[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Po jakichś dziesięciu minutach Tut zamigotał nad wodami jeziora Michigan.
W pierwszej chwili wziąłem go za odbicie księżyca w łagodnie opadających falach.
Miał około piętnastu centymetrów wzrostu. Srebrne skrzydła ważki wyrastały mu
z pleców, a jego jasne, urocze, drobne ludzkie rysy przypominały o świetności władców jego
świata. Był otoczony aureolą srebrnego światła. Jego jedwabiste włosy wyglądające jak pióra
rajskiego ptaka tworzyły rozwianą grzywę w kolorze czystego szkarłatu.
Tut uwielbiał chleb, mleko i miód - drobny grzeszek wspólny pomniejszym bytom.
Zazwyczaj nie mają one ochoty sięgać do pszczelich gniazd w poszukiwaniu miodu.
Nigdynigdy cierpi na niedostatek mleka, odkÄ…d do jego produkcji stosuje siÄ™
najnowocześniejsze metody przemysłowe. Nie trzeba dodawać, że również nie sieją one
zboża, nie zbierają go ani nie mielą na mąkę, by piec chleb.
Tut ostrożnie osiadł na ziemi, rozglądając się po pobliskich drzewach. Nie dostrzegł
mnie. Widziałem, jak ociera usta i zatacza coraz ciaśniejsze kręgi wokół miniaturowego
nakrycia, jedną ręką gładząc się łakomie po brzuszku. Gdyby sięgnął po chleb i zamknął krąg,
mógłbym w zamian za uwolnienie go wytargować od niego informację. Należał do
pomniejszych bytów w Nigdynigdy, był kimś w rodzaju robotnika portowego. Jeśli
ktokolwiek wiedział coś o Victorze Sellsie, mógł to być Tut, a przynajmniej mógł znać kogoś,
kto wie.
Przez chwilę wahał się, kręcąc się wokół jedzenia, jednak podchodził wolno coraz
bliżej. Elf i miód. ma i płomień. Tut dał się już na to złapać wielokrotnie, ale elfy mają
krótką pamięć, a ich natura jest niezmienna. Jak zawsze wstrzymałem oddech.
W końcu elf przysiadł na piętach, złapał chleb, zanurzył go w miodzie i chciwie
pożarł. Krąg zamknął się z cichym trzaskiem, ledwo dla mnie słyszalnym.
Na elfa ten odgłos wywarł natychmiastowy efekt. Tut wydał z siebie krótki,
przeszywający pisk jak schwytany w sidła królik i wzbił się w powietrze, z furkotem skrzydeł
kierując się w stronę jeziora. Na obwodzie kręgu uderzył w coś równie twardego jak mur
z cegieł, prósząc wokół chmurą srebrnego pyłu. Jęknął i wylądował na ziemi, na swoim
małym elfim tyłku.
- Powinienem był wiedzieć! - wykrzyknął, kiedy wyłoniłem się spomiędzy drzew.
Miał wysoki głos, jednak brzmiał dziecinnie, a nie przesadnie, jak głosy elfów w filmach
rysunkowych. - Teraz sobie przypominam, gdzie już widziałem te talerzyki! Ty paskudna,
podstępna, wielkołapa, wielkonosa, płaskostopa śmiertelna gnido!
- Się masz, Tut - przywitałem go. - Pamiętasz naszą ostatnią umowę, czy musimy to
przerabiać od początku?
Tut spojrzał na mnie buntowniczo i tupnął w ziemię. Od uderzenia wzbiła się
w powietrze kolejna chmura srebrnego pyłu.
- Puść mnie! Bo powiem Królowej!
Jeśli cię nie uwolnię - powiedziałem z naciskiem - nie będziesz mógł powiedzieć
Królowej. Poza tym wiesz równie dobrze jak ja, co powiedziałaby o znaczącym tyle co kropla
rosy elfie, tak głupim, żeby dać się złapać, bo nie mógł się oprzeć pokusie chleba, mleka
i miodu. Tut prowokacyjnie skrzyżował ramiona na piersi.
- Ostrzegam cię, śmiertelniku. Uwolnij mnie natychmiast, bo odczujesz okropną,
straszliwą, nieodpartą moc magii elfów! Sprawię, że zęby ci wygniją! Oczy wyjdą ci z orbit!
Wypełnię ci usta łajnem, a w uszach zalęgną ci się robaki!
- Walnij mnie najmocniej, jak potrafisz - zaproponowałem - a potem możemy
porozmawiać o tym, co musisz zrobić, żeby wydostać się z kręgu.
Wiedziałem, że blefuje. Zawsze tak było, ale on pewnie nie pamiętał szczegółów.
Kiedy żyje się kilkaset lat, zapomina się o drobiazgach. Tut nadąsał się i drobną stopką
kopnÄ…Å‚ grudkÄ™ ziemi.
- Mógłbyś przynajmniej udawać, że się boisz, Harry.
