[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przyjemnością wciągając w nozdrza zapach trawy, zaczęła się przyglądać połaci schodzącego w dolinę
parku. Faliste łąki - na jednej pasło się kilka koni, a na innej duże stado owiec - opadały ku gęstemu,
dorodnemu lasowi porastającemu dno doliny. Między drzewami migotało perliście jezioro. Las
wchodził na daleki stok i pod wierzchołkiem ustępował miejsca upstrzonemu białymi punkcikami
owiec pastwisku. Cała okolica usiana była kamiennymi obeliskami, klasycznymi kolumnami,
posągami i pawilonami, co jeszcze potęgowało doznawane przez Frannie poczucie nierealności.
Odwróciła się do Olivera, który stał w milczeniu obok niej, trzymając bagaże.
- To naprawdę oszałamiające - stwierdziła, ale jej i tak już osłabione niepokojem podniecenie
stłumił zaraz przypływ gniewu.
- Mam ochotę cię zabić - dodała.
- Dlaczego? O co ci chodzi?
- Dlaczego mi o tym wszystkim nie powiedzałeś? Myślałeś, że się wystraszę?
- A jak miałem ci powiedzieć?
Przeszła kilka kroków, stawiając stopy między kołyszącymi się zdzbłami traw.
- Nie wiem.
- Dlaczego siÄ™ denerwujesz?
- Postawiłeś mnie w kłopotliwej sytuacji. Nawet nie przywiozłam ze sobą żadnej przyzwoitej
sukienki.
- Boże! To nie jest żadna oficjalna okazja. Będziemy tu tylko we dwoje.
- A cały twój personel?
Oliver otoczył Frannie ramieniem i delikatnie ją uścisnął.
- Wyglądasz cudownie tak jak jesteś, nie potrzebujesz sukni balowej. Tutaj nosi się dżinsy. -
Pocałował ją lekko w policzek. - No chodz, rzućmy gdzieś te torby.
Posłała mu spojrzenie na poły gniewne, na poły uśmiechnięte.
- Jak długo tu mieszkacie?
- Od 1580 roku.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że jesteś taki stary
Kąciki jego oczu zmarszczyły się w uśmiechu, a podmuch wiatru przeczesał mu włosy na czole.
- Halkinowie mieszkają tu, odkąd dom został zbudowany. Nie zawsze jednak przechodził z ojca na
syna - w ciągu wieków linia się trochę rozmyła.
Odwrócił się i niosąc bagaże przeszedł przez przerwę w murku. Idąc za nim, Frannie stwierdziła ku
swemu zdumieniu, że dom ma jeszcze boczne skrzydło. Było zbudowane w tym samym stylu co
korpus główny, ale głęboko cofnięte za pas prostokątnych, wymagających uporządkowania klombów.
Dalej zobaczyła rząd szklarni i mur kuchennego ogrodu. Pióropusz gęstego, błękitnego dymu z
ogniska przypomniał jej, że lato dobiega już końca.
- To część, w której mieszkam... mieszkamy - powiedział Oliver.
Poszła za nim biegnącą wzdłuż domu wąską żwirową alejką, ograniczoną z jednej strony pasem bujnej
trawy. Minąwszy trzmiela balansującego jak cyrkowy akrobata na rozkołysanej wiatrem gałązce
pnącej róży i nadmiernie rozrośniętą hortensję, zatrzymali się pod drzwiami. Były drewniane,
wykonane w tym samym stylu co drzwi głównej fasady, ale nie wysunięte do przodu. Ponad nimi
Frannie zauważyła kolejną tablicę herbową z gryfem na jednym z pól.
Kiedy Oliver z ostrym zgrzytem przekręcał klucz w zamku, umysł Frannie zarejestrował coś
znajomego w łacińskiej dewizie, wypisanej na wstędze pod herbem. W oddali usłyszała pojedyncze,
żałobne uderzenie dzwonu i spojrzała na zegarek. Była jedenasta czterdzieści pięć.
Podniosła wzrok na herb i ponownie przeczytała dewizę. - Non omnis moriar. Automatycznie
przetłumaczyła ją w myślach. Nie
wszystek umrÄ™.
Oliver przytrzymał dla niej drzwi i marszcząc brwi weszła do dużej, ciemnej sieni. Oczywiście znała
tę dewizę ze szkolnych lekcji łaciny, ale napotkała ją również gdzieś indziej i ta myśl ją zaniepokoiła.
Nie wiedziała jednak dlaczego.
ROZDZIAA SIÓDMY
Zaczekawszy na Kapitana Kirka, Oliver zamknął drzwi. Wewnątrz było przyjemnie chłodno i bardzo
ciemno. Frannie uświadomiła sobie, że nadal ma na nosie okulary przeciwsłoneczne, ale nawet gdy je
zdjęła i jej oczy odpowiednio się dostroiły, nie zrobiło się dużo jaśniej. Słońce wpadało przez wąskie
okna, stwarzając dramatyczny efekt światłocienia i chwytając pyłki kurzu w pułapkę promieni.
Byli w dużej, wyłożonej boazerią sieni o kamiennej, częściowo przykrytej pięknymi chodnikami
posadzce. Pośrodku znajdował się okrągły stół z wazonem świeżych kwiatów. Szerokie dębowe
schody prowadziły na półpiętro, gdzie stała rycerska zbroja.
Wzrok Frannie padł na stojące na podłodze pękate naczynie z brązu w formie zwróconych do siebie
tyłem baranów. Podeszła doń, aby lepiej mu się przyjrzeć. Było zimne i, mimo skomplikowanych
żłobień wyobrażających sierść, gładkie w dotyku. Zapomniawszy o swym skrępowaniu, odwróciła się
do Olivera promieniejÄ…c podnieceniem.
- Jak długo to masz?
Popatrzył na naczynie z lekko oszołomioną miną.
- Właściwie nawet nie wiem, co to jest - powiedział.
- Pochodzi z Chin - odparła. - Nazywa się zun.
- Zun?
W oczach Olivera błysnęła kpina.
- Przechowywano w nim wino. Wiesz, ile ma lat?
- Chyba około dwustu. Przywiózł go ze Wschodu któryś z moich przodków. Prowadziliśmy tam
interesy.
Wytężywszy wzrok w słabym świetle, Frannie przyjrzała się uważnie rzezbionemu wzorowi na rogach
baranów. Nie bez trudu podniosła koniec naczynia i zerknęła na spód jednej z nóg.
- Sądzę, że to dynastia Shang; mniej więcej od 1700 do 1050 roku przed naszą erą.
Oliver był wyraznie zaskoczony.
- Mój ojciec używał tego jako stojaka na parasole - powiedział.
Frannie pomyślała, że żartuje, ale z jego wyrazu twarzy poznała, że nie.
- Jest bezcenny.
- Mamy tu mnóstwo rozmaitych rupieci. Nigdy nie zostały porządnie skatalogowane. Może
powinienem cię do tego zatrudnić.
- Jeśli tylko wszystko jest wschodnie albo rzymskie, dam sobie radę. Na innych rzeczach nie bardzo
siÄ™ znam.
- Na miejscu domu stała pierwotnie rzymska willa.
- Przeprowadzano tu kiedykolwiek jakieÅ› wykopaliska?
- Około 1820 roku. Znalezli mozaikową podłogę i łaznię, a potem całość zasypali i posadzili na
wierzchu buki.
- Boże, dlaczego?
- Myślę, że mieli już dość wizyt obcych ludzi wtykających we wszystko nos. - Podniósł bagaże. -
Dobrze... rzućmy to gdzieś.
Wspięli się po schodach, które biegły wzdłuż ściany pokrytej malowidłami przedstawiającymi sceny
myśliwskie, przeszli przez drzwi z pięknym nadprożem, minęli wiadro przeciwpożarowe i gaśnicę, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •