[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na ziemi.
Podniósł się w siodle. Oczy mu się świeciły, brunatne policzki pociemniały, a ręce
towarzyszyły słowom w żywej gestykulacji.
 Czy Mochallah, woniejąca, będzie twoją żoną?  zapytałem.
 Będzie moją żoną. Ona jest słońcem dni moich, snem moich nocy, chlubą mych czynów
i celem wszystkich myśli moich. Sidi, byłem ubogi, lecz żeby ją pozyskać odszedłem od
namiotów dzieci es Sebira. Hamdullilah, dzięki Bogu, że pobłogosławił moją rękę i nogę!
Zarobiłem sobie dużo franków i piastrów, ale najdobroczynniej przyświecała mi twoja łaska,
efendi, mogę więc teraz zapłacić szejkowi to, czego żądał ode mnie za swoją córkę. Jestem
Achmed es Sallah i będę najszczęśliwszym ze śmiertelnych, jeśli się Bogu spodoba!
 Allah kerihm. Bóg jest łaskaw, ale przeznaczenie człowieka zapisane jest w księdze.
Oby drzewo twego żywota pachniało jak kwiat el Mochallah, która oczarowała ci duszę.
 Efendi, drzewo mego żywota będzie jako drzewo raju, pokryte zawsze kwieciem i
owocem, a z jego korzeni wypłyną tysiące chłodnych zródeł. Tam wznosi się długie pasmo
Dżebel hemormta wergra; aż do jego podnóży pasą moi bracia :,woje trzody. Ruszajmy,
żebym nie utracił ani kropli z morza szczęśliwości, którego szum już mię dolatuje!
 Czy nie powinniśmy dać jeszcze koniom wypocząć, Achmedzie?
 Koniom, sidi? Czyż twój kary ogier nie był najlepszym koniem Arabów el Haddedihn,
między rzekami Eufrat i Tygrys? Czyż nie nazywa się Rih, ponieważ jest szybszy i bardziej
wytrwały niż wicher, lecący z gór Aures? Moja zaś kasztanka czy nie urodziła się w Wadi
Serrat słynnym ze swoich niezawodnych zwierząt? Możemy dzisiaj jeszcze dostać się do Kef
pomimo gór i rzek, leżących na naszej drodze.
 Dobrze, wsiadajmy.
Miał słuszność. Co do mego konia, to nie zamieniłbym go za żadnego innego na świecie, a
jego należał do najlepszych, jakie kiedykolwiek widziałem. On sam był także człowiekiem,
którym można się było cieszyć. Zredniego wzrostu, lecz silnej i pięknej budowy ciała,
wyglądał w swoim białym haiku, z powiewającą chustą turbanową i z obitą mosiądzem
bronią jak postać z czasów Saladyna Wielkiego. Był przy tym wierny, uczciwy,
prawdomówny, otwarty, i nieustraszony, nawet rzekłbym, zuchwały w każdym
niebezpieczeństwie. Oprócz tego mówił nie tylko wszystkimi narzeczami krajowymi, lecz
także, będąc przed wyjazdem do Algieru w Stambule, poznał tam dostatecznie język turecki.
Z tych powodów był dla mnie bardzo cennym towarzyszem, z którym obchodziłem się raczej
jak z przyjacielem, niż ze sługą. %7łal mi było serdecznie, że już niebawem miałem go utracić.
Zjechaliśmy wzdłuż potoku po krótkim zboczu aż na dół, by ruszyć doliną prosto ku rzece.
Woda Wadi Mellel nie rozlewała się szeroko; łatwością przeto dostaliśmy się na drugi brzeg, a
tam na niewielką, równą polanę, otoczoną dokoła dzikimi zaroślami oliwnymi.
 Maszallah, cud boski, co to jest, sidi?  zapytał nagle Achmed, wskazując na lewo.