- Przepraszam, Tut, nie mam czasu.
- Czas, czas - gderał Tut. - Czy to wszystko, co wy, śmiertelnicy, macie w głowie?
Każdy narzeka na czas. Całe miasto pędzi w lewo i w prawo, wrzeszcząc, że są już spóznieni,
i trąbiąc klaksonem. Wiesz, że kiedyś wy, ludzie, mieliście pod dostatkiem czasu?
Znosiłem ten wykład cierpliwie. W każdym razie Tut nigdy nie był w stanie trzymać
się jednego tematu na tyle długo, by stało się to męczące.
- Pamiętam lud, który żył tutaj, zanim pojawiliście się wy, ludzie o bladych twarzach
i chrapliwych głosach. Oni nigdy nie narzekali na wrzody albo...
Tut wzrokiem powędrował z powrotem do chleba, miodu i mleka, a jego oczka
błysnęły. Przespacerował się w kierunku jedzenia, po czym złapał resztkę chleba, nasączył go
miodem i zjadł chciwymi, ptasimi kęsami.
- Dobre, Harry. Bez tego zabawnego dodatku, który czasem w tym jest.
- Bez konserwantów - podpowiedziałem.
- Wszystko jedno.
Tut wypił też jednym haustem mleko, a potem nagle przewrócił się na plecy i poklepał
po zaokrÄ…glonym brzuszku.
- No dobra - podsumował teraz mnie wypuść.
- Jeszcze nie, Tut. CzegoÅ› od ciebie potrzebujÄ™.
Tut rzucił mi spojrzenie spode łba.
- Ci magowie. Zawsze czegoś potrzebują. Ja naprawdę mogę zrobić tę rzecz z kupą,
wiesz.
Podniósł się i wyniośle złożył ramiona na piersi, patrząc na mnie tak, jakbym nie był
dwanaście razy wyższy od niego.
- Dobrze zatem - powiedział nie mniej wyniosłym tonem. - Będę łaskaw podarować
ci jedną prośbę drobnej natury jako hojną zapłatę za twoją kuchnię.
Starałem się zachować powagę.
- To bardzo uprzejmie z twojej strony.
Tut pociągnął swoim mopsim nosem, który udało mu się jakoś zadrzeć.
- Jestem zarówno łaskawy, jak i mądry.
Skwapliwie pokiwałem głową, co miało świadczyć o tym, że jego mądrość jest
doprawdy wielka.
- Posłuchaj, Tut. Muszę wiedzieć, czy byłeś w pobliżu przez kilka ostatnich nocy albo
czy znasz kogoś, kto był. Szukam pewnej osoby, która być może tu przyjechała.
- A jeśli ci powiem, rozumiem, że rozwiążesz ten krąg, który przez jakiś dziwny bez
wątpienia przypadek przebiega wokół mnie?
- To ze wszech miar słuszne przypuszczenie - zapewniłem go z powagą.
Wydawało się, że Tut rozważa sprawę, tak jakby miał możliwość odmówić
współpracy, po czym skinął głową.
- Bardzo dobrze. Dostaniesz informację, której chcesz. Uwolnij mnie.
Zmrużyłem oczy.
- JesteÅ› pewien? Obiecujesz?
Tut znowu tupnÄ…Å‚ stopkÄ…, wznoszÄ…c tuman srebrnego kurzu.
- Harry! Psujesz całe napięcie.
Złożyłem ramiona.
- Chcę usłyszeć twoją obietnicę.
Tut wyrzucił ręce w górę.
- Dobrze, dobrze, dobrze! ObiecujÄ™, obiecujÄ™, obiecujÄ™! WygrzebiÄ™ dla ciebie to, co
chcesz wiedzieć! - W ogromnym podnieceniu zaczął latać wewnątrz kręgu. - Wypuść mnie!
Wypuść mnie!
Powtórzona trzy razy obietnica elfa jest równa absolutnej prawdzie. Szybko
podszedłem do kręgu i by go otworzyć, starłem stopą linię narysowaną na ziemi. Krąg
otworzył się z lekkim świstem uwalnianej energii.
Tut, maleńka srebrna kometa, pomknął z powrotem nad wodami jeziora Michigan
i zniknął wśród rozbłysków jak Zwięty Mikołaj.
Jednak muszę przyznać, że Zwięty Mikołaj jest istotą o wiele większą i potężniejszą
od Tuta, a ja nie znam jego prawdziwego imienia. Nawet gdybym je znał, nigdy nie
próbowałbym zwabić Zwiętego Mikołaja do magicznego kręgu. Wątpię, żebym znalazł
wystarczajÄ…co wielkie kamienie.
Czekając, przechadzałem się, żeby nie zasnąć. Gdybym zasnął, Tut jako elf miałby
pełne prawo spełnić swoją obietnicę, przynosząc mi wiadomość w czasie, gdy jestem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •