[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jakiej w życiu dotykałem.
Zaczęła drżeć. I to okropnie. Oczy napełniły jej się łzami. Odwróciła twarz, nie wiem, czy
była zakłopotana, czy przestraszona. Po chwili wyprostowała się i ruszyliśmy dalej. Gdy do-
tarliśmy do, niskiego ogrodzenia otaczającego cmentarzyk, powiedziała:
-I to by było wszystko.
- Co?
- Nikt wcześniej mnie nie dotykał. Nigdy. A jeśli nawet, to byłam za mała, żeby pamiętać.
Podejrzewam, że może kucharka, kiedy mnie przewijała, robiła wszystko, co się robi z nie-
mowlęciem.
Zatrzymałem się jak wryty, obejrzałem na to ponure, stare domiszcze. Nic dziwnego, że jest
takie cholernie ponure. Spojrzałem na nią.
- Chodz tu.
- Co?
- Po prostu chodz tu.
Kiedy podeszła bliżej, przyciągnąłem ją do siebie. Była sztywna jak żelazny słup. Obejmowa-
łem ją przez chwilę, po czym puściłem.
- Może jeszcze nie jest za pózno. Każdy kiedyś musi kogoś dotknąć. Trzeba nie być człowie-
kiem, żeby nie chcieć.
Teraz rozumiałem, czego potrzebowała, kiedy chciała przestać być dziewicą. Seks nie miał z
tym nic wspólnego. Może sama sobie tego nie uświadamiała, ale uważała, że seks jest ceną,
jaką musi zapłacić, żeby dostać to, czego pragnie.
Ileż to razy Morley powtarzał, że jestem naiwniakiem, łasym na zbłąkane i kulawe owieczki?
Więcej, niż chciałbym pamiętać. I ma rację... jeśli pragnienie ukojenia czyjegoś bólu oznacza,
że się jest łasym naiwniakiem.
Minąłem furtkę cmentarzyka i ująłem dłoń Jennifer. Dziewczyna zahaczyła o coś rąbkiem
sukni, która chyba nie była uszyta z myślą o przechadzkach po wiejskich dróżkach. Zaklęła
pod nosem. Podtrzymałem ją, dopóki się nie uwolniła, rozglądając się wokół. Mój wzrok padł
na nagrobek wyraznie nowszy od pozostałych, bardzo zwyczajny, niczym kamień przy dro-
dze. Zwykła płyta granitu z wyrytym napisem: Eleanor Stantnor. Nawet nie było na nim daty.
- To moja matka - powiedziała Jennifer, podchodząc bliżej. I to wszystko? Tak wygląda miej-
sce spoczynku kobiety, która zrujnowała tyle ludzkich istnień i zmieniła dom Stantnorów w
siedzibę rozpaczy? Myślałby kto, że zbudują jej świątynię... oczywiście. To dom stał się jej
mauzoleum, jej pomnikiem. Dom zniweczonych snów.
Jennifer zadrżała i przysunęła się bliżej. Objąłem ją ramieniem. Kąsający lodowaty wiatr,
szary dzień i cmentarz. Ja też potrzebowałem czyjejś bliskości.
- Przemyślałem to sobie - odezwałem się. - Nie wiem dlaczego, ale spędz dziś ze mną noc.
Nie wyjaśniałem. Nie powiedziałem nic więcej. Ona też nic nie powiedziała. %7ładnych prote-
stów, zaskoczenia, oskarżenia. Tylko leciutko zesztywniała, co stanowiło jedyny znak, że
usłyszała.
Był to prawie impuls, zainicjowany przez tę część mojej osoby, która nie lubi oglądać ludz-
kiego cierpienia.
Może istnieje coś takiego jak karma. Nasze dobre uczynki zwykle bywają nagradzane. Gdy-
bym stłumił w sobie ten impuls, pewnie byłbym dziś martwy.
XXIV
taliśmy tak, gapiąc się na nagrobek.
- Co wiesz o swojej matce? - zapytałem cicho.
S - Tylko to, co już ci powiedziałam. To, co mi opowiadała kucharka. Ojciec nigdy nic o
niej nie mówił. Po jej śmierci zwolnił wszystkich, z wyjątkiem kucharki, wiec nikt inny
nie mógł mi nic opowiedzieć.
- A twoi dziadkowie?
- Nic o nich nie wiem. Mój dziadek Stantnor umarł, kiedy byłam niemowlęciem. Babcia
Stantnor odeszła, gdy ojciec był dzieckiem. Nie wiem, kim byli dziadkowie ze strony matki,
poza tym, że ona była strażniczką burz, a on lordem ognia. Kucharka nie chciała mi powie-
dzieć. Myślę, że stało im się coś złego, a ona nie chce, żebym o tym wiedziała.
Ting! W głowie rozdzwonił mi się malutki dzwoneczek.
Ulubioną rozrywką naszej klasy panującej jest spiskowanie w celu przejęcia tronu. Ostatnio
trochę im przeszło, ale bywały czasy, gdy zmienialiśmy królów jak majtki. Jednego roku mie-
liśmy ich trzech.
Kiedy miałem siedem albo osiem lat, była wielka rozróba. Mniej więcej w tym samym czasie,
kiedy urodziła się Jennifer.
Jakaś nieudana próba zabójstwa, tak paskudna i podła u samego zródła, że niedoszła ofiara
wkurzyła się, całkiem zresztą słusznie, i zrobiła czystkę. %7ładnych przebaczanek i abolicji.
Szyje zaznajamiały się ze sznurem. Głowy i ciała szły każde w swoją stronę. Ręce i nogi roz-
pierzchły się po całym królestwie i były grzebane na rozstajach dróg. Konfiskowano ogromne
majątki. Nie były to dobre czasy dla krewnych konspiratorów, nawet bardzo dalekich.
W moim środowisku mieliśmy z tego zamieszania świetną zabawę, gdy klasa panująca ściga-
ła własny ogon, który ostatecznie przytrzasnęła sobie drzwiami. Każda metafora w tym stylu
była dobra. Kiedy dzieją się takie rzeczy, wszyscy z zewnątrz mają szczerą nadzieję, że tłusz-
cza w końcu ich zeżre. Ale to się nigdy nie udaje. Odławiają tylko najmniej kompetentnych
spiskowców.
Nietrudno będzie sprawdzić, kim byli jej dziadkowie.
- Chciałabyś wiedzieć? - zapytałem. - Czy to dla ciebie ważne?
- Nie, to nie jest ważne. To i tak nie zmieni mojego życia. Nie wiem, czy mnie to w ogóle
obchodzi. -I dodała po dłuższej chwili: - Kiedyś zwykłam o nich śnić. We śnie przyjeżdżali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • modologia.keep.pl
  •