Spojrzałem w oznaczonym kierunku, czyli powyżej naszego stanowiska, i zobaczyłem
trzódkę gazeli, wypadającą z zarośli. W tej chwili obudziła się we mnie żyłka myśliwska.
 IdÄ… wprost na nas, Achmedzie. UciekajÄ…!
 Tak jest, sidi. Czy widzisz fahada, lamparta, który teraz wyskakuje za nimi z zarośli?
Cóż teraz zrobimy?
 Zapolujemy także i zastąpimy antylopom drogę. Mój koń szybszy od twego. Ty
zatrzymaj siÄ™ tu, przy rzece, a ja pojadÄ™ na prawo.
 Ależ, sidi, czy możemy sobie na to pozwolić? Ten fahad należy pewnie do jakiegoś
szejka, a może nawet do emira z Kasr el Bordż!
 BÄ…dz spokojny. Jazda!
Jak wyrzucony cięciwą przebiegł mój koń przez równinę. Gazele były zapewne bardzo
wystraszone, bo nie dostrzegły nas. Rogi ich były dwa razy zgięte w kształcie liry, grzbiety
jasno brunatne, brzuchy białe, ogony i pasy na bokach ciemno brunatne. Mieliśmy więc
przed sobą antilope dorcas L. Naliczyłem czternaście sztuk i wobec tego zostawiłem
dwururkę na plecach, a pochwyciłem za sztucer Henryego, z którego mogłem dłużej strzelać
bez nabijania za każdym razem. Strzelba ta oddała mi wielkie usługi w Ameryce, Australii i
Azji i wywołała podziw u dzielnego Achmeda.
Lampart dopadł właśnie ostatnią gazelę, rzucił się na nią i powalił. Zatrzymałem konia i
pokazałem mu strzelbę, a on stanął nieruchomo jak odlany ze spiżu. Teraz mogłem nawet
godzinę siedzieć na nim i strzelać, a on nawet głową nie poruszał: tak znakomitą tresurę
arabską przeszedł w swej dalekiej ojczyznie. Mój pierwszy wystrzał huknął, a równocześnie
zajaśniał błysk ze strzelby Achmeda: dwie antylopy padły na ziemię. Wtem rozwarły się
znowu zarośla, wyrzucając z siebie sześciu jezdzców, pięciu w strojach arabskich, a szóstego
w kapiącym od złota mundurze wysokiego oficera tunezyjskiego. Na lewej jego dłoni siedział
szahihul, sokół. Na nasz widok oficer zatrzymał się na chwilę, potem zdjął ptakowi z głową
kapturek i podrzucił go w górę. Sokół uderzył natychmiast na jedną z gazeli, ale
nieszczęśliwym trafem na tę, którą ja właśnie wziąłem na cel. Nie zdołałem już odjąć palca,
wypaliłem, a oba zwierzęta zaczęły tarzać się po ziemi. Nie troszcząc się o nie, zwróciłem się
za pomykającymi gazelami i wystrzeliłem jeszcze dwa razy. Wtem usłyszałem za sobą tętent
konia, a jakaś ręka pochwyciła moją.
 Chammar el kelb, ty psie pijaka, jak śmiesz tutaj polować i strzelać do mojego szahihu?
 huknÄ…Å‚ na mnie.
Odwróciwszy się, zobaczyłem przed sobą oficera. Oczy iskrzyły mu się gniewem, końce
wąsów drgały gwałtownie, a jego dobroduszna z pewnością zazwyczaj twarz poczerwieniała.
Nie miałem bynajmniej ochoty pozwolić, żeby do mnie w ten sposób przemawiał,
strząsnąłem więc jego rękę z mojej, mówiąc do niego głośno i z naciskiem:
 Daj mi spokój! Powiedz jeszcze jedno takie słowo, a zwalę cię z konia tą pięścią!
 Allah ajenak, Boże dopomóż!  odparł, chwytając za rękojeść dżambijeha, krzywego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •