem, że
Madeline w ogóle tu była, było lekkie wgniecenie kapy na łóżku i ledwie uchwytny zapach
pomarańczy.
84
Margaret McPhee
Przebiegły hrabia
85
- Madeline! - Lucien poczuł chłód pełznący mu po plecach. Nerwowo sprawdził garderobę i łazienkę
przylegające do sypialni, ale Madeline nigdzie nie było. Jeszcze raz ją zawołał i tym razem był to
niemal krzyk. Gdzie ona mogła się podziać? Nie dotarło do niej, że na zewnątrz czyha na nich Far-
ąuharson? Puls Luciena niebezpiecznie przyspieszył.
Od dawna już nie czuł strachu. A teraz bał się o Madeline. Zareagował odruchowo. Zaczął się cofać
powoli, płynnymi ruchami, kierując się w stronę korytarza. Poczuł gwałtowny przypływ adrenaliny, a
kiedy już niemal dotarł do schodów, zobaczył swoją żonę wchodzącą po nich na górę.
- Madeline - rzucił ostro i szybko do niej podszedł. Chwycił ją w ramiona, chcąc się upewnić, że to
naprawdę ona, i przytulił ją do siebie. Dotknął ustami jej gładkich włosów i tuląc policzek do jej
głowy, wdychał znajomy zapach świeżości i-pomarańczy. Madeline była delikatna, ciepła i niezwykle
kobieca. - Madeline - powtórzył, a w jego głosie była ulga i gniew. - Gdzie byłaś? - zapytał zbyt
oschle, bo kiedy na niego spojrzała, w jej bursztynowych oczach czaił się ból. Tak jakby coś, co było
między nimi, zostało nagle zniszczone. Uspokoił się i gniew minął. Teraz czuł już tylko ulgę i nadal
tulił ją do siebie. - Gdzie byłaś? - zapytał ponownie, wpatrując się w badawczo w jej spiętą i pobladłą
twarz.
-Szukałam ciebie - powiedziała cicho i spokojnie. -Chciałam cię spytać, kiedy Farąuharson tu
przyjdzie. Poszłam do salonu, ale tam cię nie było.
Lucien poczuł, że zachował się jak głupiec. Dziewczyna przeszła dziś naprawdę ciężkie chwile. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]